Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Część I: "Skok"


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Włodzimierz Rozmus, W oddziałach Partyzanckich Skała. Część I: W oddziałach krakowskiego „Kedywu” - „Skok”


Oddział partyzancki „Skok” powstał w połowie lutego 1944 r. w Igołomii k. Krakowa jako trzecia jednostka krakowskiego „Kedywu”. Jego inicjatorem i organizatorem był z ramienia „Kedywu” kpt. „Skała”.

Trzonem nowego oddziału było dziewięć osób: NN -„Jastrząb”, NN - „Jodła”, NN – „Lemiesz”, NN -„Powała”, Stanisław Okoń -„Rybka”, Jerzy Wójcik -„Skowronek”. Edward Słówko -„Sokół”, Stanisław Pabian -„Sowa” i NN -„Wróbel”. W początkowym okresie żołnierze przebywali w dwóch zamelinowanych kwaterach. Funkcję dowódcy pełnił najstarszy z żołnierzy kpr. „Sowa”. Skromne uzbrojenie grupy sprowadzało się do dwóch kb, trzech pistoletów (Vis, Mauser i bębenkowiec) i czterech granatów konspiracyjnej roboty tzw. „sidolówek”.

28. lutego 1944 r. kpt. „Skała” mianował p.o. dowódcy „Skoku” ppor. Czesława Skrobeckiego - „Czesława”. Po przeprowadzeniu szkolenia wojskowego i minerskiego miał on wrócić do Krakowa, gdzie pełnił odpowiedzialną funkcję oficera dywersji „Kedywu” i zwierzchnika oddziałów dyspozycyjnych na terenie miasta.

2 marca przybyli do „Skoku” dalsi partyzanci: Stanisław Purtak -„Belfort”, Edward Wójcik -„Kwiecień” i Józef Dąbkowski -„Waligóra”, uzbrojeni w pistolety Unic z dwoma zapasowymi magazynkami. W trzy dni później kpt. „Skała” przeprowadził pierwszą inspekcję oddziału zapoznając się z wyszkoleniem oraz warunkami bytowymi i zakwaterowania żołnierzy. W następną noc oddział przebazowuje się do Złotnik, a po kolejnych dwóch dniach do Biórkowa Małego, gdzie partyzanci przebywają do 20 marca na kwaterze miejscowego gospodarza, żołnierza AK Bolesława Woźniaka -„Waligóry”.

Nie wytrzymując trudów partyzanckiego życia odchodzą za zgodą dowództwa: „Jodła”, „Lemiesz” i „Powała”. Z końcem marca 1944 r. ppor. „Czesław” wraca do swoich obowiązków w Krakowie, zaś p.o. dowódcy zostaje st. sierżant „Kwiecień”, a szefem sierżant „Belfort”. Oddział przenosi się na następną kwaterę do osady Legionówka. „Spaleni” w Krakowie - Wie-sław Zapałowicz - „Miś” i NN -„Modrzew” dołączają do oddziału wraz z przekazanym przez kpt. „Skałę” Stenem z dwoma magazynkami.

Oddział jest już dobrze wyszkolony i bierze udział w patrolach poskramiających zapędy zbyt gorliwych w swej służalczo-ści wójtów, sołtysów i innych przedstawicieli okupacyjnej władzy.

Święta Wielkanocne żołnierze oddziału spędzili wraz z kpt. „Skałą” we wsi Zielona k. Kocmyrzowa. Zaraz po świętach, 15 kwietnia, „Skok” otrzymał rozkaz urządzenia zasadzki na szosie Słomniki-Kraków koło wsi Widoma. Oddział wzmocniło czterech żołnierzy z sąsiedniej placówki terenowej, uzbrojonych w broń maszynową i granaty.

Celem było odbicie transportu więźniów przewożonych z Miechowa do Krakowa. Pomimo długiego i denerwującego oczekiwania nie doszło do akcji. W ostatniej chwili Niemcy zmienili plan i więźniów przetransportowali pociągiem.

Na melinie w Widomej ukrywał się francuski żołnierz, uciekinier z obozu jenieckiego, Auguste Jouin. Na wieść o przybyciu do Widomej oddziału partyzanckiego natychmiast wstąpił w jego szeregi, przybierając pseudonim „August”. Jouin pochodził z miasteczka Traize w Wendei. W 1941 r. uciekł z niemieckiej niewoli ze Stanisławem Okoniem -„Rybka”, przedwojennym kierowcą wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego. Od chwili ucieczki ukrywali się obaj w rodzinie Gonkiewiczów w Kopaninie, a następnie u Kobasów w Polanowicach i Prusaków w Marszowicach. „August” za udział w walkach partyzanckich na terenie Polski otrzymał po wojnie od rządu francuskiego odznaczenie „Croix de Guerre”.

Od 22 kwietnia do pierwszych dni maja 1944 r. wskutek wzmożonej penetracji terenu przez Niemców, oddział „Skok” przemieszczał się ze wsi Łuczyce poprzez Radwany i Posądzę do cegielni w Proszowicach. W tym okresie przybyli do oddziału: Józef Dubicki -„Niedźwiedź”, Tadeusz Kociołek -„Fetniak” i Józef Argasiński -„Benko”.

W tym też okresie terenowe dowództwo AK zwróciło się do „Skoku” o zlikwidowanie bandy rabunkowej grasującej w okolicy Kościelca. Bandyci terroryzowali okolicznych rolników wyznaczając na poszczególne wsie wysoki okup. Napastowani gospodarze w obawie przed zemstą i torturami spełniali każde żądanie bandziorów. Dowódca „Skoku” zabrał się energicznie do działania i wkrótce do oddziału dotarła informacja, że mieszkańcy wsi Nagórzany zobowiązani zostali do złożenia u jednego z gospodarzy okup w wysokości 5 tys. zł. Następnego dnia o godz. 23.00 bandyci faktycznie zgłosili się po pieniądze, ale zamiast łatwego łupu usłyszeli głos dowódcy patrolu „Benka”:

- Ręce do góry! Jesteście otoczeni!

Po chwili konsternacji bandyci posłusznie podnieśli łapy do góry. Było ich pięciu. Po rozbrojeniu zostali przekazani podziemnym władzom terenowym. Pozostały po nich dwa karabiny „urzyn” (karabin z uciętą lufą), dwa pistolety, pięć granatów i 150 szt. amunicji.

Po tej akcji oddział „Skok” zmienił miejsce postoju i zajął kwatery w Czajęczycach. Po drodze wydzielony patrol, pod dowództwem „Sowy”, wykonał wyrok na konfidencie gestapo, w Raciborowicach, a patrol dowodzony przez „Rybkę” zlikwi-dował dwóch konfidentów niemieckich w miejscowości Narama. Wszyscy trzej zdrajcy zostali uprzednio skazani na karę śmierci wyrokiem Sądu Podziemnego.

W Czajęczycach do oddziału przybyło dalszych czterech partyzantów: Adam Olesiński -„Biały”, Jerzy Lasota -„Jerzy”, NN -„Kobus” i Henryk Pleciński -„Poradoń”.

Przybyły przed miesiącem „Benko” pochodził z Niepołomic, znał doskonale tamtejszy teren i rozmieszczenie niemieckich placówek, toteż przekonał p.o. dowódcy „Kwietnia” do zorganizowania wyprawy dla zdobycia broni na wrogu. 16 maja 1944 r. wyruszył do Kłaja patrol w składzie: „Sowa”, „Rybka” i „Jastrząb” pod kierownictwem „Benki”. Mieli oni rozbroić tamtejszy posterunek Bahnschutzów. Zaraz jednak za Zabierzowem Bocheńskim partyzanci napotkali niemieckich lotników. W trakcie wymiany ognia zlikwidowano dwóch Niemców, trzeci zaś poddał się krzycząc, że jest Ślązakiem i czuje się Polakiem. Na dowód tego rozpiął bluzę i pokazał medalik z polskim napisem. To go uratowało. Niespodziewana potyczka zaowocowała zdobyczą: pistolet maszyno wy MP, karabin i pistolet Parabellum oraz trzy rowery, dwa mundury lotnicze i lornetka polowa. Poległych Niemców pochowano w lesie, zaś „Benko” kontent ze zdobyczy zrezygnował z dalszej akcji. W drodze powrotnej patrol natknął się na leśniczego uzbrojonego w dubeltówkę. Ponieważ przywilej posiadania broni myśliwskiej posiadali tylko volksdeutsche i Ukraińcy, leśniczego rozbrojono i dubeltówkę zarekwirowano. Patrol bez dalszych przygód dotarł do oddziału.

Po przybyciu na kwaterę dowiedzieli się, że „Skok” wyznaczony został do ubezpieczenia zrzutu broni dla oddziałów AK w okolicy Kościelca. Zapanowała wielka radość, że to właśnie „Skok” będzie ubezpieczał odbiór zrzutu, a przede wszystkim nadzieja na otrzymanie broni, której ciągle brakowało.

Rano 29 maja przybył łącznik z rozkazem od kpt. Stanisława Padło -„Niebory”. Oddział miał odebrać zrzut jeszcze dzisiejszej nocy. W zastępstwie nieobecnego dowódcy podchor. „Benko” zarządził stan pogotowia i przygotowanie do akcji. O godz. 20.00 przybył z terenówki przewodnik i tylko jemu znanymi drogami i ścieżkami skrycie zaprowadził oddział na rozległe pastwiska koło miejscowości Kasin i Rachwałowice. „Benko” skierował część partyzantów na ubezpieczenie zrzutowiska, a resztę oddziału podporządkował oficerowi z terenówki, który przygotowywał tzw. „kosz” mający za zadanie zorganizowanie sygnalizacji między ziemią a nadlatującym samolotem oraz przyjęcie zrzutu. Wybrano i przygotowano też trzy stanowiska, na których w momencie usłyszenia warkotu samolotu zostaną rozpalone ogniska, a także ustalono na czas akcji sygnały i hasła. Kiedy wszystkie sprawy zostały dopięte, wydano rozkaz zajęcia stanowisk i zachowania bezwzględnej ciszy do czasu ukazania się przybyszów z dalekiego Brindisi we Włoszech.

Czas niemiłosiernie się dłużył. Słuch wytężony cło ostatnich granic. Narasta zniecierpliwienie i nadchodzą dręczące myśli: Przylecą? Czy też znowu coś stanie na przeszkodzie! Rozmyślania te przerywa nagle ledwo dosłyszalny szum silników. Poruszenie wśród braci partyzanckiej! Czyżby to właśnie oni? Parę minut do północy szum silników w powietrzu wzmaga się a po paru minutach słychać już wyraźnie warkot samolotów.

- Tak to oni! Na pewno oni! - słychać głosy partyzantów.

A jednak przedarli się przez najeżoną artylerią przeciwlotniczą ziemie, balony zaporowe i czyhających na nich niemieckich myśliwców nocnych.

Poruszenie na zrzutowisku olbrzymie! Pada rozkaz zapalenia ognisk na trzech uprzednio przygotowanych stanowiskach dla wskazania miejsca zrzutu. Noc jest pogodna. Na tle rozgwieżdżonego nieba widać wyraźnie nadlatujący na wysokości około 200-300 m ciężki czterosilnikowy samolot, który przy pomocy znaków świetlnych spod skrzydeł nadaje sygnały. Dowódca „Kosza” odpowiada na nie swoją silną latarką i wydaje rozkaz zapalenia latarek przez partyzantów uprzednio ustawionych, w formie strzały. W ułamku sekundy zapala się biała strzała i czerwony grot. Samolot robi krąg i nadlatuje jeszcze raz, zgodnie ze wskazanym kierunkiem. Czuć silny powiew powietrza i słychać przerażające wycie silników, które na pewno postawiło w stan alarmu liczne niemieckie posterunki w okolicy. Za chwilę słychać huk otwieranych spadochronów, które majestatycznie zaczęły spadać na ziemię. Samolot po wyrzuceniu ładunku na pełnym gazie wznosi się coraz wyżej kierując się do bazy. W tym momencie towarzyszyły mu życzenia wszystkich partyzantów szczęśliwego dotarcia do niej.

Po opadnięciu emocji i wrażeń jakich doznali partyzanci, dowódca zrzutowiska zarządził zbieranie zasobników i ładowanie ich na podwody konne, które właśnie podjechały z ukrycia. Po pół godziny załadowano siedem podwód, a na dalsze osiem złożono różnokolorowe spadochrony. Cała kolumna ubezpieczana przez „Skok” ruszyła forsownym marszem, aby odskoczyć co najmniej 15 km od miejsca zrzutu. Czas naglił, bowiem ubezpieczenia meldowały, że w terenie widać wystrzeliwane rakiety przez niemieckie posterunki. Mimo ogromnego zmęczenia marsz przebiega sprawnie i przed świtem cała kolumna dociera do Przemykowa, gdzie w oddalonej o parę kilometrów od wsi stodole u Stefana Bąka złożone zostają zasobniki.

Oddziały terenowe odchodzą, a przy cennym ładunku pozostaje do wieczora „Skok”. Wzmocniono ubezpieczenia, reszta oddziału ułożyła się do spania na słomie. Nie mógł zasnąć tylko „Sowa”. Dręczyła go ciekawość, co w tych zasobnikach może się znajdować. Zachodził więc kilka razy do szefa oddziału sierż. „Belforta”, to znów do złożonych zasobników. W końcu nabrał odwagi i szepcze mu do ucha:

- Panie szefie, może by tak zaglądnąć?

- Chyba rozumiesz, że skoro nam właśnie powierzono tak cenny ładunek, to nie wypada podrywać tego zaufania.

Pokusa, a przede wszystkim dotkliwy brak broni w oddziale była jednak silniejsza od argumentacji „Belforta”. Za chwilę bowiem „Sowa” podchodzi do niego d spod płaszcza wyciąga nowego Stena z założonym magazynkiem.

- Co, podoba się szefowi?

„Belfortowi” zaiskrzyły się oczy.

- Ano podoba. Ile ich „podiwaniłeś”?

- Niedużo jak na taki zrzut, bo tylko 5 Stenów i 6 rewolwerów Smith-Wesson i po 5 jednostek amunicji.

- To chyba wystarczy! - zgodził się „Belfort” i polecił uporządkować zasobnik w taki sposób, aby nic nie spostrzegli przyszli ich właściciele.

- Niech się szef nie martwi, oddamy im po wojnie - odpalił „Sowa”.

W pojemnikach tych znajdowały się karabiny maszynowe (niemieckie MG-34), angielskie Steny, magazynki, karabiny, angielskie granaty i bardzo dużo amunicji. Wieczorem jeszcze tego samego dnia zasobniki zostały przyjęte przez oddziały kpt. „Niebory”.

Za kilka dni „Skok” otrzymał oficjalnie ze zrzutu część broni. Z kilku spadochronów uszyto koszule. Po otrzymaniu zrzu-towej broni „Skok” był jednym z najlepiej uzbrojonych oddziałów. Stan uzbrojenia w tym czasie przedstawiał się następująco: karabin maszynowy MG-34, 15 pistoletów maszynowych Sten, 2 pistolety maszynowe MP, pistolet maszynowy Bergmann, 6 karabinów (w tym l urzyn), dubeltówka, 15 rewolwerów Smith-Wesson, 10 pistoletów (Parabellum, Unic, Vis, Colt, Mauser), 49 granatów (w tym 40 angielskich).

Pozwoliło to dowództwu oddziału na przyjęcie z końcem maja i pierwszych dniach czerwca 1944 r. dalszych partyzantów. W Przemykowie do oddziału zgłosili się: Karol Szymoniak -„Lolek”, Marian Pennert -„Marek”, Tadeusz Królikowski -„Murzyn”, Kazimierz Kardasiński -„Pik”, Jan Kozdroń -„Rolf”, Zbigniew Kurz -„Żubr”. Partyzantów tych przyprowadził do oddziału ppor. „Czesław”, który z rozkazu kpt. „Skały” znów wraca do oddziału jako dowódca, „Kwiecień” bowiem na skutek braku predyspozycji dowódczych i innych przywar został odwołany z funkcji p.o. dowódcy „Skoku”. Nowoprzybyli partyzanci byli młodymi chłopcami należącymi w Krakowie do plutonu dywersyjnego NN -„Bronka” i specjalizowali się w rozbrajaniu Niemców. Mieli na swym koncie wiele akcji, a zdobyczną broń melinowali w warsztacie samochodowym „Lolka”. W kwietniu nastąpiła wsypa. Gestapo aresztowało sześciu członków grupy między innymi brata „Lolka” - Adama Szymoniaka -„Adama”. Pozostali skierowani zostali do oddziału „Skok”.

„Czesław” zaraz po przybyciu przeprowadził intensywne szkolenie, w tym: kilkukilometrowe ubezpieczone marsze, zajęcia z zakresu znajomości broni i minerki oraz instynktownego strzelania. W nocy odbywały się ćwiczebne alarmy. W wyraźny sposób podniosła się dyscyplina w oddziale. Zmieniono również kwaterę i oddział 10 czerwca przeniósł się do miejscowości Ksany. Tam dołączył skierowany przez „Kedyw” Polak ze Śląska Leonard Wroderski -„Szydło”. Opuścił on swoją jednostkę wojskową, korzystając z przyznanego mu urlopu. Przyniósł ze sobą karabin i amunicję. Znał wspaniale wszelką broń niemiecką i został celowniczym MG-34. Wyszkolił wielu żołnierzy z placówki terenowej w Opatowcu, której komendantem był Stanisław Kozioł -„Brzoza”.

21 czerwca „Skok” wspólnie z oddziałem terenowym komendanta „Brzozy” ochraniał manifestacyjny pogrzeb ekshumowanych żołnierzy polskich poległych w 1939 r. Prochy ich zostały złożone na cmentarzu w Czarkowie pod pomnikiem żołnierzy z 1918 r. W tej uroczystej manifestacji wzięło udział ponad 4,5 tysiąca miejscowych obywateli.

27 czerwca 1944 r. oddział przeniósł się do gajówki Chrustowice, do leśniczego, który również należał do AK i miał ps. „Mietek”. Był nim Mieczysław Cieśniarski. Do oddziału przybywa dwóch dalszych partyzantów: Stanisław Zaczkiewicz -„Kirus”, Roman Nowak -„Szczygieł”. Przybył również na inspekcję kpt. „Skała, który udzielił pochwały ppor. „Czesławowi” za dobrą postawę i wyszkolenie oddziału. „Skała” uznał również, że „Czesław” wykonał postawione mu zadanie i polecał mu wrócić do Krakowa celem kontynuowania działalności jako dowódcy oddziałów dyspozycyjnych krakowskiego „Kedywu”. W tym samym czasie zostaje przeniesiony do oddziału „Grom” -„Sokół”, który zabiera ze sobą pistolet Mauser. Natomiast funkcję dowódcy „Skoku” przejął podchor. „Benko”. „Czesław” wracając do Krakowa zabrał ze sobą 4 Steny, amunicję i 20 szt. angielskich granatów dla dozbrojenia podległych sobie patroli dyspozycyjnych. Cały ten ładunek przewożono furmanką. Powoził „Waligóra”, a ubezpieczał „Czesław” i „Sowa”. Przed wjazdem do Kocmyrzowa zatrzymuje ich dwóch Niemców w cywilnych ubraniach.

- Co wieziecie - pyta jeden z nich.

- Kartofle - odpowiada „Czesław”.

Niemiec nie wierząc sprawdza. Następuje konsternacja.

- Das sind kartoffeln - wykrzykuje!

- Tak, to kartofle! Proszę przestać szukać! Powiedziałem wyraźnie, że to kartofle - podkreśla z naciskiem „Czesław”.

Niemiec spogląda to na „Sowę”, to na „Waligórę”, jakby czując co się tu święci, po chwil wypala:

- Ja! Ja! Das sind wirklich kartoffeln!

- Jechać dalej!

To ich chyba uratowało, bowiem niewiele brakowało, aby ich „Sowa” uziemił.

11 lipca 1944 r. oddział przechodzi na kwatery do wsi Kobiela, gdzie dołączają: Bolesław Niewiara -„Kruk” i Roman Hofman -„Wyrwa”. Natomiast „Skowronek” dostał ataku wyrostka robaczkowego i przewieziono go do szpitala w Pińczowie. Wprawdzie operacja się udała, ale po kilku dniach, już po opuszczeniu szpitala „Skowronek” zmarł. Odszedł też z oddziału na własną prośbę „Modrzew”.

12 lipca wydzielony patrol „Skoku” konwojuje i przeprawia przez Wisłą dwóch oficerów radzieckich, udających się do swoich oddziałów partyzanckich na Podhale.

13 lipca grupa pod dowództwem „Fetniaka” w składzie: „Sowa”, „Murzyn”, „Pik”, „Rolf”, „Kruk”, „Lolek”, „Żubr”, „Rybka”, „Jastrząb” i „Kirus”, uzbrojona w 5 Stenów, 5 kb oraz granaty, bierze udział w odbiciu pod Bejscami aresztowanego członka terenowej organizacji AK. Był to młody chłopak, nazywał się Stefan Gruszka, a zatrzymany został w czasie przewożenia prasy konspiracyjnej. Znał wiele kontaktów i stąd zaszła pilna potrzeba odbicia go. Według informacji, jakie posiadał kpt. „Młot” z terenówki, aresztowanego postanowili Niemcy przewieźć do wiezienia w Kazimierzy Wielkiej, następnie do Krakowa. Zasadzkę zorganizowano około kilometra od miejscowości Bejsce, na drodze do Kazimierzy Wielkiej. Po długim oczekiwaniu trwającym około 7 godzin ukazały się dwie furmanki. Na pierwszej jechało sześciu granatowych policjantów, natomiast kilka metrów dalej na drugiej niemiecki żandarm i dwóch „granatowych”, a między nimi więzień. „Rolf” wyskoczył z ukrycia i zatrzymuje ich. Pada strzał oddany w jego kierunku, na szczęście niecelny. „Rybka” w odpowiedzi puszcza serię nad policjantami z uwagi na więźnia znajdującego się na drugiej furmance. „Fetniak” wezwał eskortę do poddania się. Policjanci zeskoczyli z wozu i podnieśli ręce do góry. Chwilowe zamieszanie wykorzystał niemiecki żandarm i jeden z policjantów - Dolata. Gdy Niemiec uciekał w zboże gorliwiec Dolata osłaniał go ogniem ze swego karabinu. Celna jednak seria „Sowy” rozłożyła go na miejscu. Uwolniono skutego za ręce i nogi oraz niemiłosiernie skatowanego więźnia, który na głos strzałów zsunął się z siedzenia na podłogę wozu i tak leżał bez ruchu.

Akcja trwała w sumie kilka minut. Zdobyto 5 karabinów Marilicher i 2 pistolety Vesta. Policjantów, którzy się poddali puszczono wolno. Więźnia natomiast po rozkuciu, nakarmieniu i opatrzeniu ran, wieczorem jeszcze tego dnia przekazano kpt. „Młotowi”.

15 lipca 1944 r. „Belfort” z oddziału partyzanckiego „Skok” w towarzystwie „Szydły” udał się do Opatowca. Przyczyna była prozaiczna, „Belforta” bolał ząb i chciał go usunąć. Po drodze ludzie ich ostrzegali, iż na rynek w Opatowcu przyjechało kilka furmanek z Niemcami z Koszyc, planującymi łapankę. Ból zęba był jednak silniejszy i obaj partyzanci kontynuowali marsz. Mijali właśnie cmentarz, gdy z zakrętu wyjechała furmanka z pięcioma Niemcami.

- Halt! - krzyknęli w stronę idących.

- Za mur! - rozkazał „Belfort” skacząc na cmentarz. To samo uczynił „Szydło”. Odbezpieczyli spiesznie dwa granaty i rzucili w kierunku furmanki. Niemcy zeskoczyli z podwody i padli na ziemię. Dwóch z nich i koń zostało poranionych odłamkami. Partyzanci korzystając z zamieszania zbiegli w łan zboża przylegający do cmentarza. „Belfort” został, by obserwować wroga, a „Szydło” pobiegł do oddziału. Po drodze potknął się i szukając broni stracił trochę czasu. Po meldunku dowódca oddziału „Benko” zarządził alarm i ruszył wraz z resztą partyzantów na opatowski rynek. Wkrótce okazało się, że Niemcy zabrali rannych i umknęli za Wisłę do Ujścia Jezuickiego. Tymczasem na poczcie zabarykadowali się pozostali hitlerowcy. Jak sądzono było ich ośmiu. Telefonicznie wzywali pomocy twierdząc, jakoby atakowały ich „przeważające siły polskich bandytów”.

„Benko” wysłał patrol z zadaniem zaciągnięcia promu na lewy brzeg Wisły, by odciąć drogę ewentualnej odsieczy. Sam z resztą partyzantów przystąpił do szturmu. Niemcy wezwani do kapitulacji odpowiedzieli gęstym ostrzałem zza zakratowanych okien. Obecność na poczcie Polaków utrudniała akcję. Pod okna budynku podczołgał się „Rybka” i rzucił granat. Podnosząc się został śmiertelnie raniony w głowę. Po dwugodzinnej wymianie ognia jeden z partyzantów dostaje się na dach, a stamtąd na strych poczty. Rzucony granat i seria z pistoletu maszynowego jest skuteczna. Niemcy wychodzą z podniesionymi rękami. Okazało się, że było ich trzech; jeden został zabity. Z Polaków został lekko ranny kierownik poczty.

Niedługo po opanowaniu poczty przybiega goniec i melduje zbliżające się od strony Koszyc furmanki z Niemcami. Oddział „Skok” rusza naprzeciw i zajmuje pozycje 2 km od Opatowca w miejscowości Podskale. Wkrótce już trwa bój. Pocisk trafia „Benka”. Opatruje go i wyprowadza z akcji sanitariuszka Łucja Marecka -„Lucyna” z placówki terenowej.

Komendę przejmuje „Belfort”. Niemcy pod osłoną ognia wycofują się pozostawiając na polu walki zabitego i rannego oraz furmankę z dworna bębnami amunicji pistoletowej, czterema taśmami nabojów, pistoletem maszynowym, kb i pistoletem FN. Do tej zdobyczy dochodzą trzy karabiny z poczty oraz kilka ciepłych płaszczy polowych.

Poległego „Rybkę” uroczyście pochowano w nocy z 20 na 21 lipca 1944 r. na cmentarzu w Czarkowie. Nad grobem przemówił Lucjan Skrzyński -„Stanisław”, wypróbowany przyjaciel oddziału partyzanckiego „Skok” i komendant „Szarych Szeregów” w Opatowcu.

Po tej akcji do oddziału dołączyli: Stanisław Tippe -„Pliszka” i Bolesław Dyrda -„Mruk”, a z placówki terenowej dwie sanitariuszki: Łucja Marecka -„Lucyna” i Teresa Wójcik -„Teresa”.

W godzinach rannych 25 lipca nadchodzi rozkaz wyruszenia do majątku Kobylniki. Następuje spotkanie z oddziałem „Grom”. Oba oddziały mają zaatakować więzienie w Kazimierzy Wielkiej i odbić aresztowanego ppor. Mariana Markiewicza - ps. „Maraton”. Do akcji jednak nie dochodzi.

„Skok” otrzymuje nowe zadanie. Jest nim ubezpieczenie kursu podchorążych ze 106 DP Armii Krajowej w Zagajach Dębiańskich. Przed wyruszeniem na nowe miejsce postoju do oddziału wstępuje pięciu uciekinierów z obozu koncentracyjnego z Oświęcimia: „Lisek”, „Maciek”, „Mewa”, „Ryś” i „Wodnik”. W Zagajach Dębiańskich dołączają kolejni partyzanci: „Jeż”, „Lach”, „Mops”, „Orlot” i „Piach”.

26 lipca 1944 roku oddział podrywa meldunek o ciężkiej walce z Niemcami oddziału partyzanckiego „Grom” koło wsi Sielec. Partyzanci wyruszają w sukurs kolegom, przed Sielcem idą tyralierą. Trafiają jednak na wygasającą bitwę i wracają do lasów chroberskich.

Zgodnie z rozkazem krakowskiego „Kedywu” oddział partyzancki „Skok” 30 lipca przybywa na koncentrację do miejsco-wości Goszcza. Kwaterują w obszernej stodole majątku będącego własnością Adama Stolzmana sympatyzującego z party-zantami.

Na koncentracji „Skok” liczył 39 żołnierzy: August Jouin -„August”, Stanisław Purtak -„Belfort” (p.o. dowódcy oddziału), Adam Olesiński -„Biały”, Tadeusz Kociołek -„Fetniak”, Jan Herian -„Jastrząb”, Jerzy Lasota -„Jerzy”, Jerzy Idzik - „Jeż”, Stanisław Zaczkiewicz -„Kirus”, NN -„Kobus”, Bolesław Niewiara -„Kruk”, Leon Klaja - „Lach”, Zdzisław Michalski - „Lisek”, Karol Szymoniak -„Lolek”, sanitariuszka Łucja Marecka -„Lucyna”, Józef Papuga -„Maciek”, Marian Pennert -„Marek”, Lechosław Sroka -„Mewa”, Wiesław Zapałowicz -„Miś”, Alojzy Królikowski -„Mops”, Bolesław Dyrda -„Mruk”, Tadeusz Królikowski -„Murzyn”, Józef Dubicki -„Niedźwiedź”, Wieńczysław Kogut -„Orlot”, Wiesław Wańkowski -„Piach”, Kazimierz Kardasiński –„Pik”, Stanisław Tippe -„Pliszka”, Henryk Pleciński -„Poradoń”, Jan Kozdroń -„Rolf”, Ryszard Kordek -„Ryś”, Czesław Nogieć -„Sas”, Stanisław Pabian -„Sowa”, Roman Nowak -„Szczygieł”, Leonard Wroderski -„Szydło”, sanitariuszka Teresa Wójcik -„Teresa”, Józef Dąbkowski -„Waligóra”, Henryk Dzięgielewski -„Wodnik”, NN -„Wróbel”, Edward Hofmann -„Wyrwa” i Zbigniew Kurz –„Żubr”.

Na wyposażeniu oddziału znajdował się karabin maszynowy MG-34, 11 Stenów, 3 pistolety maszynowe MP, Bergmann, 18 karabinów, dubeltówka, 16 rewolwerów bębenkowych, 9 pistoletów i 34 granaty.


Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi