Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Część II: Akcja pod Sadkami


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Włodzimierz Rozmus, W oddziałach Partyzanckich Skała. Część II: Akcja pod Sadkami


Rozbicie przez Baon „Skała” dwóch ekspedycji karnych, zdobycie samochodu ekipy do wytyczenia okopów, a przede wszystkim wiązanie coraz to bardziej brakujących wojsk i lotnictwa na frontach, postawiło dowództwo niemieckie na tych terenach w niemałym kłopocie. Obawiali się o transporty przejeżdżające na bardzo ważnym szlaku strategicznym, jaki stanowiła szosa z Krakowa do Warszawy. W czasie bowiem pobytu Baonu „Skała” w lasach koło Książa Wielkiego zamarł całkowicie ruch pojedynczych samochodów na tej trasie. Transport odbywał się wyłącznie w dużych i ubezpieczonych kolumnach, i to tylko w ciągu dnia. W nocy na szosie wszelki ruch zamierał. Było to dowodem, że Baon „Skała” stanowił nie lada problem dla władz niemieckich.

Niemcy znów za wszelką cenę chcieli oczyścić zaplecze i zlikwidować Baon „Skała”. Jednak posiadane przez nich siły nie były w stanie tego dokonać. Postanowili w tej sytuacji ściągnąć wyspecjalizowane w walkach z partyzantami oddziały Wehrmachtu. Tak więc o świcie 30 sierpnia jednostki armii niemieckiej w sile batalionu przy wsparciu żołdaków z SS-Galizien, otoczyły szczelnym pierścieniem las, w którym kwaterował Baon. O ruchach wojsk niemieckich dowództwo Baonu wiedziało już w nocy z 29 na 30 sierpnia z napływających meldunków. Wysłany jeszcze przed świtem w rejon wsi Moczydło zwiad konny pod dowództwem „Karpia” potwierdził obecność silnych oddziałów Wehrmachtu. Natomiast w przeciwnym kierunku w rejon Sadek wysłano patrol pieszy z l kompanii „Huragan” w składzie: „Bronek” (dowódca patrolu) oraz „Ursus”, , Kamień”, „Kryjak” i „Szary”. Po dojściu do zabudowań, jak to w zwyczaju partyzanckim było, wstąpili do pierwszej chałupy zaciągnąć „języka”, ale przed samą chałupą zostali nagle ostrzelani z broni maszynowej. To zamaskowani Niemcy, którzy od strony południowej otoczyli las, otworzyli huraganowy ogień. Pada zabity „Szary”, a za chwilę jeszcze „Kamień” i „Ursus”. Sytuacja staje się beznadziejna. „Bronek” z „Kryjakiem” uskakują w bok i wpadają w wąski rów, który chroni ich od ostrzału. W czasie odskoku zostaje jeszcze ranny „Kryjak”. „Bronek” bierze go pod rękę i razem wycofują się do zbawczego lasu, a stąd już bezpiecznie do rejonu Baonu.

W tym dniu służbę ubezpieczeniową pełniła 3 kompania „Grom-Skok”. O godz. 6.00 alarmem poderwano część I plutonu w ilości 25 ludzi pod dowództwem ppor. „Jerzego” i natychmiast skierowano ich w kierunku wsi Sadki dla rozpoznania sytuacji i przyczyny trwającej tam strzelaniny. Byłem w składzie tej grupy. Kierunek ten wydawał się dobrze zabezpieczony, ponieważ jeszcze poprzedniego dnia stacjonował tam oddział partyzancki „Zawiszy”. „Jerzy”, wychodząc na czele oddziału, nie wiedział jeszcze, że akurat tej nocy „Zawisza” wycofał się z Sadek, a strzały, jakie przed świtem słyszano w Baonie, były skierowane do patrolu z kompanii „Huragan”.

Przed wsią Sadki, ubezpieczenie prawe, w skład którego wchodzili: „Dąbrowa”, „Orlot”, „Błysk”, „Pik”, „Wyrwa” i ja, znalazło się na otwartej przestrzeni, porośniętej rzadko pojedynczymi drzewami. Było to zbocze schodzące w dół w stronę polnej dróżki biegnącej w jarze pomiędzy nim a lasem. Od przodu natomiast było drugie zbocze, nagie, za którym znajdowała się wieś Sadki. Po lewej stronie ciągnął się las. Na tym właśnie zboczu, przed Sadkami znajdowali się okopani Niemcy. Ubezpieczenie natychmiast zameldowało „Jerzemu”, że widać postacie w mundurach niemieckich. Wiedzieliśmy, że oddział „Zawiszy” nosił mundury niemieckie i opaski biało-czerwone na rękawie.

Zgłasza się „Jerzy” i głośno zapytuje:

- Oddział „Zawisza”?

Po chwili słyszy odpowiedź w języku polskim:

- Tak! Oddział „Zawisza”, chodźcie do nas.

„Jerzy” ma jednak wątpliwości i dla zbadania sytuacji zgłaszają się na ochotnika „Dąbrowa” i „Orlot” i idą w kierunku napotkanych. Kiedy znajdują się w połowie drogi słychać wyraźny głos „Dąbrowy” skierowany do nie rozpoznanego oddziału, żeby podali hasło i że będzie liczył do trzech. Jeśli nie podadzą, to otworzy ogień. „Dąbrowa” nie zdążył doliczyć do trzech, bowiem padł najpierw jeden strzał, a za moment szczękły serie z karabinów maszynowych z zamaskowanych stanowisk. Rozpoczęła się piekielna obustronna strzelanina. Pociski gwizdały tak gęsto, że w pierwszej chwili robiło to wrażenie, jakby stado os brzęczało nad głową. Przewaga ogniowa Niemców była zdecydowana. Pada trafiony kulą dum-dum dowódca patrolu ppor. „Jerzy”. Za chwilę ranny zostaje „Błysk”. Krzyczy, że dostał w piersi. Wrzeszczę do niego wśród jazgotu strzałów, aby się wycofał do tyłu, „Błysk” lekko się odwraca i zostaje po raz drugi trafiony. Tym razem śmiertelnie w plecy.

Niemcy ani na moment nie przerywają ognia, w dalszym ciągu gęstymi seriami pokrywają nasze stanowiska. Ich przewaga w sile ognia staje się druzgocąca. Ostrzeliwując się z kbk zostaje śmiertelnie trafiony „Pik”. Z prawego ubezpieczenia pozostali jeszcze przy życiu „Wyrwa” i ja. Nie było innej rady jak tylko wycofać się z pola ostrzału za szczyt pochyłości, to jest około 5 m do tyłu. Osłaniając się przed ogniem nieżywymi już kolegami ciągnę przed sobą „Jerzego”, a „Wyrwa” – „Błyska”. To nas ratuje od niechybnej śmierci.

Z wysłanego uprzednio patrolu zaraz po pierwszym strzale zostaje ranny „Dąbrowa” i po pochyłości wzgórza zsuwa się w dół zatrzymując się na kopce zboża i tu traci przytomność. Ocknął się koło południa i dowlókł do ziemianek koło Gajówki. Tu ukrył się pod kopą liści. Widział jak Niemcy po wycofaniu Baonu penetrowali las. „Orlot” natomiast wykorzystując zasłonę jaką tworzył nieduży jar, wycofał się do lasu.

Z Niemcami od strony Sadek walczyło w zasadzie tylko prawe ubezpieczenie. Pozostała część oddziału w tym czasie pod dowództwem ppor. „Poradonia” przeszła lasem w kierunku wsi Brzezinki z zamiarem uderzenia od tyłu na stanowiska Niemców. W tym rejonie również odkryto stanowiska niemieckie i „Poradoń” wycofał zdekompletowany oddział na skraj lasu i tu czekał na dalsze rozkazy.

Na odcinek zachodni od strony szosy Kraków-Warszawa został o godz. 6.00 tegoż dnia, skierowany III pluton kompanii „Grom-Skok” pod dowództwem ppor. „Żmii”. Tutaj Niemcy dojechali na samochodach i motocyklach do wsi Moczydło, a następnie dotarli na skraj lasu do wystającego cypla, gdzie właśnie zajął stanowisko pluton „Żmii”. Ten widząc przeważające siły i większą siłę ognia wycofał się około 400 ni w głąb lasu, zajmując stanowiska na skrzyżowaniu dróg, skąd była możliwość trzymania przedpola pod ogniem i niedopuszczenia wroga w głąb lasu do stanowisk Baonu. Ustawił tu również stanowisko swojego karabinu maszynowego MG-42 mój następca na stanowisku celowniczego „Kropka”. I na tym odcinku Niemcy natarli na partyzantów, lecz po otwarciu ognia przez naszych chłopców ich zapał nieco osłabł. „Kropka” sie-jąc seriami z MG-42 zauważył w pewnym momencie, jak wali się z nóg, trafiony jego serią potężny wzrostem Niemiec. Przyglądając się poległemu krzyczy, że nareszcie będzie miał buty. I kiedy wydawało się, że szczęście jest tak blisko, „Żmija” otrzymał rozkaz wycofania się w rejon stanowisk Baonu, skąd dowództwo planowało przebić się z otoczonego ze wszystkich stron lasu.

Mjr „Skała” zadecydował, że Baon uderzy po osi gajówka-Wały-Zaryszyn-lasy Sancygniowskie. W tym celu wysłał pluton z kompanii „Błyskawica” pod dowództwem kpt. „Powolnego” z zadaniem zajęcia stanowisk na skraju lasu w kierunku między Książem Małym a wsią Krzeszówka i utrzymania za wszelką cenę tej pozycji do czasu przebicia się Baonu. Uderzenie w pierścień otaczających Niemców z lewego skrzydła wykonała kompania „Huragan” pod dowództwem kpt. „Korala”, a z prawego skrzydła pozostałe dwa plutony „Błyskawicy” pod dowództwem por. „Dewajtisa”.

Z kompanii „Grom-Skok” praktycznie pozostał w odwodzie tylko II pluton por. „Szczerby” i wycofujący się od strony Moczydła III pluton ppor. „Żmii”.

Wydano rozkaz do ataku. Kompania „Huragan” niespodziewanym dla Niemców uderzeniem zepchnęła główne siły wroga na wieś Sadki, zaś kompania „Błyskawicy” bez I plutonu odrzuciła lewe skrzydło Niemców w kierunku spalonej w dniu 28 sierpnia wsi Krzeszówka. Wolnym korytarzem wycofuje się jako ubezpieczenie przednie II pluton kompanii „Grom-Skok”. Za nimi tabor i sztab Baonu oraz jako ubezpieczenie tylne III pluton ppor. „Żmii”. Z prawej natomiast strony ubez-piecza wycofujących się I pluton „Błyskawicy” pod dowództwem kpt. „Powolnego”. Do wycofującej się kolumny Baonu dołączają jeszcze kompanie „Huragan” i „Błyskawica”, kierując się do lasów Sancygniowskich. Jako ostatni wycofują się rozbitkowie spod Sadek, wśród nich „Wyrwa”, „Judasz” i ja oraz jeszcze czterech innych, którzy poinformowani przez szu-kającego schronienia w lesie leśniczego, że Baon przebił się koło leśniczówki, szybko podążyli w tym kierunku. Po dojściu do skraju lasu dostrzegliśmy „Karpia” na koniu ponaglającego kierowców „Waligóre” i „Zająca” do szybkiego uruchomienia dwóch samochodów i wyjazdu ich w ślad za Baonem. Wskoczyliśmy więc na samochody i ruszyli. Przy wyjeździe z leśni-czówki do płytkiego i wąskiego wąwozu zepsuł się pierwszy samochód. Nie było czasu na jego naprawę, bowiem ukazali się już koło leśniczówki Niemcy. „Karp” i znajdujący się na jednym z samochodów „Belfort” decydują się na ich spalenie. Czas nagli. „Wyrwa” wylewa zawartość benzyny z jednego kanistra na samochód, na którym znajdowała się skrzynka z minami, zdobyta jeszcze pod Sielcem przez „Grom” i zapala wóz przy pomocy szmaty nasyconej benzyną. Ile kto ma sił w nogach ucieka od palących się samochodów. Niemcy natomiast widząc co się dzieje dobiegają do nich i zaczynają je ratować. Nagła jednak detonacja pozostawionych min powoduje tak duży podmuch powietrza, że zwala z nóg będących już ponad 400 m od palących się samochodów partyzantów i hamuje dalsze zapędy Niemców.

W tym czasie prawe ubezpieczenie w sile plutonu pod dowództwem kpt. „Powolnego” zajęło stanowiska na cyplu lasu, wysuniętym na południowy wschód od gajówki Wały. W olbrzymim napięciu łowili odgłosy toczącej się walki, nie wiedząc kompletnie co tam się dzieje. Tak upłynęła może godzina, a wokół ich stanowisk nigdzie nie było widać Niemców. Nagle urwała się gęsta strzelanina i zapanowała złowieszcza cisza. Różne myśli tłukły się w głowie. Czyżby Szwaby opanowały obóz? Co robić dalej. Nerwy napięte do ostatnich granic.

- Niemcy z lewej strony! - doszedł do uszu „Powolnego” meldunek przekazany przez „Lumpka” po linii.

„Powolny” natychmiast wysunął się lekko do przodu i zauważył maszerującą rzędem drużynę Wehrmachtu.

- Zadowoleni z dokonanego dzieła - pomyślał z rozżaleniem.

Postanowił podpuścić ich jak najbliżej, ale pech chciał, Niemcy zmienili kierunek na Krzeszówkę, wyraźnie oddalając się od ich stanowisk.

- Ognia! - wydał rozkaz.

Zaraz po pierwszej serii padł jeden, reszta przywarła do ziemi zaskoczona niespodziewanym atakiem z tego kierunku.

Ponieważ byli to żołnierze frontowi, opamiętali się wkrótce i skokami, kąśliwie się ostrzeliwując uchodzili z zasadzki, wykorzystując każdą zasłonę czy załamanie gruntu.

- Panie kapitanie, pójdę po karabin zabitego Niemca - prosił „Powolnego” „Kirus”, który podpadł w „Skoku” i dla świętego spokoju przeniesiono go do „Błyskawicy”, pozwalając na zabranie tylko krótkiej broni.

Po oddaleniu się Niemców „Powolny” zezwolił „Kirusowi” zabrać zdobyczną broń. Przy zabitym znaleziono książeczkę wojskową, z której wynikało, że nazywał się Kurt Linke i był uczestnikiem kampanii w Polsce, we Francji, Jugosławii i w Rosji. W czasie tej potyczki zostało rannych jeszcze dwóch Niemców, których pozostali zaciągnęli za spaloną wieś Krzeszówkę i stąd odwieziono ich podwodą do Książa Wielkiego. Po dwóch godzinach „Powolny” uznał, że powierzone mu przez „Skałę” zadanie wykonał i postanowił się wycofać w kierunku Zaryszyna.

W sumie akcja przebicia Baonu z okrążenia udała się w pełni. Baon po dotarciu do Zaryszyna skierował się dalej w kierunku lasów Sancygniowskich. Kiedy późnym już popołudniem partyzanci osiągnęli skraj lasu na otwartej przestrzeni pomiędzy Zaryszynem a wsią Bugaj ukazała się tyraliera. To właśnie Niemcy po przegrupowaniu swoich oddziałów podjęli jeszcze jedno natarcie w kierunku wycofującego się Baonu. Jednak twarda obrona kompanii „Grom-Skok” pod dowództwem ppor. „Wierzby” (bez I plutonu) odrzuca ich tuż przed wsią. Niemcy w tym dniu nie podejmują już żadnej akcji, a Baon nie atakowany, maszeruje drogą w kierunku folwarku Knyszyn, a następnie lasem do gajówki Tomków.

Otaczający nas krajobraz wyglądał okropnie. Spalony folwark Knyszyn, sterczące kikuty kominów, opalone drzewa i niesamowity smród z rozkładającego się, spalonego przedtem przez ogień konia, oraz walająca się wokół padlina. Na polach znów widać czarne, śmierdzące dymem, placki wypalonej ziemi przez rzucone z samolotów zapalające płytki fosforowe. Widok był okropny. Przyspieszyliśmy kroku, aby jak najszybciej znaleźć się w lesie i choć trochę odpocząć po całodziennej bitwie, jaką w tym dniu stoczył Baon „Skała”.

Późnym wieczorem tego dnia dołączył do Baonu I pluton z kompanii „Grom-Skok” pod dowództwem ppor. „Poradonia” W wyniku walk straty własne wynosiły 6 zabitych: „Jerzy”, „Błysk”, „Kamień”, „Pik”, „Szary”, „Ursus” oraz dwóch rannych: „Dąbrowa" i „Kryjak”. Zginęło również dwóch podchorążych ze sztabu płk. „Gardy”, którzy na własną rękę chcieli przedrzeć się przez kordon otaczających Baon Niemców. W połowie drogi zostali ranni, a następnie dobici przez Niemców.

Niemców natomiast zginęło w tym dniu dziewięciu oraz kilku zostało rannych. Według wywiadu terenówki straty były większe, ale z uwagi na trudności w ich ustaleniu podaję straty wyłącznie stwierdzone, bowiem tylu ich pochowała miejscowa ludność. Ilu było rannych i ilu zabitych zabrali Niemcy, nie ustalono.

W lasach Sancygniowskich Baon kwaterował całą dobę. Jeszcze tego samego dnia wyjechały bryczką sanitariuszki, „Lucyna” i „Tereska” z zadaniem dokonania penetracji terenu, na którym niedawno toczyły się walki. Zaglądając do szałasów znalazły ciężko rannego „Dąbrowę” i przywiozły go nad samym ranem 21 sierpnia do obozu. Jeszcze w tym samym dniu przy zachowaniu ścisłej konspiracji „Dąbrowa” został przewieziony do szpitala w Krakowie przy wydatnej pomocy m. in. Marii Władyczanki - córki ówczesnego dyrektora szpitala w Batowicach i Józefa Deskura - syna właściciela majątku w Sancygniowie. On to w przebraniu furmana dowiózł go szczęśliwie do szpitala.

Ciała poległych sześciu kolegów zabrał na wóz i przywiózł do obozu „Braciszek”, który w nocy z 30 na 31 sierpnia, udając się po 2 skrzynki papierosów i pozostawionego w obozie byka, natknął się przypadkowo na leżące ciała poległych w walce kolegów. Zwłoki ich pochowano o zmierzchu 31 sierpnia w lesie Sancygniowskim. Krótkie przemówienie „Łęczyca” i salwa honorowa nad grobem zakończyła tę smutną ceremonię. (W 1945 r. ciała poległych zostały ekshumowane i pochowane w kwaterze partyzanckiej na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie).

W tym czasie, gdy wyjechały sanitariuszki po ciała poległych, d-ca kompanii „Grom-Skok” „Wierzba” wysłał jeszcze czteroosobowy patrol w składzie „Korab” (dowódca patrolu) oraz „Roland”, „Jastrun” i „Sas” z zadaniem przeszukania leśnych szałasów oraz całego obozowiska i pozbieranie ewentualnie pozostawionych przez partyzantów w pośpiechu rzeczy, „Jastrun” będący jeszcze pod wrażeniem niedawno zakończonej bitwy i wyczulony maksymalnie na wszelkie podejrzane szmery, czy odgłosy, w pewnym momencie odniósł wrażenie, że w pobliskich zaroślach znajdują się Niemcy. Sięgnął błyskawicznie po pistolet i, wyciągając go z drewnianej kabury (był to Mauser), niechcący wypalił i niefortunnie przestrzelił sobie sam koniec... Z bólu zwinął się w kłębek i zaczął lamentować, co teraz z nim będzie. Koledzy z patrolu wzięli z gajówki Wały podwodę i przywieźli bladego z bólu kolegę na kwatery do lasów Sancygniowskich i przekazali go pod opiekę sanitariuszki „Lucyny”. Przy zakładaniu opatrunku,, zrozpaczonym głosem zapytał:

- „Lucynko”, czy ja będę mógł jeszcze?

Na takie dictum poważni dotąd partyzanci towarzyszący przy opatrunku nie wytrzymali i dosłownie parsknęli śmiechem. Jak się później okaże „będzie mógł jeszcze”. Po wojnie doczeka się dwojga dorodnych dzieci.

Zaraz po przybyciu do lasów Sancygniowskich, jeszcze tego samego dnia wieczorem, mjr „Skała” wysłał patrol z kompanii „Grom-Skok” pod dowództwem „Judasza” po żywność dla Baonu. Patrol udał się do Liegenschaftu w Złotej i zarekwirował 11 krów i byka. Zdobycz dostarczyli do Baonu o świcie następnego dnia.

W nocy z 31 sierpnia na l września, mjr „Skała” postanowił zmienić miejsce postoju i Baon wyruszył przez Wole Knyszyńską, Zaryszyn, spaloną przez Niemców Krzeszówkę na nowe kwatery za szosą Kraków-Warszawa, w rejonie wsi Wodacz. Zdobyte poprzedniej nocy przez „Judasza” krowy poważnie utrudniały marsz Baonu, stąd wiele złorzeczeń pod adresem tych niewinnych zwierząt i ich niedoświadczonych poganiaczy.

Z nowego miejsca przez dwie noce udawał się znów pod dowództwem „Zawały” silny patrol na pola zaryszyńskie, aby odebrać zrzut broni. Według informacji radiowych wyleciały trzy samoloty z Włoch ze zrzutem dla Baonu „Skała”. Później okazało się, że zostały one zaatakowane przez Niemców nad Węgrami. Dwa z nich, z powodu uszkodzeń, wróciły, a trzeci, spadł zestrzelony koło Krzeszowic.


Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi