Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Krzysztof Śliwiński, Partyzanckie początki "Błyskawicy"


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Krzysztof Śliwiński ps. „Kmicic”
[w:] Wojenne i powojenne wspomnienia żołnierzy Kedywu i Baonu Partyzanckiego „Skała”, Tom II, Wyd. Skała, 1993.



W dniu 16 lipca 1943 roku krakowski „Kedyw”, znając wydarzenia w Zabierzowie, nawiązał przez swego członka N.N. - „Czorta” kontakt z oddziałem ukrywającym się w lesie koło Skały Kmity. W konsekwencji „Kedyw” przejął ten oddział i ulokował go w terenie jako swój oddział dyspozycyjny. Przerzut oddziału do Wrząsowic do Gustawa Bielańskiego - „Gutka” miał nastąpić samochodem ciężarowym w nocy. Samochód miał „lewe” numery, które załatwił „Kmicic” w zajezdni tramwajowej w Łagiewnikach. Pierwsza grupa wyruszyła w dniu 24 lipca 1943 roku pieszo do Wrząsowic w składzie: Adam Gruszka -„Jeleń”, Bronisław Cywicki -„Wesoły”, Kazimierz Kozera -„Szczygieł”, Mieczysław Czerniak - „Michalski”, Włodzimierz Maria Spyt - „Rybka”. Druga grupa wyjechała w nocy 2/3 sierpnia 1943 samochodem w składzie: Adam Powojowski - „Orzeł”, Stanisław Kodura - „Drozd”, Stanisław Pluciński - „Żbik”, N. N. - „Czarny”. Samochodem tym jechał też mjr Stanisław Więckowski - „Wąsacz”, z-ca szefa krakowskiego „Kedywu”. 5 sierpnia 1943 nastąpił wymarsz całego oddziału z Wrząsowic na Kamiennik w Myślenickiem. 7 sierpnia doszło do potyczki w Zawadzie z siedmioma niemieckimi żandarmami. W wyniku tej potyczki został ranny w rękę „Michalski”. Oddział rozlokował się na Kamienniku pod szczytem, w gęstym młodniku. 10 sierpnia dowództwo oddziału objął ppor. Władysław Kordula - „Roman” przysłany w tym celu przez „Kedyw”. Był to byty partyzant z rejonu Baraniej Góry (prymus Szkoły Podchorążych Piechoty z 1939 r.), absolwent Gimnazjum im. Jana Matejki w Wieliczce. Zastępcą dowódcy już dawniej Oddział wybrał „Orła” co „Roman” zaakceptował. W kilka dni później z oddziału odeszli „Wesoły” i ranny „Michalski”, którzy wrócili do Zabierzowa. W tym okresie Oddział buduje na Kamienniku pierwszy szałas z żerdek przeplecionych jedliną. W wyniku prośby „Romana”, w połowie sierpnia 1943 roku „Kedyw” kieruje do Oddziału kpr. pchor. „Kmicica”, specjalistę od walk dywersyjnych (po specjalnych kursach dywersji najwyższego szczebla przy Komendzie Głównej „Kedywu” w Warszawie - tzw. „Zagajnik”), w celu przeprowadzenia przeszkolenia oddziału. Po przeprowadzeniu kilkutygodniowego szkolenia „Roman” i „Kmicic” występują wspólnie o pozostawienie „Kmicica” przy oddziale na stałe w charakterze instruktora d/s dywersji i taktyki. „Kedyw” prośbę tę akceptuje. Do końca sierpnia do oddziału dochodzą: Józef Borkowski - „Kruk”, N. N. - „Dybowski”, Zbigniew Wojakowski - „Hieronim”, N. N. - „Soczek”, Wojciech Niedziałek - „Judasz”, Jan Sikora -„Barycz” i Tadeusz Krzywdziak - „Zapalczywy”. Pierwszą akcją oddziału było spalenie magazynu paliwa w Osieczanach. Akcją dowodził „Orzeł”, gdyż „Roman”, „Kmicic” i „Czarny” byli wezwani przez d-ctwo „Kedywu” na akcje do Krakowa, a Niemcy mieli nagle przeprowadzić kontrole stanu paliwa, które wcześniej poszło na potrzeby AK. Magazynierem był Mieczysław Batko - „Sosna”, brat Jacentego Batki - „Dobrusia”. W tym okresie oddział buduje na Kamienniku większy szałas, w którym podłogę stanowią żerdzie pokryte jedliną, ściany wyplecione są z gałęzi, a dach wykonany jest z desek kradzionych w tartaku w Lipniku u podnóża Kamiennika i transportowanych na własnych barkach dwie i pół godziny do obozu pod szczytem. Stary szałas zamieniony został na kuchnię. Mimo szałasu było bardzo zimno, gdyż brak było kocy i pałatek. Jeden koc przypadał na 2-3 ludzi. Rano znajdujący się w bardzo gęstym młodniku pod szczytem obóz tonął w chmurach, w efekcie czego koce były zawsze mokre. Zaopatrzenie obozu, którego nie wolno było zdekonspirować, tak, że akcje odbywały się z daleka od niego, dostarczane było przez terenówkę do leśniczówki w Lipniku, do leśniczego „Dobrusia”. U jego brata w Osieczanach był punkt kontaktowy, a w rynku w Myślenicach w zarządzie miasta punkt wywiadowczo-łącznikowy terenówki, współpracujący z nami przez szefa tamtejszego wywiadu N. N. - „Giewonta”. Zaopatrzenie było fatalne. Wodę braliśmy z pobliskiego strumyczka. Panował głód, a dokupić czy zarekwirować nie było wolno niczego. Gdy kiedyś przez dwa tygodnie jedliśmy tylko spleśniałą kaszę z czarną kawą zbożową bez cukru, „Roman” w wielkiej tajemnicy przed naszymi władzami wysłał w nocy patrol do sadu dworu w Porębie, by nakradli do tej kaszy jabłek. Później trzykrotnie urządzaliśmy na Kamienniku polowanie. Ofiarą tych polowań padły dwie sarny, zastrzelone przez „Drozda” z kb i „Żbika” z empi. Normalnie oddział chodził w mundurach organizacji Todt, lecz bez niemieckich odznak, natomiast z orzełkami na furażerkach oraz biało-czerwonymi proporczykami na kołnierzach i furażerkach. Umundurowanie było jednolite, dystynkcji nie noszono, ale przy pełnym koleżeństwie panowała żelazna, świadoma dyscyplina. Kucharzem był „Jeleń”, zaopatrzenie należało do „Barycza” (cudowny gawędziarz-humorysta), a później również do Tadeusza Krzywdziaka - „Zapalczywego”, zwanego też „Pipą”. Po żywność do „Dobrusia” chodził patrol o zmiennym składzie. Patrol ten miał ogromne powodzenie i wielu ochotników, gdyż przy panującym głodzie można było u „Dobrusia” najeść się do syta chlebem z masłem, miodem i jajami oraz napić się mleka i bimbru, czym z własnych zapasów zawsze częstował „Dobruś” (stąd nadany mu pseudonim). „Dobruś” też przychodził do nas i ostrzegał o ruchach Niemców i podawał informacje ze świata. Patrole żywnościowe do „Dobrusia” uwieńczone zostały w powstałej wówczas piosence „Morowa partyzancka wiara". W tym czasie ubezpieczenie obozu ujęło szukającego partyzantów konfidenta. Spotkał go zasłużony los. Co jakiś czas na kontakt do Myślenic przyjeżdżał „Wąsacz”, sam lub z Henrykiem Gallasem - „Hańczą”. Na kontakty te chodził zawsze „Roman” z „Kmicicem” ubrani w kombinezony robocze. Po kontakcie na rynku i otrzymaniu rozkazów szło się zawsze na lody do cukierni Paseli. Często „Wąsacz” żądał wysłania do Krakowa dla wykonania specjalnych zadań patrolu trzyosobowego. Jego skład był zawsze podobny: „Roman”, „Kmicic” i „Drozd” lub „Czarny” i wcześniej jeszcze „Hieronim”. Meliną patrolu była w Krakowie willa rodziców „Kmicica” w Borku Fałęckim, stanowiąca też skrzynkę dla „Wąsacza". Pewnego razu podczas kontaktu z „Wąsaczem” w Myślenicach „Giewont” zawiadomił, że w restauracji Ponurskiego na rynku je obiad Kreishauptmann Ulrich, kat ludności polskiej, na którego od dawna nie udawało się wykonać wyroku. Równocześnie restauracja pełna była żandarmów, gdyż na rynku zatrzymał się transport kilkunastu ciężarówek. „Roman” zaproponował, że wejdzie z „Kmicicem” do restauracji, zlikwiduje Ulricha i wyjściem przez kuchnie uciekną miedzy domy. „Wąsacz” nie wyraził zgody, lecz pozwolił na szosie Myślenice – Kraków wykonać zasadzkę. Akcja się nie udała, gdyż Ulrich pojechał inną drogą.

30 września 1943 r. na rozkaz szefa „Kedywu” Stefana Tarnawskiego - „Jaremy” oddział przeszedł nocą górami w okolice Kleczy, gdzie dołączył „Hańcza” i jeszcze kilka osób z Krakowa. Zadaniem było zaatakowanie i zdobycie placówki Grenzschutzu koło Wadowic. Oddział podszedł z lasu pod samą placówkę. Był to samotny ufortyfikowany bunkrami i zasiekami dom na wzgórzu, oświetlony reflektorami i silnie ubezpieczony na zewnątrz. Przy posiadanej sile ognia i bez broni maszynowej nie było żadnych szans na udanie się ataku. W tej sytuacji „Wąsacz” akcję odwołał i skierował oddział w kierunku Lanckorony lasami. Wobec tego, że zrobił się świt, oddział w drodze na Kamiennik zatrzymał się na dzień

w lesie koło Kalwarii Zebrzydowskiej. Tu „Hańcza” polecił „Romanowi” i „Kmicicowi” udać się do gajówki w lesie na górze koło Lanckorony, zdać tam broń gajowemu - Józefowi Szwalbicowi - „Puchaczowi” (późniejszemu członkowi „Błyskawicy") i koleją ze stacji Kalwaria udać się dla wykonania zadania na punkt kontaktowy w Krakowie, dokąd sam też miał przybyć. „Roman” i „Kmicic” poszli do gajówki, zdali broń „Puchaczowi” - który schował ją w schowku - i zasiedli do posiłku. W pewnym momencie (gajówka stała w gęstym lesie i prowadziła do niej leśna dróżka) zobaczyli przez okno trzech żandarmów, gdy rozchodzili się, by otoczyć gajówkę. Okazało się później, że przyszli aresztować „Puchacza”. Obaj partyzanci i „Puchacz”, już bezbronni, wyskoczyli nagle z domu między żandarmów i nim ci się zorientowali zniknęli w krzakach. Liczne posłane za nimi kule były niecelne. „Puchacz” pobiegł w inną stronę, a obaj partyzanci poszli dwie stacje dalej i pociągiem dojechali do Krakowa, skąd po wykonaniu zadania wrócili prywatną ciężarówką do Myślenic a następnie na Kamiennik.

Z początkiem września 1943 r. „Kedyw” polecił przygotować się do akcji „Wieniec” tj. wysadzenia torów kolejowych na liniach położonych na południe od Krakowa. „Roman” wyznaczył trzy patrole do rozpoznania terenu, wybrania miejsc akcji i wykonania szkiców, a „Kmicic” dał patrolom na odprawie szczegółowe instrukcje. Poszli: patrol l - linia Kalwaria-Wadowice: „Kruk” i „Soczek”, patrol 2 - linia Skawina-Chabówka: „Orzeł” i „Żbik”, patrol 3 - linia na Bielsko Białą: „Hieronim” i „Dybowski”. Każdy patrol wyposażony był w pistolet (starego typu np. Vesta, Hispano-Luiza) i granat oraz mapę. W całości wrócił patrol „Orła”. Z patrolu l -wrócił „Kruk” wykonując zadanie, ale w starciu z bahnschutzami ranny i ujęty został „Soczek”. Patrol 3 nie powrócił. Podczas przemarszu przez wieś Pcim został zatrzymany przez strażników wiejskich, konfidentów niemieckich. „Hieronim” wylegitymował się, lecz „Dybowski” nie miał dokumentów i został zatrzymany. Gdy prośby „Hieronima” o jego zwolnienie nie odniosły skutku, wyjął on pistolet i chciał strzelić. Pistolet jednak nie wypalił i strażnicy rzucili się na partyzantów katując ich kłonicami tak, że „Hieronim” stracił oko. Następnie przekazali ich gestapo w Krakowie. Mimo tortur nie wydali oni nikogo i zostali rozstrzelani w egzekucjach ulicznych („Hieronim” na ul. Szerokiej w Krakowie). „Hieronim”, kpr. pchor. Zbigniew Wojakowski, przedwojenny kadet, przyszedł do nas z „Wachlarza”, gdzie razem z kpt. „Wanią” działali, byli aresztowani i odbici z więzienia w Pińsku, Natomiast „Soczek” z patrolu „Kruka” zaginął bez wieści (podobno żyje). W odwet za aresztowanie „Hieronima” i „Dybowskiego” w kilka dni później, po ustaleniu przez terenówkę nazwisk strażników, którzy ich wydali Niemcom, zapadł wyrok na Żabę, Roga i Krzeczowskiego. Część oddziału pod dowództwem „Romana”, z udziałem „Drozda”, „Kmicica”, „Żbika” i kilku innych udała się w nocy górami do Pcimia. Na przejściu przez jaz na Rabie czekał starszy człowiek, przewodnik z terenówki. Jego połowa dwuzłotówki pasowała do naszej połówki, był to więc właściwy człowiek. Podprowadził nas pod dom Żaby. Pies zbudził córkę i zięcia śpiących w stodole. Córka zaczęła krzyczeć, ale zięć ją uspokoił słowami - „cicho, panowie zrobią swoje i pójdą”. Gdy na pukanie w drzwi odezwał się głos pytający kto tam, „Kmicic” powiedział po niemiecku, że żandarmeria niemiecka i kazał otworzyć. Po wejściu do środka zidentyfikowano Żabę i po odczytaniu wyroku zastrzelono. Podobnie postąpiono z Rogiem, zamieszkałym na drugim końcu wsi. Krzeczowskiego nie było w domu. Udało mu się ocaleć. Cała akcja odbywała się tuż przy szosie Kraków-Zakopane, a nawet w jej trakcie zatrzymało się tam na chwilę auto z żandarmami dla odpoczynku. Po akcji oddział wrócił na Kamiennik.

Na początku września „Roman”, „Drozd” i „Kmicic” otrzymali rozkaz likwidacji agenta gestapo, sprawcy pacyfikacji wsi Liszki i Kaszów koło Krakowa - Balickiego. Po przybyciu do Krakowa i przenocowaniu wyruszyli na rowerach do Kaszowa. Mieli jechać drogą przez Salwator koło Norbertanek i przez Przegorzały, jechali więc ulicą Zwierzyniecką, najpierw „Kmicic”, a 50 metrów za nim „Roman” i „Drozd”. Był dzień targowy i Zwierzyniecka, aż do pętli tramwajowej na Salwatorze, zapchana była furmankami. „Kmicic” miał bluzę typu battle-dress, a żeby go pistolet nie uwierał w brzuch miał go w kieszeni bryczesów. Na moście na Rudawie wyprzedził w tłumie dwóch konnych: niemieckiego policjanta (Schupo) z pistoletem u pasa i polskiego granatowego policjanta z karabinem przytroczonym z tyłu do pasa. Dojechawszy do pętli „Kmicic” w tłumie sprzedawców zatrzymał się, a gdy dojechali jego koledzy napili się wody sodowej i w poprzednim szyku pojechali dalej. Na szczycie pagórka koło Norbertanek obaj konni policjanci stali, rozglądając się wokoło. Gdy „Kmicic” znowu ich wyprzedził, okazało się, że to jego szukają, gdyż zginął im w tłumie. „Kmicic" nacisnął więc pedały, a oni galopem za nim. Okazało się, że szupowiec z góry konia dojrzał kolbę pistoletu w kieszeni „Kmicica”. Zaraz za górką rozpoczynała się szosa do Liszek. Po jej prawej stronie była stroma skała wzgórza Salwator, zaś po lewej biegł równolegle rów, za nim szpaler kasztanowców, a za nimi tor wąskotorówki wodociągów, zaś wzdłuż toru i drogi ścieżka. Dalej były płaskie pola i równolegle płynęła Wisła. „Kmicic” uciekając wjechał na ścieżkę, oni zaś jechali szosą, a że byli szybsi wkrótce przegonili „Kmicica". Ten zaś zatrzymał się, rzucił rower i skoczył za kasztanowiec w momencie, gdy szupowiec wyciągał pistolet. Granatowy stał bez ruchu. „Kmicic” szybciej wyciągnął pistolet, a miał żandarma na 5 kroków, sam stojąc za drzewem. Żandarm zawahał się i w tym momencie nadjechali szosą „Roman” i „Drozd”. Zatrzymali się na 20 kroków od policjantów i wymownie sięgnęli za pas. Niemiec spojrzał na wycelowany w siebie pistolet i tamtych dwóch i z wściekłością wepchnął parabelkę do futerału, ruszając natychmiast w stronę Przegorzał. Nasi chłopcy szybko zawrócili i przez Dębniki dotarli na melinę w Borku Fałęckim. Teraz zmienili plan. Postanowili po przebraniu się pojechać, przed godziną policyjną, pociągiem do Zabierzowa i przenocować w domu „Drozda”, skąd o świcie wyruszyli piechotą do Kaszowa. Terenówka przekazała do „Kedywu” następujące dane, którym z braku czasu trzeba było zaufać (zachodziła groźba dalszych denuncjacji ze strony konfidenta): konfident nazywa się Balicki, wysoki brunet, ok. 30 lat, właściciel restauracji przy szosie do Kaszowa. Po przybyciu ok. godziny 7 rano do Kaszowa partyzanci przeszli raz, a później drugi szosę przez środek wsi szukając restauracji, ale nigdzie jej nie dostrzegli. Widząc ich, powychodziły z domów dzieci i ich grupa szła za „obcymi” w bezpiecznej odległości, patrząc co z tego wyniknie. Przyczyniał się może do tego strój partyzantów: „Drozda” saperki, „Romana” spodnie z wciągniętymi na nie do kolan skarpetkami i kurtka skórzana „Kmicica”. Gdy, mimo poszukiwań knajpy konfidenta nie udało się odnaleźć, pozostawało tylko zapytać się gdzie tu można napić się piwa. W odpowiedzi usłyszeli, że idąc dróżką poprzeczną do szosy dojdą za chałupami do dróżki równoległej, gdzie dom otoczony siatką - to rozlewnia piwa Balickiego. Znaleźli tę drogę. Od strony wsi nie było przy niej chałup, zaś od strony, gdzie teren opadał równolegle w dół i rósł nieogrodzony sad śliwkowy, w dole było jedno gospodarstwo i dalej na południe ciągnęła się aż do Wisły równina pól. Stało tam kilka domów, przy czym ten pierwszy ogrodzony był siatką. „Roman” polecił pozostałym kolegom usiąść na skarpie dróżki przy sadzie śliwkowym i zaczekać, on zaś wejdzie do rozlewni piwa, wypije kufel, rozejrzy się i wróci do nas. Od domu rozlewni dzieliło nas jakieś 50 kroków. Przy furtce stała na zewnątrz starsza kobieta. Gdy „Roman” doszedł do furtki, z domu wyszedł mężczyzna, korpulentny szatyn, zupełnie różny od rysopisu konfidenta, prowadząc rower. Cała trójka spotkała się przy furtce, co świetnie było widać z naszego miejsca. „Roman” zapytał kobietę czy to jest rozlewnia piwa Balickiego. Na pytanie „Romana” kobieta powiedziała wskazując odjeżdżającego: „To Balicki - strzelajcie!” (co za kobieca intuicja). „Roman” wyciągnął pistolet i zawołał coś do nas. Rowerzysta był o jakieś 25 kroków od nas. Nie wiedząc o co

chodzi zerwaliśmy się - niestety przedwcześnie - na nogi, wówczas rowerzysta zostawił rower i zaczął uciekać sadem w dół w kierunku gospodarstwa, w którego obejściu, mimo kilku naszych strzałów, zniknął. Zniszczyliśmy pozostawiony rower i wpadliśmy do zabudowań. Jednak mimo skrupulatnych poszukiwań zbiega nie dało się odnaleźć. Zbyt dużo czasu na poszukiwania nie można było tracić, gdyż około 1 km od miejsca zajścia był Stützpunkt z około 30 żandarmami, a strzały musiały być tam słyszalne. Po nieudanych poszukiwaniach postanowiliśmy dokonać odskoku na południe w kierunku naszych gór, licząc się z przeprawą przez Wisłę. Okoliczne pola były już często puste, tylko w kartofliskach pracowali ludzie, a że była to równina trudno było się ukryć. Po dojściu do Wisły trafiliśmy na przewoźnika, który przeprawił nas promem na drugą stronę. Tak doszliśmy do Skawiny w pobliże dworca kolejowego. Rzeka Skawa płynęła tam prostopadle do torów, przecinając je pod mostem tuż za stacją. Wschodni brzeg stanowiła wysoka na ok. 5 metrów skarpa, na której szczycie biegła lipowa aleja do stacji. Brzeg zachodni był niski, porośnięty kępami krzaczków, dalej było ok. 100 metrów pola ziemniaczanego i las, który biegł daleko na zachód i południe, sięgając aż na drugą stronę torów i szosy biegnącej równolegle do nich, poza stację do wzgórz Mogilańskich. Na zachód od stacji tory kolejowe rozgałęziały się widlasto na Chabówkę i na Wadowice. Koryto rzeki od strony skarpy pokryte było żwirem i gdzieniegdzie kępami łoziny na szerokość od skarpy do rzeki, jakieś 30 metrów. Dalej była rzeka, bardziej kręta, zaś jej drugi brzeg przytykał bezpośrednio do pól, już bez żwirowiska. Woda sięgała pasa, ale co kilkanaście metrów były wymyte kilkumetrowe dziury o dużej głębokości. Doszedłszy do rzeki, jakieś 250 metrów od stacji, gdzie rzeka odbijała od lipowej aleji na zachód, a skąd świetnie widać było stację, partyzanci usiedli u stóp skarpy nad wodą, by obmyć poocierane, zmęczone nogi i naradzić się. Ustalono, ze „Kmicic” znający biegle język niemiecki, uda się na stację i dowie o najbliższy pociąg do Krakowa, pozostali zaś zaczekają na skarpie, gdzie było względnie bezpiecznie, gdyż miasto leżało po drugiej stronie, nieco na wschód od stacji. „Kmicic” wstał i zaczął wdrapywać się na skarpę, zaś pozostali też ubrali buty i zaczęli się zbierać. W momencie gdy głowa „Kmicica” ukazała się na poziomie alei, ujrzał on, że z prostopadłej do alei uliczki, na wprost miejsca gdzie się znajduje, w odległości 3 metrów wjeżdża na rowerach na aleję 5 szupowców, 3 polskich policjantów i Balicki. Niespodziewane spotkanie wywołało obustronną konsternację. Pierwszy ochłonął „Kmicic”, wrzasnął „Niemcy!” i rzucił się w dół po skarpie w kierunku rzeki. Jego koledzy biegli już przed nim. Niemcy krzyczeli: „halt!, halt!” i zaczęli strzelać. Na szczęście uzbrojeni byli tylko w broń krótką i karabiny. Po dobiegnięciu do rzeki okazało się, że jest głęboka i trzeba było ze 30 kroków defilować wzdłuż jej koryta, gdy Niemcy zdążyli zbiec już na dół i prowadzili ogień z bezpośredniej bliskości. Po przeskoczeniu rzeki wpadli W kartoflisko, na którym ludzie kopali kartofle. Zawołali:

- Kłaść się! - bo kule wciąż bzykały koło ucha.

Wpadli w las i po jakichś 100 metrach biegli wyjrzeli z jego północnej lizjery, na co znów otrzymali ogień. Niemcy zatrzymali się przy wejściu do lasu. Po krótkiej naradzie postanowili oderwać się w kierunku południowym, przeciąć szosę, dwie nitki torów, odbić na wschód po drugiej stronie stacji - licząc, że tam ich nikt szukać nie będzie - i udać się lasem w kierunku góry mogilańskiej, by stamtąd przejść na melinę „Wąsacza” w majątku Słapów w Lusinie. Wykonanie było natychmiastowe, gdyż wiedzieli, że Niemcy czekają na posiłki. Przy przeskakiwaniu szosy, mając w rękach pistolety i granaty, natknęli się na rowerzystę jadącego w kierunku stacji. Po pięciokrotnym przeprawianiu się poprzez kręcącą się tutaj Skawinę (biedny „Drozd” w saperkach musiał po każdej przeprawie stawać na głowie, aby wylać wodę z butów) i długim marszu przez las wyszli na pola u stóp wzgórz mogilańskich, na których ludzie kopali ziemniaki. Nikt tutaj nie zwracał na nich uwagi, broń mieli już schowaną. Idąc pod górę, doszli do gospodarstwa, gdzie poprosili o picie. Ledwo żyli z tego maratońskiego biegu. Dalej już był normalny marsz do Lusiny i tam gorące powitanie i opieka. Cud, że żadna z kul ich nie trafiła. „Kmicic” miał dwukrotnie przestrzeloną kurtkę oraz obcas, a „Roman” raz marynarkę. Dalszy ciąg znają od granatowego policjanta, biorącego udział w pościgu za nimi, który potem, jako Józef Kozera - „Kwadrat” był partyzantem w Baonie Partyzanckim ,,SKAŁA”. Niemcy byli tak zdenerwowani spotkaniem uzbrojonych partyzantów, że ich nie trafili - polscy policjanci strzelali by nie trafić. Okazało się, że konfident po ich odejściu do Kaszowa wyszedł z kryjówki, zabrał komuś rower i z daleka obserwował ich odskok. Gdy odpoczywali nad Skawą pojechał na żandarmerię po pomoc. Gdyby ich dostali w czasie odpoczynku, nie uszliby z życiem. Rowerzystę, który ich widział, złapał spory oddział bahnschutzów, który z bronią maszynową wyruszył szosą na zachód, by odciąć część lasu od północnej granicy. Rowerzysta twierdził, że nie widział nikogo, tylko słyszał strzelaninę. Niemcy otoczyli północną część lasu, gdy oni byli już w południowej, i poszukiwali ich w nim aż do następnego dnia wzmocnieni dalszymi posiłkami. Od tej pory trafili na listę poszukiwanych według rysopisu. Konfident opuścił niebezpieczny teren, gdyż nie była to pierwsza próba jego zgładzenia.

Jedną z pierwszych akcji wykonaną w końcu sierpnia przez patrol w składzie: „Roman”, „Hieronim” i „Kmicic” było podpalenie tartaku w Wieliczce. Patrol ten został wezwany do Krakowa przez „Wąsacza”, z-cę d-cy „Kedywu” Okręgu Krakowskiego, z poleceniem spalenia tartaku w Wieliczce, przy szosie krakowskiej. W tym celu patrol otrzymał pięć jednokilogramowych termitówek oraz zapalniki czasowe, tzw. „ołówki”, działające z godzinnym opóźnieniem. Ponadto patrol postarał się o szmaty i bańkę nafty. Po dojściu w nocy z mieszkania „Hieronima” w Bieżanowie, do Wieliczki partyzanci przedostali się niepostrzeżenie na teren tartaku i umieścili termitówki w składzie desek przy samej ścianie tartaku. Deski zostały polanę naftą i między nie włożono szmaty nasycone naftą. Po godzinie zapaliła się jedna z termitówek, pozostałe zapalniki zadziałały z większym opóźnieniem, co umożliwiło akcję ratunkową. W efekcie spaliło się kilka sągów desek, a resztę termitówek odnaleźli strażacy.

Około 6 października 1943 r. „Kedyw” wezwał do Krakowa „Kmicica” , który otrzymał rozkaz pomagania „Wąsaczowi” w zorganizowaniu przerzutu oddziału samochodem w Miechowskie w celu ochrony zrzutowiska w rejonie wsi Pogwizdów- Przesieka, Marcinowice koło Kozłowa (w pobliżu stacji kolejowej Tunel). Poczyniono wszystkie przygotowania i 8 października ok. godz. 18.00, pod pocztę główną w Krakowie zajechała ciężarówka, na której siedział cały Oddział „Błyskawica” pod dowództwem „Romana”. Chłopcy na mundury mieli nałożone granatowe kombinezony robocze, spód skrzyni samochodu pokrywały snopki słomy, pod którymi znajdowała się gotowa do użycia broń, a na słomie leżały łopaty, kilofy i inne przybory ogrodnicze oraz kilkanaście drzewek do siedzenia. Za Myślenicami do samochodu na skrzynię przysiadły się jakieś dwie dziewczyny i wśród żartów jechały razem z nami do Krakowa. Dziewczyny zresztą coś przeczuwały, bo żegnając się wyraziły wątpliwości co do faktycznej profesji rzekomych ogrodników. Pod główną pocztą do szoferki wsiadł „Wąsacz”, a na skrzynię „Kmicic”. Obaj nieco wcześniej, o mały włos uniknęli starcia na ul. Warszawskiej z lotnikiem, który co do nich powziął pewne podejrzenia. Na Prądniku samochód został zatrzymany przez żandarma uzbrojonego tylko w bagnet, który dosiadł się na trzeciego do szoferki i zdrów i cały (na kategoryczny rozkaz „Wąsacza”) wysiadł w Słomnikach. Za Książem Wielkim, w pobliżu Moczydła około kilometr przed obecnym obeliskiem „Skałowców”, oddział opuścił ciężarówkę i marszem udał się do Przesieki. Tu otrzymaliśmy kwaterę u miejscowego nauczyciela Tomasza Adrianowicza - „Pazura” - późniejszego, poległego d-cę oddziału BCh. Mieszkaliśmy w „ulochowie”, tj. pod słomianym dachem, takim jak na stodołach, postawionym na ziemi obok domu „Pazura”. Nikt o naszym pobycie tam nie wiedział, poza kilkoma opiekunami z terenówki. Żywność donoszono nam nocą. Kilka dni był z nami „Wąsacz”. W dni spokoju było bardzo nudno i całe dnie graliśmy w pokera, przy czym „Roman” wszystkich z reguły ogrywał. W dni czuwania ubezpieczaliśmy drogi dojazdowe do terenu zrzutowiska, głównie od strony Stützpunktu w Kozłowie. Trwało to ponad dwa tygodnie, w czasie których jeden raz nad zrzutowisko przyleciał Liberator, ale na skutek jakiegoś nieporozumienia do zrzutu nie doszło.

Powrotną drogę na Kamiennik oddział odbył marszem po trasie wyznaczonej przez Kedyw i opracowanej przez „Wąsacza” i „Kmicica”, z kontaktami do terenówki po drodze. Za łącznika służył „Żbik”. „Kmicic” pojechał na Kamiennik przez Kraków. Skład oddziału oraz jego uzbrojenie w tym okresie były następujące: d-ca „Roman”, z-ca d-cy „Orzeł”, instruktor dywersyjno-szkoleniowy „Kmicic”, szef oddziału „Kruk”, żołnierze: „Jeleń”, „Szczygieł”, „Drozd”, „Żbik”, „Czarny”, „Barycz”, „Judasz”, „Zapalczywy” („Jeleń”, a później „Zapalczywy” byli kucharzami, a „Barycz” zaopatrzeniowcem). Od powstania „Błyskawicy” na Kamienniku odeszli: „Wesoły” i „Michalski”, zaginęli: „Soczek”, „Hieronim” i „Dybowski”. Uzbrojenie oddziału stanowiły: 3 pistolety (Westa, Hispano-Suiza), l rewolwer, l empi, 2 steny i ok. 10 kbk. Reszta uzbrojenia znajdowała się w magazynach Kedywu i oddziału w Zabierzowie. Za członka oddziału uważany był też „Dobruś”. Oddział ubrany był - jak już mówiliśmy - jednolicie w mundury po Organisation-Todt i furażerki, pasy, buty wojskowe, hełmy i bagnety. Dwa ostatnie jako nieprzydatne w partyzantce zostały zamelinowane. We wrześniu lub październiku „Kmicic” otrzymał rozkaz zawiezienia dziurawych butów oddziału i takichże butów rezerwowych do Krakowa, do wskazanego szewca. Gdy wiózł je w worku tramwajem dostał się na ul. Lwowskiej w łapankę. W Krakowie chodził zawsze (z wyjątkiem akcji zbrojnych) z własnymi dokumentami, w tym firmy pracującej dla wojska (Heeresbauamt). Nie było wyjścia, trzeba było zagrać na „bezczelnego”. Niemcy ustawili złapanych w ogonek, który posuwał się ku legitymującym i segregującym gestapowcom. „Kmicic” bezczelnie wyszedł z ogonka i z legitymacją Heeresbauamtu w ręce i butami w worku, podszedł do gestapowców, otworzył worek, pokazał buty i poprosił o szybkie sprawdzenie poza kolejką, bo się śpieszy i wiezie buty robotników do szewca. Gestapowcy go puścili, a on odszedł na przystanek i czekał. Za chwilę jeszcze jeden gestapowiec podszedł i zajrzał do worka, ale go nie zatrzymał.

5 listopada 1943 r. Oddział otrzymał rozkaz przejścia do majątku Padalewskich w Gaju koło Mogilan. Mająteczkiem tym administrował Stanisław Malinowski - „Braciszek”, późniejszy żołnierz Batalionu „SKAŁA”. Oddział został ulokowany na słomie w pokoju. „Roman”, „Kmicic” i „Drozd” otrzymali rozkaz stawienia się w Krakowie w „Kedywie”, w celu wykonania wyroku na Kreishauptmanie Ulrichu w Wieliczce. Niemiec ten był już kilka razy ofiarą nieudanych zamachów, a przygotowywany nowy zamach przez „kedywowców” z Wieliczki nie dochodził do skutku. Wyznaczeni żołnierze opracowali plan polegający na obrzuceniu butelkami zapalającymi samochodu Ulricha w czasie jego przejazdu rano do pracy wąwozem w Wieliczce, a następnie ostrzelaniu ze stena i pistoletów. „Roman” z „Drozdem” udali się do Wieliczki w celu dopracowania planu w terenie, zaś „Kmicic”" przygotowywał butelki zapalające i naklejki. Do zamachu nie doszło, gdyż dzień przed wyznaczonym terminem wielicki „Kedyw” w osobach Zygmunta Kaweckiego - „Marsa”, Adama Krzysiaka - „Bza” i Kazimierza Zawały - „Lorysa”, usiłował zastrzelić Ulricha, lecz tylko go lekko ranił. W tym stanie rzeczy „Roman” i „Drozd” poszli odwiedzić rodziny, a „Kmicic” - mając własne dokumenty - w dniu 8 listopada postanowił przenocować w domu. Następnego dnia chłopcy mieli wyznaczone spotkanie, skąd razem mieli dołączyć w Gaju do oddziału. Około godziny 22 w dniu 8 listopada do domu „Kmicica” wtargnęło gestapo i po powierzchownej rewizji, w czasie której niczego nie znaleziono, zabrano „Kmicica” i jego ojca na Montelupich. Aresztowanie w tym dniu większej liczby osób z okolicy spowodowane było przez konfidenta (później zlikwidowanego), który trafił na ślad gazetek, ale który nie wiedział, że „Kmicic” nie jest w domu, lecz w partyzantce. „Kmicica” nie rozszyfrowano i po ośmiu miesiącach został wyciągnięty z więzienia przez specjalnie do tego celu istniejącą komórkę AK (w której m.in. działali prof. Stanisław Skowron i dr Jan Spławiński, pracujący w lecznicy róg Siemiradzkiego i Łobzowskiej) za okupem. Zaraz po zwolnieniu, mając wszystkie kontakty, odnalazł nowego już szefa „Kedywu” mjr. „Skałę”, zdał mu raport ze swoich przeżyć i poprosił o decyzję czy może zostać w „Błyskawicy”. Kilka dni przebywał w sztabie biorąc udział w wyprawach na zrzutowisko (do zrzutu nie doszło). Następnie mjr „Skała” skierował chwilowo „Kmicica” do Oddziału Partyzanckiego „Grom”, który „Kmicic” odnalazł w kilka godzin po bitwie pod Sielcem. W tym czasie oddziały „Kedywu”, w tym „Błyskawica” maszerowały z gór na koncentrację powstającego Samodzielnego Batalionu Partyzanckiego „SKAŁA”.

W „Gromie” „Kmicic” wziął udział w obu bitwach pod Goszczą, później zaś został skierowany do Biórkowa w celu organizowania II Kompanii Baonu „SKAŁA” z przybywających z Krakowa ludzi „Kedywu”. Tam też spotkał się z „Błyskawicą” przybyłą po kilku dniach, pod dowództwem „Kruka”. „Błyskawica” przyszła z gór po bitwie pod Tymbarkiem, w której zginęli „Roman”, „Błyskawiczny” i „Mściwój”. Nowym dowódcą „Błyskawicy”, jako II Kompanii, został kpt. Ryszard Nuszkiewicz - „Powolny” - cichociemny.


Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi