Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Czesław Sułek, Alicja podgórski pluton Szarych Szeregów w dyspozycji Kedywu Armii Krajowej. Wspomnienia


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Podpisane: Czesław Sułek „Cenio", Kraków, kwiecień 1994[1]






Wszystko zaczęło się na podwórzu między Rynkiem Podgórskim a ulicą Legionów. Było ono niegdyś pięknym ogrodem z wysokimi drzewami kasztanowymi, rozstawionymi jednakowo w czterech rzędach, których rozłożyste konary i gałęzie wplatały się z sobą, tworząc na wiosnę i w lecie baldachim z liści, zaciemniając całe podwórze. Gdy zakwitły biało czerwonawym kwieciem, żałować należało, że już nie ma tam trawy, alejek ani ławek.

Bliżej budynku stała jeszcze stara, stylowa altanka i studnia z pompą. Jedną stronę ogrodu, po wycięciu drzew, zabudowano barakami a bliżej kamienicy postawiono stajnię, przy niej gnojnik kryty, a całe podwórze pokryto grubą warstwą żużlu. Do chwili przesiedlenia Żydów do getta odbywał się tu handel końmi.

Nad stajnią znajdował się niewielki strych, w którym przechowywano zbelowane siano dla koni. Często wchodziliśmy na ten strych po drabinie, by tam bawić się robiąc tunelu i kryjówki w sianie. Aż pewnego dnia w 1940 roku, tam, gdzieś w zakamarku strychu, Władek Sułek, „Mahomet", znalazł dwa karabiny i rewolwer. Były tam od początku wojny, porzucone przez dwóch żołnierzy, zaskoczonych wkroczeniem Niemców do Krakowa. Broń ta odmieniła zainteresowania chłopców a ich zabawy stawały się coraz mniej dziecinne. Do tajemnicy o posiadaniu karabinów dopuszczeni zostali tylko nieliczni, starsi chłopcy. Ja byłem wyjątkiem, gdyż widziałem broń w czasie jej odnalezienia. Wiedzieli o karabinach bracia Czarni, Staszek i Zdzisiek, Zbyszek i Józek Świstak, Marian Drapich i Stefek Wytyśnik. Wszyscy znani z podwórka, koledzy od szkolnych lat.

Zbyszek „Przepiórka", chętnie kolegował się z nieco młodszymi chłopcami. Często bywał na podwórzu i przewodził w prowadzeniu gier i zabaw, znanych mu z harcerstwa. Udało mu się wynieść z zajętego przez Niemców gimnazjum, z dawnej izby harcerskiej, łuki, łopatki, trapez gimnastyczny i jeszcze jakieś drobiazgi, które chowaliśmy już w altanie na podwórzu. Jako harcerz (podgórskiej trójki), utworzył z nas samodzielny zastęp harcerski i nazwał go „Czarny Zastęp". Zbiórki, zależnie od pogody i pory dnia, odbywały się na podwórzu, Krzemionkach lub na strychu stajni. Tam, gdy tylko nie było dużo siana, odbywała się nauka musztry z karabinami, nauka celowania a nawet rozbierania i składania zamka. Na strychu dowodził „Mahomet". Do nauki celowania na strychu było za mało miejsca, toteż wystawialiśmy koniec lufy przez uszkodzoną dachówkę i obieraliśmy jako cel komin z dala widocznej kamienicy bądź zegar na kościelnej wieży. Na szczęście zorientowaliśmy się, że jest to bardzo niebezpieczne, gdyż ujawnienie nie oddania broni groziło śmiercią kilku rodzinom.

Dlatego Władek schował karabiny gdzieś głębiej na strychu i rozpowiadał wtajemniczonym, że oddał je jakiemuś partyzantowi. Nie bardzo mu wierzyliśmy ale już zakończyły się zbiórki na strychu. Na podwórzu panowały już tylko gry i zabawy oraz spotkania koleżeńskie. Nikt nie zabraniał chłopcom zbierać się tam. Mieszkający w pobliskich kamienicach, aby szybciej przejść z podwórza na podwórze, porobili tajemne przejścia w ogrodzeniach tak, że nie wychodząc na ulice można było przejść wzdłuż blok domów od wewnątrz.

Życie pod hitlerowską okupacją stawało się coraz trudniejsze. Lecz jeszcze gorsze warunki mieli Żydzi, których przesiedlono do getta w Podgórzu a stamtąd do obozu w Płaszowie i obozów zagłady. Lecz nie oszczędzano Polaków. Coraz, liczniejsze stawały się uliczne łapanki ludzi, wysyłanie do obozów koncentracyjnych, na przymusowe roboty do Rzeszy, częste aresztowania i rozstrzeliwania patriotów, ograniczanie swobód życia i racji żywnościowych.

Minął bezpowrotnie beztroski czas dziecinnych zabaw. Chłopcy ukończyli ograniczoną naukę w szkole powszechnej i rozpoczęli zarobkową pracę fizyczną a w większości naukę jakiegoś zawodu. Marian Drapich, Stefek Wytyśnik i Władek Sułek uczyli się zawodu fotografa, Staszek Czarny stał się rysownikiem, Józek Świstak - elektrykiem a ja z Bolkiem Podbierą uczyliśmy się sztuki drukarskiej. Nauka nasza miała trwać 4 lata, po 8 godzin dziennie w drukarni, i 3-4 wieczory w tygodniu w szkole zawodowej. Zapłata była symboliczna: 5 do 20 złotych tygodniowo, co starczało zaledwie na tramwaj i pastę do butów. Toteż, gdy nauczyłem się trochę zecerstwa, chętnie pracowałem po godzinach obowiązkowych, by zarobić na chleb. Nie zważając na to, że młodociany, 15-letni chłopiec, całymi dniami pracuje w tak szkodliwych warunkach.

Na murku oddzielającym podwórze od ulicy Legionów, wielkimi literami, białą farbą wymalowany był napis: K.S. „Burza". Na tej części podwórza odbywała się nauka gry w piłkę nożną. Z początku piłką była szmacianka, stale reperowana, kopana przez starszych chłopców z podwórza, pionierów drużyny. Większe ale prowizoryczne boisko było na Krzemionkach w miejscu, gdzie znajduje się obiekt telewizji. Później rozgrywano tam mecze z podobnymi podwórkowymi drużynami z Ludwinowa i z Dębnik. W latach 1942 i 1943, już jako mocna drużyna, rozgrywała także mecze wyjazdowe. Klub nigdy nie dorobił się pełnych ubiorów sportowych a trampki zastępowały właściwe buty piłkarskie. Występując poza miastem zmienialiśmy nazwę klubu, by nie używać podejrzanej „Burzy" a także dlatego, że nie wolno było się organizować.

Gdy nastał okres świąt Bożego Narodzenia chodziliśmy po restauracjach jako kolędnicy-przebierańcy. Nie zawsze musieliśmy „odgrywać" przygotowane role by dostać datki, gdyż samo zjawienie się kolędników cieszyło obecnych, że mimo okupacji polska tradycja nie zaginęła. Zorganizowaliśmy także Jasełka w piwnicy domu przy Rynku Podgórskim 8. W niewielkim schronie urządziliśmy scenę, i dekoracje malowane na czarnym kartonie, sprzedawanym w rolach jako zasłony do zaciemniania okien. Głównym organizatorem i aktorem był „Mahomet". Stefek Wytyśnik uzyskał z jakiegoś teatru przybory do charakteryzacji i sam przeistaczał się w brodacza, króla lub Żyda. Na widowni było kilka ławek ale w czasie przedstawień publiczność nie mieściła się nawet w korytarzu. Przedstawienia miały duże powodzenie.

Jednego wieczoru, po przedstawieniu, do schronu wszedł oficer niemiecki z jakimś cywilem. Krzyczeli coś na nas a gdy „Baca" wystawił głowę zza kulis oficer złapał go za brodę krzycząc „Jude" i dopiero, gdy przerażony Stefek wylegitymował się a Władek odklejał mu brodę specjalnym płynem, sytuacja wyjaśniła się. Po przeszukaniu piwnicznych zakamarków zakazano nam przedstawiania i Niemcy wyszli.

Jeszcze w scenerii jasełkowej, z początkiem lutego 1943 roku, w tym schronie odbyło się zaprzysiężenie „piątki" Mahometa. Władek ustawił nas w szeregu i zameldował przybyłemu „Mściwojowi" gotowość do przyrzeczenia. Przybyła z nim druhna zapaliła świecę, wyjęła niewielki krzyż i w nastroju wielkiej powagi powtarzaliśmy wypowiedziane słowa. Pamiętam tylko groźną końcówkę o karze śmierci za zdradę. Gdy trochę ochłonąłem i gdy oczy przywykły słabego oświetlenia poznałem w „Mściwoju” Bogusława Folwarka, z którym uczyłem się w szkolę powszechnej. On także mnie poznał, ale w pełni konspiracja nie pozwoliła nam przyznać się do tego. Od tego czasu stałem się członkiem plutonu „Alicja” Szarych Szeregów.

W pierwszym półroczu1943 roku nasza działalność ograniczała się, do kolportażu „bibuły", rozlepiania ulotek na murach i kioskach, zbierania informacji o rozmieszczeniu hitlerowskich wojsk, instytucji i garaży, do bojkotu kin, przeważnie przez zadymianie podpalonymi błonami fotograficznymi i do szkolenia się.

Nie w pełni zdawaliśmy sobie sprawę z tak olbrzymiego niebezpieczeństwa, które nam groziło. Co piąty człowiek w Krakowie to Niemiec, Volksdeutsch, konfident lub Ukrainiec współpracujący z hitlerowcami. Staliśmy się niebezpiecznymi wrogami Rzeszy Niemieckiej. Już sama przynależność do ruchu oporu karana była śmiercią. Każde działanie plutonu niosło w sobie dużą część ryzyka niepowodzenia, nawet te z pozoru proste i łatwe. Gdy „Mahomet" rzucił z balkonu kina otwartą flaszkę z płynem żrącym, kilku widzów usiłowało go złapać jako huligana i tylko dzięki jego zwinności udało mu się zbiec.

Ja z kolei miałem pecha, gdy w mroźny dzień, po obejściu części dzielnicy Krakowa i zanotowaniu znajdujących się tam obiektów hitlerowskich, szukając zmarzniętymi palcami wycinka mapy stwierdziłem, że gdzieś ją zgubiłem. Bywało, że podejrzany przechodzeń zainteresował się chłopcem przyklejającym ulotkę i tylko szybka ucieczka uratowała go z opresji.

Poważnymi konsekwencjami mogło skończyć się przypadkowe odkrycie skrytki z „Biuletynem Informacyjnym". Na poznanym już podwórzu niemiecki zarządca zaplanował budowę wielkiego baraku. W tym celu wniesiono tam dużą ilość desek, które leżały w stercie dość długo. Między deskami były otwory i szczeliny, z których jedną wykorzystaliśmy na „skrzynkę" prasy konspiracyjnej. Wydawała się ona bezpieczną i wygodną, gdyż w czasie przechodzenia przez podwórze na skrót z Rynku Podgórskiego na ulicę Legionów, idąc blisko sterty desek, można było niezauważalnie sięgnąć ręką i podrzucić lub podjąć plik gazetek. „Skrzynka" działała sprawnie aż do czasu, gdy niespodziewanie przystąpiono do budowy i to akurat w takim dniu, gdy gazetki znajdowały się w skrytce. W czasie przenoszenia desek skrytka została otwarta i plik gazetek znalazł się w rękach oficera niemieckiego. Niemiec podał gazetki dozorującemu, Domańskiemu, który natychmiast zabrał je do swego mieszkania. Byliśmy wówczas z bratem Władkiem na podwórzu i ogarnęło nas przerażenie. Domański był wysiedleńcem z Poznania i zamieszkał w 10 metrowym pokoiku przy podwórzu. Domyślił się, że skrytka jest pod naszym dozorem i zaprosił do siebie naszą matkę. W jej obecności spalił w piecu znalezione gazetki, i nalegał by opowiedziała o tym synom. Mimo to rano znalazł na drzwiach kartkę z ostrzeżeniem, że za donos grozi kara śmierci. Nie było to czcze ostrzeżenie. Rzeczywiście przewidywano „zlikwidowanie" Domańskiego, jak to się wówczas nieludzko nazywało. Mijały dni i nic nie wskazywało na to, że Gestapo wie o spalonych gazetkach. Pozostał niepokój i ostrzeżenie.

Do najbardziej udanych akcji zalicza się sprzedaż podrobionych dzienników. Terenem działania był cały Kraków a uczestniczyła w niej cała zorganizowana młodzież. Dobra organizacja i bez jakichkolwiek wpadek. 4.lipca 1943 roku, po południu, zebrała się na podwórzu cała „piątka" Mahometa. Czekaliśmy na nadejście kogoś z rozkazem. Każdy pogrążył się w domysłach i starał się stłumić strach przed niewiadomym. Czas oczekiwania dłużył się. Wtem pojawił się w bramie „Bunkier" z paczką pod pachą. W sieni „Mahomet" przejął paczkę i przywołał nas. Tam wręczył każdemu plik gazet. Dla siebie zatrzymał najwięcej. Z wyglądu był bo normalny „Goniec Krakowski", gazeta popołudniowa, i sprzedawana w kioskach i przez ulicznych gazeciarzy. Kazał nam zaraz ukryć gazety i oznajmił, że są to „lewe", nasze konspiracyjne i że będziemy je sprzedawać na ulicy. Każdemu wyznaczył inne miejsce sprzedawania na ulicach Krakowskiej i Stradom. Chłopcy zaczęli, solidnie chować gazety, lokując, je głębiej za koszule i spodnie. Sprzedaż miała się rozpocząć punktualnie za pięć szesnasta i zakończyła po pięciu minutach.

Dostałem, kilkanaście egzemplarzy. Moim rejonem była ulica Krakowska, opodal podcieni. Nie miałem zegarka więc ustawiłem się obok wystawy zegarmistrza i patrzyłem niecierpliwcie na wystawiony tam zegar. Gdy dobiegła godzina startu pobiegłem na drugą stronę ulicy, wyciągnąłem gazety zza marynarki i zawołałem niepewnie i drżącym głosem: „Go-oo-niec Kraa-kowski".Płrzechodnie zaczęli kupować gazetę nic nie podejrzewając. Zdenerwowany nie potrafiłem dobrze wydawać reszty. Kupujący krzyczeli na mnie aż powstało zbiegowisko. Oblężony przez ludzi rozdawałem tylko gazety nie pobierając pieniędzy, by w pewnym momencie wyrwać się z tłoku. Nie wiedziałem ile czasu minęło. Wbiegłem do najbliższej bramy i pozostałe egzemplarze wrzuciłem do skrzynek na listy przy drzwiach mieszkań, Po chwili wróciłem do domu. W sprzedaży tych gazet brał udział także mój młodszy brat, Mieczysław. „Bunkier" sprzedawał gazety w Rynku Głównym, opodal budynku NSDAP, przy obstawie ubezpieczających.


W lipcu 194-3 roku pluton "Alicja" przekazany został do dyspozycji „Kedywu" Armii Krajowej, pod rozkazy „Powolnego", Ryszarda Nuszkiewicza, komandosa z Anglii. W celu zaostrzenia konspiracji „Powolny" rozkazał rozdzielenie braci z „piątek". W związku z tym zostałem przeniesiony do piątki „Murzyna". Moje spotkanie z nowym dowódcą miało odbyć się pod Pocztą Główną, na schodach. Znakiem rozpoznawczym było niemieckie czasopismo „Adler", które „Murzyn" miał mieć za marynarką z widoczną jego częścią. Było też hasło: Kraków a odzew: Warszawa. Stanąłem zdala, pod ustępami i obserwowałem schody Poczty. Nie znałem „Murzyna" toteż przeraziłem się, gdy o wyznaczonej godzinie stanął na schodach elegancki pan, wyglą-dający jak Niemiec, ale mający „Adlera" za marynarką. Szybko przeszedłem przez jezdnię i gdy przechodziłem obok niego powiedziałem dość głośno: „Kraków". Nie patrząc na niego szedłem dalej w kierunku Straży Pożarnej. „Murzyn" doszedł do mnie, podał odzew i przywitał się ze mną, gdy podałem mu moje pseudo. Doszliśmy do ulicy Kopernika, gdzie za parkanem czekali chłopcy z mojej nowej piątki. Byli bardzo młodzi, podobnie jak ja. Przedstawiliśmy się po czym „Murzyn" mówił o sprawach interesujących nowopoznanych chłopców, o sposobie otrzymywania „gazetek", o trudnym zadaniu, które nas czeka i że termin następnego spotkania podany będzie tą samą drogą. Na następne spotkanie nie mogłem „urwać się" z pracy a gdy po kilku tygodniach zwróciłem się do „Mahometa" o skontaktowanie mnie z moją „piątką" odpowiedział mi, że na razie zostaję do jego dyspozycji, gdyż nie ma kontaktu z „Murzynem".

Cieszyłem się z tego, gdyż najbezpieczniej i najlepiej czułem się wśród znanych kolegów, swoich i brata, bywalców naszego podwórza.

„Mahomet" uczęszczał na szkolenia podoficerskie. Gdy zwierzył się, że posiada karabiny i rewolwer polecono mu przenieść je do piwnic po winiarni, znajdujących się przy Rynku Podgórskim 7. Piwnicami tymi, opuszczonymi przez właściciela Landaua, „zawładnęli" bracia Czarni, Staszek i Zdzisiek „Pikuś", mieszkający w oficynie. Po zajęciach z bronią, karabiny miały być przekazane na zewnątrz, do innej kryjówki. Ze względu na zbyt widoczne wejście do piwnic, późnym wieczorem przeniesiono karabiny do piwnicy Wytyśników, by nazajutrz wynieść je stamtąd. Wytyśnikowie mieszkali na trzecim piętrze kamienicy przy Rynku Podgórskim 8. W jednym pokoju, jako sublokator, mieszkał przyjezdny Ukrainiec. Przypadek zrządził, że matka „Bacy", chora psychicznie, zeszła sama do piwnicy i ruszając węgiel odkryła część schowanego tam karabinu. Gdy Stefek wrócił z pracy zrobiła mu głośną awanturę, którą podsłyszał sublokator. „Baca" niezwłocznie zawiadomił nas o wypadku i karabiny przenieśliśmy do schronu, obok. W miejsce karabinu Stefek przysypał węglem łopatę. Po krótkim czasie karabiny zostały wyniesione ze schronu przez „Bunkra" i „Pikusia".

Przeniesienie karabinów organizował „Mahomet". Troje obserwatorów z jego „piątki", ustawionych przy ulicy Zamojskiego, przy ulicy Rękawka i przy ustępach, miało zadanie sygnalizować zbliżanie się patrolu policji lub pojazdu. Stałem przy Zamojskiego. Gdy przenoszący byli już w środku Rynku z posterunku wyszedł trzyosobowy patrol żandarmerii. Szli miarowo w stronę Rynku. Zaabsorbowani swym zadaniem chłopcy nie zauważyli moich znaków ostrzegających. Szli odważnie, kulejąc, gdyż karabiny usztywniały im nogawki. Podbiegłem do nich ale odwrót był już nie możliwy. Na szczęście patrol skręcił w lewo i powoli kroczył chodnikiem Rynku, oddalając się od chłopców, którzy weszli już na początek ulicy Rękawka.

W nocy, w mieszkaniu Wytyśników zjawili się gestapowcy. Po zrewidowaniu mieszkania i piwnicy aresztowali „Bacę" i jego ojca. Zwolniono ich po trzech dniach. „Baca" twierdził, że siedział za głupotę matki i że oskarżył ich Ukrainiec. Wypuszczono ich ale został zawieszony i „izolowany" przez organizację. Pracował jako fotograf w zakładzie przy ulicy św. Marka. Niemal każdy jego krok był kontrolowany. Obserwował go między innymi Bolek Podbiera. Był podejrzany, że został konfidentem. Nawet, jak twierdzi „Sęp", groziła mu kara śmierci. „Baca" przestał przebywać z kolegami, zajął się tylko pracą zawodową aż do czasu wielkich aresztowań. Stefan Wytyśnik, „Baca", był przedwojennym harcerzem podgórskiej Trójki.

„Powolny", szkoląc pluton do walk ulicznych i sabotażowych, nauczył chłopców kilku sposobów zdobywania broni. Od tego czasu odbieranie broni krótkiej samotnie spotykanym żołnierzom niemieckim, stało się podstawowym działaniem plutonu. W sierpniu, wrześniu i październiku 1943 roku bracia Świstaki, „Bunkier" i „Przepiórka", przenieśli do magazynku w koszarach przy ulicy Zamojskiego sporą ilość pistoletów i rewolwerów, które sami zdobyli ale w większości przejęli od innych chłopców na podwórzu przy Rynku Podgórskim. Tam wieczorami, nawet po godzinie policyjnej, nadal spotykali się chłopcy aby porozmawiać, często pośmiać się lub zanucić jakąś piosenkę. Tamże czasem ktoś przyszedł do Świstaków, wywoływał jednego z nich i na osobności przekazywał mu zdobytą lub pożyczoną broń.

Gdy żołnierze niemieccy stali się ostrożniejsi i nie można było spotkać pojedynczego poza miastem, chłopcy usiłowali zdobywać broń w dużym zbiorowisku ludzkim, jakimi były „wesołe miasteczka". Jednak nie udało się rozbroić żołnierza przy Placu Serkowskiego a zupełnym niepowodzeniem zakończyła się akcja rozbrajania na Krzemionkach, przy kościółku Benedykta, gdzie od świąt czynne były karuzele i huśtawki. Tam z końcem września doszło do starcia z oficerem niemieckim, który nie pozwolił się rozbroić i został zastrzelony. Był to jedyny przypadek, by w czasie rozbrajania padły strzały. Wypadek ten zakończył szereg udanych uprzednio akcji zdobywania broni.

We wrześniu słyszeliśmy o aresztowaniu „Szulcego", dowódcy plutonu „Alicja" a później o aresztowaniu kilku nie znanych mi członków plutonu. Wprawdzie spowodowały one niepokój, ale mieliśmy nadzieję, że gdy nasza działalność przycichnie unikniemy aresztowań. Podobno „Powolny" zamierzał kilku chłopców przerzucić do oddziału partyzanckiego "Błyskawica", ale czas mijał...


***

Mimo jesieni, niedzielny poranek listopadowy 1943 roku był wyjątkowo ciepły i słoneczny. Dobra pogoda do gry w piłkę na Krzemionkach, toteż już przed kościołem chłopcy z podwórkowego klubu piłkarskiego „Burza" umówili się na spotkanie po mszy. Kościół św. Józefa, stojący przy Rynku Podgórskim, był zapełniony ludźmi a rynek, wybrukowany kostką stał pusty. Tylko po lewej stronie, przy getcie, stało auto. Ta lewa strona rynku, poszarzała cieniem, zionęła grozą, po niedawnej jeszcze tragedii ludzkiej, po barbarzyńskim wysiedleniu Żydów i likwidacji getta. Pozostały tam jeszcze zdewastowane budynki i mieszkania, fabryczki, do których sprowadzano Żydów z obozu w Płaszowie, ekipy ludzi przenoszących meble i różności z mieszkań, pozostały ogrodzenia z drutu kolczastego i mury z charakterystycznymi półkolami u góry. Za ogrodzeniem krzątali się żydowscy policjanci z Ordungsdienst, w czapkach z żółtym otokiem a na zewnątrz jeszcze widać było policjantów strzegących getta. Tylko przy bramie stał jeszcze ss-man.

Jeszcze słychać było ostatnie zwrotki pieśni kościelnej a już przez drzwi kościoła przeciskał się tłum wychodzących. Na samym przedzie widać było kilku chłopców, którzy pośpiesznie pokonywali schody i już znaleźli się na rynku. Wnet dobiegli inni i już kilkunastu chłopców podążało w kierunku ulicy Kalwaryjskiej. Już za rogiem, dla fantazji, szli pojedynczo, jeden za drugim. Tak „gęsiego" przeszli chodnikiem obok kilku kamienic ulicy Kalwaryjskiej, by przechodzącej, znajomej pannie każdy mógł się osobno ukłonić. Nie była to najkrótsza droga na Krzemionki ale konieczna, gdyż brakowało Franka Undasa, który mieszkał pod 20. i przechowywał klubową piłkę. Ale nie zdążyli pobrać piłki. Przy kamienicy numer 14 na przedzie szedł Zdzisiek Czarny, „Pikuś", za nim Zbyszek Świstak, „Przepiórka", potem Staszek Czarny, Władek Skwarczowski i inni. Tymczasem od Rynku, Kalwaryjską, jechało niezbyt prędko auto. Nagle, na dwa metry przed „Pikusiem" zatrzymało się i dalsze wydarzenia odbyły się jak w gangsterskim filmie. Z obydwu stron samochodu wybiegli dwaj cywile i szybko podbiegli jeden do „Pikusia" a drugi do „Przepiórki", w oka mgnieniu i fachowo wykręcili im ręce do tyłu by siłą wciągnąć ich do samochodu. Chłopcy nie zdążyli jesz-cze ochłonąć z przerażenia, gdy samochód z porwanymi ruszył i za kilka sekund zniknął za zakrętem. Rozbiegli się w różne strony. Władek Skwarczowski pobiegł na Stromą i tam przy ulicy Zamojskiego Spotkał Bolka Podbierę. Opowiedział mu o wydarzeniu i oboje udali się szybko do swoich domów. Większość chłopców już nie spało u siebie w domu, mieszkało u swych rodzin, ukrywali się. Ale to ich nie uratowało przed aresztowaniem.

W ciągu kilku dni i nocy po tej niedzieli, Gestapo aresztowało w zakładzie pracy, w domu lub na ulicy między innymi: Władysława Skwarczowskiego, Mariana Drapicha, Sławomira Mądralę i Franciszka Undasa, członków klubu piłkarskiego „Burza”. Pozostało jeszcze tylko kilku czy kilkunastu na wolności. Niemal wszyscy członkowie drużyny to równocześnie harcerze-żołnierze Szarych Szeregów. Spotkali się jeszcze na podwórzu przy Rynku Podgórskim, by radzić jak się ratować przed aresztowaniem. „Bunkier" stwierdził, że kontakty z dowódcami są zerwane, że nic ma kto wprowadzić nas do partyzantki, że każdy musi sobie sam radzić i najlepiej wyjechać z Krakowa, ale na pewno nie spać już w domu. Po informacjach o aresz-towaniach stwierdziliśmy, że dotychczas aresztowano dużą część tych, którzy szli w niedzielę ulicą Kalwaryjską, piłkarzy, korzystając ze zdjęć grupowych drużyny. Może to jeszcze nie „wsypa"?

Lecz w następną niedzielę, znów przy kościele od strony getta, stało gestapowskie auto, wewnątrz którego rozpoznano kilka dni temu aresztowanego „Pirata", Sławomira Mądralę. Gestapowcy czekali na wyjście ludzi z kościoła, by dokonać dalszych aresztowań. Lecz przewidując to, poprzez tłum przepychając się uciekali przed gestapowcami: Józek Drapich, „Mahomet", „Baca" i „Bunkier", którzy jeszcze przebywali na terenie Podgórza.


Od października 1943 roku okupanci zaostrzyli metody zwalczania ruchu partyzanckiego. Gubernator Frank (wprowadził sądy doraźne Policji Bezpieczeństwo, których wyroki mają być natychmiast wykonywane. Nadeszła wielka fala terroru. Spotęgowały się ilości aresztowań. Zaczęto stosować pokazowe, masowe egzekucje uliczne, rozwieszano ogromne afisze z wykazami nazwisk ludzi skazanych na śmierć. 21.października rozstrzelano 10 skazańców na ulicy Wąsowicza. Nazajutrz zamordowano 20 Polaków przy ulicy Mazowieckiej a 28 października, pod murem bożnicy na Placu Bawół rozstrzelano 30 Polaków a między nimi Franciszka Baraniuka, „Szulcego", organizatora, i dowódcę plutonu dywersyjnego Szarych Szeregów pn. „Alicja". Następna lista skazanych ukazała się już 31 października, potem 5 listopada, 16, 17 i 20 listopada oraz 23 listopada, na której znaleźli się chłopcy kilka dni wcześniej aresztowani: 17-letni Zdzisław Czarny, za przynależność do polskiej organizacji wywrotowej i za popieranie terrorystów, 18-letni Zbigniew Świstak, z takim samym uzasadnieniem wyroku, 17-letni Władysław Skwarczowski, 18-letni Marian Drapich oraz Sławomir Mądrala, za współudział w przygotowaniu zamachów. Lista obejmowała 30 nazwisk, z których 25 przeznaczono do ułaskawienia. Lecz już za dwa dni ukazała się następna, w której informowano o rozstrzelaniu tych przeznaczonych do ułaskawienia. Tylko jeden nie został rozstrzelany: Sławomir Mądrala, który był w samochodzie policyjnym w ową niedzielę w Rynku Podgórskim. Mądrala niebawem pojawił się w Podgórzu z ogoloną głową, udający przed znajomymi, że zbiegł z samochodu, który wiózł go na przesłuchanie.

Sławomir Mądrala był rówieśnikiem i kolegą szkolnym „Pikusia", „Mahometa" i Józka Drapicha. Starał się zachowywać tak, aby uważano go za odważnego. Okazał się jednak słabym człowiekiem. Nie zdobył się na bohaterską śmierć. Wybrał zdradę, życie kosztem byłych przyjacieli, kolegów, towarzyszy wspólnej walki o Polskę. Wyszedł na wolność może z naiwną myślą oszukania Gestapo. Blady, wychudzony, udał cię do mieszkania Bolka Podbiery, „Bezimiennego", przy ulicy Dekerta. Nie zastał go w domu ale poprosił matkę Bolka aby mu przekazała, że on, Sławek, oczekuje na niego w mieszkaniu przy ulicy Limanowskiego. Bolek poszedł na to spotkanie. Wyszli z domu. W czasie przechadzki Mądrala opowiedział Podbierze wersję o swej ucieczce z samochodu, gdy przewożono go na Pomorską do siedziby Gestapo. Powiedział mu też, że chciałby otrzymać podrobioną kennkartę, by mógł uciec z Krakowa. Rozeszli się dopiero przy Rynku Głównym.

Któregoś dnia, w grudniu 1943 roku, idąc Kalwaryjską spotkałem Sławka Mądralę. Zatrzymał mnie i wypytywał się o Władka, mojego brata, o Stefana Wytyśnika i Józka Drapicha, czy wiem gdzie oni są i co robią. Gdy spostrzegł moje zdziwienie i strach opowiedział mi to samo, co mówił Bolkowi o swej ucieczce i o tym, że oczekuje na nową kennkartę. Odpowiedziałem mu, że od dnia ucieczki spod kościoła nie widziałem żadnego z nich i nie wiem gdzie oni są.

Za zdradę został skazany na śmierć przez konspiracyjny Sąd Specjalny. 2 stycznia 1944 roku, na małym galarze przy ujściu Wilgi, nastąpiło spotkanie Mądrali z „Bunkrem" i „Braunem". W obstawie, poza miejscem spotkania, był „Bezimienny" Gdy Mądrala szukał w kieszeni zdjęcia do kennkarty i gdy usłyszano gwizdek ostrzegawczy, został uderzony w głowę i wrzucony do Wilgi. Rzeczka nie była głęboka. Przechodzący mężczyzna zauważył leżącego w wodzie, odratował go na brzegu i zabrał do swego mieszkania. Już po kilku dniach widziano go na ulicach Podgórza, chodzącego z obandażowaną głową, często w towarzystwie Edwarda G. Wtedy to rozeszła się wieść, że za pomoc w aresztowaniu Józefa Świstaka wypłacona będzie wysoka nagroda. Mimo to „Bunkier" ukrywał się w Krakowie. Chodził trochę ucharakteryzowany, z wąsem, w ciemnych okularach i w odmiennej fryzurze. Zamierzał znów spotkać się z Mądralą. Teraz miał już szczególny, osobisty powód: Mądrala konfident zniweczył cały dorobek podgórskiej organizacji, gdy z gestapowcami wziął udział w likwidacji składu broni krótkiej, z narażeniem życia odbieranej Niemcom. Z kryjówki, znajdującej się w koszarach, gdzie jego matka była dozorczynią a Józek już tam nie mógł się zjawić, zabrano dwa worki z bronią i skrzynkę.

Józek Świstak, „Bunkier", został przypadkowo aresztowany, gdy Gestapo poszukiwało kogoś W domu, gdzie on ukrywał się. W bramie domu przy ulicy Podskale został zatrzymany i aresztowany. Nie przyznawał się do swej tożsamości. Przebywał w więzieniu przy ulicy Czanieckiego. Przywieźli tam jego matkę i skonfrontowano ją z synem. Józek był już mocno poturbowany i ledwo stał na nogach. Matce serce zamarło. Patrząc na niego zrozumiała, czego od niej żąda. Starając się opanować zaprzeczyła, że jest jej synem. Wtedy oprawcy wrzucili go do wanny z wodą. Gdy topili jego głowę, matka zemdlała. Po odzyskaniu przytomności, by przerwać katowanie przyznała się do syna. Wypuszczono ją a syna skazano na śmierć. Umieszczono go na obwieszczeniu z dnia 6 kwietnia 19444 roku jako rozstrzelanego m.in. „za zamach morderczy dokonany na polskiej rodzinie Mądrala...”

Sławomir Mądrala zastrzelony został z wyroku Sądu Wojskowego w dniu 31 marca 1944 roku wraz ze swoją matką. Jeszcze przed śmiercią zdołał dopomóc gestapowcom w odnalezieniu uciekinierów, Józefa Drapicha, Stefana Wytyśnika i Władysława Sułka.


21 listopada 1943 roku, w tydzień po porwaniu 2 harcerzy na ulicy Kalwaryjskiej, uciekli z Rynku Podgórskiego poprzez bramy przechodnie poszukiwani członkowie plutonu „Alicja". Mój brat, Władek, przebiegł szybko wielkie podwórze i dobiegł do przejeżdżającego tramwaju, wskoczył w biegu i pojechał nim na pętlę w Łagiewnikach. Do tego samego tramwaju zdążył także wskoczyć Stefan Wytyśnik. Wysiedli obydwoje już bez domu, jedzenia, pieniędzy i okrycia. Władek spotkał przypadkowo swą ciotkę. Powiedział jej, że poszukuje go Gestapo i poprosił o przysłanie jedzenia i kurtki. Wszystko to zawiózł mu młodszy brat Mietek z poleceniem matki, by udał się do wójka na ulicę Zagrody.

W nocy do naszego mieszkania weszli gestapowcy. Wypytywali matkę o syna, Władysława, gdzie on jest. Matka odpowiedziała, że od czasu wyjścia do kościoła nie wrócił do domu, co było prawdą. Podeszli do łóżka, na którym spałem razem z młodszym bratem. Wypytywali nas o nasze imiona, wiek i kiedy ostatni raz widzieliśmy brata. Ja ująłem sobie jeden rok mówiąc, że mam 14 lat. Byłem wątły i mały a na dodatek zwinąłem się w kłębek na łóżku. Porozmawiali między sobą po niemiecku, po czym mówiący po polsku nakazał nam poszukać Władka, by zaraz zgłosił się na Pomorską. Gdy wyszli z mieszkania matka powiedziała nam że rozmawiali między sobą o tym, czy nie zabrać mnie. Mówili swobodnie, gdyż nie przypuszczali że matka trochę rozumie ich język.

Odtąd, gdy tylko ktoś chciał wejść do kamienicy w czasie godzin policyjnych, wymykałem się na podwórze, gdzie miałem kryjówkę z możliwością przedostania się na inne podwórza. Trwało to kilka tygodni. Niemal wszyscy znani mi chłopcy zostali aresztowani. Byłem zrezygnowany. Nie miałem gdzie się ukryć ani znikąd porady. Byłem przygotowany na aresztowanie. Nie cieszyło mnie życie i nic nie robiłem by je ratować.

Ukrywający się chłopcy nie mogli dostać się do lasu, do partyzantki, gdyż nie znali nikogo kto mógłby ich wprowadzić. Ukrywali się u rodzin i znajomych lecz nie mogło to trwać długo bądź z powodu złych warunków mieszkaniowych lub wyżywienia albo obu naraz. Przydziały kartkowe były głodowe. Na przykład miesięcznie jedna osoba mogła zakupić 40 deka mięsa, 50 deka cukru, 50 deka marmolady i trochę więcej chleba bo aż 9 kilogramów. Mało, żeby żyć i nie było czym się dzielić. Wprawdzie na czarnym rynku można było dokupić jedzenia ale chłopcy nie mieli pieniędzy. Postanowili nie robić kłopotu rodzinie i zgłosili się ochotniczo na wyjazd do Niemiec. Prawdopodobnie mieli podrobione kennkarty. Władek Sułek, Stefan Wytyśnik, Józef Drapich i jeszcze dwóch chłopców wyjechali do fabryki porcelany w Schönwaldzie. Przez kilka miesięcy pracowali tam spokojnie. Władek spotkał się z ojcem, który był w obozie jenieckim a później pracował „u baora", Chłopcy korespondowali pośrednio z rodziną w kraju, ze znajomymi dziewczynami i stopniowo stawali się mniej ostrożni.

W marcu 194-4 roku, w jednym z listów, Władek powiadomił nas o aresztowaniu w fabryce dwóch jego kolegów. Prosił przy tym o przysłanie ekwipunku turystycznego. Wkrótce po tym otrzymaliśmy od dziewczyny pracującej w tamtej fabryce list z za-wiadomieniem, że chłopcy z Krakowa zostali tam aresztowani.

W kwietniu strażnik więzienia przy ulicy Czarnieckiego zawiadomił matkę, że Władek jest w tamtejszym więzieniu i prosi o bandaże, sweter i coś do jedzenia. Matka przekazała paczkę ale w następnym tygodniu odprawiono ją oznajmiając, że w tym więzieniu już go nie ma. Gestapo, przy pomocy konfidenta Mądrali, dotarło do uciekinierów i zadało sobie trudu przewiezienia ich z daleka do krakowskich więzień.

8 maja rozwieszono obwieszczenie z wykazem rozstrzelanych Polaków. Na nim umieszczono: „Stefan Wytyśnik, robotnik z Krakowa, za aktywną działalność w organizacji oporu. Wiedział o napadach i niedozwolonym posiadaniu broni, nie donosząc o tym władzom". Dalej: „Józef Drapich, cholewkarz z Krakowa, za aktywny udział w ruchu oporu”. Dwadzieścia dni później, 28 maja 1944 roku, ukazała się kolejna lista śmierci. Wieczorem 27 maja, spotkałem kolegę, który zapytał mnie, czy byłem w mieście. Gdy odpowiedziałem przecząco powiedział, że to dobrze i odszedł nie wyjaśniając niczego. Dlaczego dobrze? nurtowało mnie zachowanie kolegi. Dowiedziałem się o tym, gdy nazajutrz przeczytałem na kiosku obwieszczenie. Odnalazłem znajome nazwiska: Stanisław Karaś, Stanisław Czarny. To on przeprowadzał szkolenia z obsługi bronią. Znałem go tylko z widzenia, gdyż dzieliła nas duża różnica wieku. Czytam dalej i serce mi ściska: „Władysław Sułek, robotnik z Krakowa, za udział w napadach i nielegalne posiadanie broni." Postanowiłem ukryć tą wiadomość przed matką, lecz „uczynna" sąsiadka już ją zawiadomiła. Rozpacz. Skojarzyłem listę z tym, co mówił mi kolega. A potem dowiedziałem się, że mój brat, Władek, został rozstrzelany na ulicy Botanicznej. Przed egzekucją zamknięto ulicę z dwóch stron a miejsce tragedii otoczył kordon policji niemieckiej. Nieszczęśników przywieziono ciężarówkami z Montelupich. Ręce mieli związane w tyle. Skazanych rozstrzelano w dwóch grupach po 20 osób, będących w pozycji klęczącej. Po dwóch godzinach zwłoki przewieziono da Zakładu Medycyny Sądowej a stamtąd do obozu w Płaszowie, gdzie je pogrzebano.

Z uzasadnień zasądzenia na karę śmierci, podawane w obwieszczeniach pod nazwiskami członków plutonu „Alicja" wynika, że nie przyznawali się oni do akcji z bronią w ręku ani im tego nie udowodniono. Posiadanie broni i udział w napadach przypisano tylko Władysławowi Sułkowi, „Mahometowi", aresztowanemu najpóźniej, i to w Niemczech, kiedy od kilku miesięcy nie miał już z organizacją żadnych kontaktów, Stanisławowi Karasiowi i Stanisławowi Czarnemu, także aresztowanym w późniejszym okresie. Staszkowi Czarnemu i jego kuzynowi Karasiowi zarzucono nawet napady rabunkowe. Opustoszało podwórze przy Rynku Podgórskim. Już nie słychać stamtąd śpiewu młodzieży, okrzyków grających w piłkę czy palanta, już nikt nie ćwiczył na trapezie, nie wspinał się po drzewach. Nie było otwierających sezonu pływania na Wiśle choć kończył się maj...

Unikałem spotkania się z rodzicami Czarnych, Drapichów, Wytyśnika czy z matką Świstaków. Wiedziałem, że przeżywają mocno stratę swych jedynych synów i nie chciałem im tego swą osobą przypominać. Nadal pracowałem w drukarni i chodziłem do szkoły zawodowej. Gdy Niemcy zaczęli fortyfikować Kraków, gdy zmuszali Polaków do kopania rowów strzeleckich i przeciwczołgowych koło miasta, w sierpniu, kierownik drukarni oddelegował mnie do tej pracy. Niemal do końca okupacji j jeździłem „na okopy" do Słomnik, Miechowa lub do Bochni. Stemplowana codziennie karta pracy mogła mnie uratować przed łapanką i obozem przymusowej pracy.

Skończyła się wojna. Wrócił Bolek Podbiera, któremu udało się, poprzez kontakty rodzinne, dostać do partyzantki i uniknąć więzienia i śmierci. Wrócił Franek Undas, w stanie ogromnego wyczerpania. Aresztowany w listopadzie 1943 roku przebywał na Montelupich jeszcze w kwietniu 44. roku, kiedy to w łaźni więziennej spotkał Stefana Wytyśnika, aresztowanego w Niemczech. „Baca" ofiarował wówczas Frankowi swój sweter mówiąc, że nie jest mu już potrzebny, gdyż został skazany na karę śmierci. Potem Franka wysłano do obozu koncentracyjnego. Przebywał w różnych obozach aż do wyzwolenia. Nie rozstrzelano go, gdyż nie udowodniono mu przynależności do ruchu oporu i nikt nie obarczył go tym „przestępstwem".

Mieliśmy jeszcze nadzieję, że ktoś przeżył i powróci ale niestety daremne to były oczekiwania .

Przez kilka lat byłem czynnym harcerzem w powojennym Związku Harcerstwa Polskiego, w podgórskiej Fioletowej Trójce.

W 1968 roku stanąłem przed byłym dowódcą plutonu „Alicja", Ryszardem Nuszkiewiczem „Powolnym", gdy komisyjnie przyjmowano mnie do Związku Bojowników o Wolność i Demokrację.

Przypisy:

  1. Maszynopis powielony i oprawiony. Na okładce jest data 1996, a wewnątrz tekst: Opracowanie i wykonanie: Czesław Sułek, Kraków 562821. Obj.: 2 ark. druk. A5. Wyd.I.: 5 egz. stycz.1997. Praca zawiera również ksero zdjęć przedstawiających: Zdzisława Czarnego, Zbigniewa Świstaka, trójkę (Władysław Sułek, Stefan Wytysnik, Marian Drapich), Józefa Świstaka, Józefa Drapicha, Mariana Handzlika, Aleksandra Seidela.



Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi