Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Józef Fiszer, Okupacja w moich wspomnieniach


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Józef Fiszer ps. "Myśliński"
[w:] Wojenne i powojenne wspomnienia żołnierzy Kedywu i Baonu Partyzanckiego „Skała”, Tom I, Wyd. Skała, 1991



Dziś, bez małe czterdzieści pięć lat od momentu rozpoczęcia II wojny światowej wracam wspomnieniami do wiosny 1939 roku, gdy jako uczeń II klasy Gimnazjum i Liceum B. Nowodworskiego w Krakowie, byłem przekonany o potędze mojej ojczyzny i nie zdawałem sobie sprawy, że może ona kiedykolwiek stracić swą niezawisłość. Byłem pewien, że jeśli nawet będzie wojna, to będzie ona dla nas zwycięska. Wychowanie patriotyczne domu i szkoły kształtowało u mnie jak u setek tysięcy młodzieży polskiej poglądy na życie.

Pierwsze dni września, kiedy z czterech Braci, ja najmłodszy pozostałem w domu, a Oni już byli na wojnie, mimo że było to tylko parę dni, były dla mnie ciężkie. Zobaczyłem pierwsze naloty, usłyszałem o pierwszych stratach i to co było najgorsze - zobaczyłem wędrówkę ludzi z zachodu, przewalających się przez Kraków i dowiedziałem się o ewakuacji władz Krakowa. Ojciec mój, który był naczelnikiem kanalizacji w wodociągach miejskich stwierdził, że On jako pracownik miasta pozostanie na swoim stanowisku, ale zgodził się żeby najmłodszy Jego syn wyjechał z miasta, z rodziną dyrektora mgr inż. Adama Bielańskiego, który jako dyrektor dróg wodnych opuszczał Kraków nocą z 5 na 6 września łodzią motorową w dół Wisły. Nie wiedziałem, wtedy, że będę świadkiem zdarzeń historycznych, bo równocześnie Wisłą, galarami płynęły skarby wawelskie, nad którymi ze swej motorówki czuwał inż. Adam Bielański i dzięki któremu skarby te dopłynęły szczęśliwie do Sandomierza i dalej powędrowały na wiele lat poza granice naszego Kraju. Ale o zawartości galarów dowiedziałem się dopiero wiele lat później.

Kilkudniowa wędrówka łodzią, która odbywała się głównie nocami zakończyła się w okolicy Józefowa, skąd wędrowaliśmy piechotą idąc za wozem ciągnionym przez dwu pracowników Dyrekcji Dróg Wodnych do Państwowej Stadniny Koni w Białce koło Krasnegostawu.

Właśnie ta Białka była oczekiwaną przez wszystkich oazą. U kresu jednak naszej wędrówki dowiedzieliśmy się, że dyrektor stadniny, Kazimierz Sosnowski – pułkownik rezerwy z legionów, parę godzin przed naszym przybyciem zestrzelił się na wiadomość o przekroczeniu przez Niemców Wisły. Nim zobaczyłem wojsko najeźdźców uczestniczyłem w pogrzebie oficera patrioty, który nie chciał przeżyć klęski.

Powrót do Krakowa nastąpił jeszcze we wrześniu różnymi okazjami: samochodami ciężarowymi, koleją przez Katowice, które już wtedy przemianowane zostały na „Katowitz” i w których wszystkie oznaki polskości zostały zniszczone. Opuszczałem Kraków nocą 5 na 6 września, jako zaszokowany, ale ufny młody chłopak, a wróciłem po trzech tygodniach przedwcześnie dojrzały psychicznie młodzieniec.

Jesień 1939 r. i następne miesiąc, lat 1940 i 1941 wypełnione były poszukiwaniami możliwości włączenia się do czynnej działalności konspiracyjnej, ale stale napotykałem stwierdzenia: „ty nasz jeszcze czas, masz dopiero 15 czy 16 lat”. Słuchałem tych słów od moich dwu braci, którzy „po uszy” byli zaangażowani w działalność podziemną, ale mnie od niej chcieli uchronić. (Najstarszy brat, Stanisław, przebywał w obozie jeńców w Niemczech, z którego kilkakrotnie uciekał. Ujęty, po kolejnej ucieczce z offlagu Dössel w roku 1943, został stracony przez Niemców, przez powieszenie na haku rzeźnickim). Dopiero wiosną 1942 roku zostałem wciągnięty do czynnej działalności konspiracyjnej w Szarych Szeregach przez Ryśka Ryłkę, kolegę ze Szkoły Budownictwa. I tak rozpocząłem służbę w ruchu oporu, która trwała do stycznia 1945 roku.

Działalność w Szarych Szeregach związana była ze szkoleniem wojskowym i „małym sabotażem”. Przeszedłem przeszkolenie w zakresie kursu podoficerskiego, a następnie ukończyłem konspiracyjną szkołę podchorążych uzyskując w roku 1943 stopień kaprala podchorążego.

W okresie działalności w Szarych Szeregach kompania „Bartek” uczestniczyła w akcjach sabotażowych, m.in. wykonywała cementowanie zamknięć w sklepach przeznaczonych „tylko dla Niemców”, położonych w wydzielonej dzielnicy dla ludności niemieckiej w Krakowie. W czasie wielkiej akcji rozprowadzenia wśród ludności Krakowa, w roku 1943, konspiracyjnego wydania mutacji gadzinówki „Goniec Krakowski” byłem, jako z-ca d-cy drużyny, odpowiedzialny za przebieg tej akcji w rejonie ulic: Długiej, Krzywej, św. Filipa, Rynku Kleparskiego. Osobiście rozprowadziłem 80 szt. pisma na ul. Długiej, przy dużym ruchu ulicznym.

W szczególności, zgodnie z otrzymanym wykształceniem technicznym, szkoliłem się osobiście i wraz z moimi podwładnymi w działalności minerskiej, co w warunkach konspiracyjnych było przedsięwzięciem bardzo trudnym z uwagi na zdobycie transportu i użycie materiałów wybuchowych.

Zagrożony aresztowaniem, na skutek uwięzienia przez gestapo współkolegów z konspiracji, musiałem opuścić Kraków. Zostałem żołnierzem oddziału partyzanckiego, w którym od kilku miesięcy przebywali dwaj starsi bracia.

Od końca czerwca 1944 roku walczyłem w oddziale partyzanckim „Grom”, który podlegał Kierownictwu Dywersji AK w Krakowie. Pierwsza akcja bojowa to walka oddziału „Grom” pod Skalbmierzem, w lipcu 1944 r., która spowodowała możliwość utworzenia tzw. Rzeczypospolitej Kazimierzowskiej, tj. obszaru kilkudziesięciu wsi z miastami: Działoszyce, Wiślica, Skalbmierz, które w całości były oczyszczone z wojsk niemieckich i na których faktycznie sprawowała władzę AK.

Po włączeniu „Gromu” w skład Samodzielnego Baonu partyzanckiego „Skała” brałem udział w walkach tego batalionu pod Sadkami (sierpień 1944), pod Książem Wielkim (sierpień 1944), pod Złotym Potokiem (wrzesień 1944). W grudniu 1944 r. uczestniczyłem w akcji „na pociąg” koło Kazimierzy Wielkiej, której celem byłe odebranie okupantowi transportu cukru z cukrowni, przeznaczonego do wywozu do Rzeszy. W czasie tej akcji byłem odpowiedzialny za zablokowanie systemu łączności na stacji na czas opróżnienia pociąga i czas odskoku kolumny wozów z cukrem. Akcja przebiegła bez własnych strat.

Okres służby w oddziale partyzanckim był wspaniałą szkołą życia, w której nauczyłem się cenić przyjaźń, podziwiać poświecenie i wierność idei i znosić niewygody oraz trudności życiowe. Okres ten był wypełniony dniami radości, gdy odnosiliśmy sukcesy i naszą miarą mierzone zwycięstwa. Były też dni smutku, gdy przyszło chować poległych kolegów, jeszcze gorzej gdy gnębiła nas niepewność o los towarzyszy broni, którzy pozostali na polu bitwy zajętym przez Niemców. Taki okres załamania przeżyłem po bitwie pod Złotym Potokiem, gdzie pozostał mój brat, ps. „Łęczyc”, wraz z innymi 12 kolegami. Osłonili oni Batalion i umożliwili mu wyrwanie się z otoczenia, ale sami polegli.

Do miłych i niezapomnianych wspomnieli zaliczyć należy msze polowe w lasach, jakby żywcem przeniesiona z okresu Powstania Styczniowego, czy też Pasterka w Kościele w „Małoszowie”, o nastroju podobnym jak w filmie o Hubalu, czy też ślub mego brata, ps. „Bolek”, w starym dworku w Bolowcu, udzielony przez ks. Muchę - kapelana oddziału Hubala i później naszego Baonu.

W rozmowach wieczornych, na biwakach leśnych, młodzi partyzanci latem 1944 r. marzyli o bliskim końcu wojny, o nadziei powrotu do normalnego życia, a niektórzy nawet o możliwych nagrodach. Wtedy to, w toku jednej takiej gawędy mój brat, pchor. „Łęczyc”, który cieszył się dużym autorytetem wśród żołnierzy wypowiedział, na parę dni przed swoją śmiercią żołnierską pod Złotym Potokiem, słowa, które utkwiły mi w pamięci na całe życie:

- „Nie sztuka być tam gdzie się zasługuje na ordery, ale sztuką jest być tam gdzie je dają”. - I to stwierdzenie trafiło wówczas do przekonania większości współkolegów, którzy poszli walczyć o Niepodległość, nie oczekując nagród i wyróżnień. Ci z nich, co przeżyli okupację, włączyli się, czasem otoczeni murem nieufności, w nurt tworzenia powojennego i oddali swe siły i intelekt Ojczyźnie.

Rozrzucone groby partyzantów po lasach, po polach, nie dawały spokoju ich towarzyszom broni, a głównie ich rodzinom. W roku 1945 rozpoczęto starania o przeniesienie doczesnych szczątków partyzantów na Cmentarz Rakowicki, aby, złożeni we wspólnym grobie, przypominali następnym pokoleniom o swej daninie życia dla Niepodległości Ojczyzny.

Udział w ekshumacji zwłok z pól bitewnych oddziału partyzanckiego „Kedywu” krakowskiego stanowił spełnienie obowiązku w stosunku do kolegów i dlatego mój udział w tej akcji przeniesienia zwłok, z pola bitwy pod Złotym Potokiem, na Cmentarz Rakowicki uznaję jako dalszy ciąg mej służby partyzanckiej.

Podjecie inicjatywy i realizacja pomnika, w latach 1956-1957, na grobie partyzantów na Cmentarzu Rakowickim, w których to pracach uczestniczyłem, uważam też za spłacenie cząstki długu wobec tych towarzyszy broni, którzy nie doczekali się upragnionej Wolności.

Minęły dziesiątki lat, nadchodzi jesień życia, a pamięć miesięcy walk jest stale żywe .....


Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi