Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Moja Matka o sobie


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Rozdział w: Józef i Wanda Fiszerowie, Nasze korzenie i my. Saga rodzinna



W tej części przedstawiona jest sylwetka mojej Matki Franciszki Fiszerowej na podstawie rękopisów Jej wspomnień i późniejszych felietonów i artykułów ogłaszanych w okresie przedwojennym i następnie w okresie po drugiej wojnie światowej

Wspomnienia

Któż z nas nie zna tych chwil, w których powodowany tęsknotą cofa się w dzieciństwo. Ludzie – cienie – najbliżsi są tymi, których intensywnie się wspomina.

Dla mnie taką chwila było zapisanie do szkoły św. Andrzeja. Doskonale pamiętam – ojciec zaprowadził mnie do klasztoru – mała salka – stół – przy nim siedzą dwie zakonnice. Dotąd nie widziałam zakonnic, przelękłam się. Prefekta widziała przestrach w oczach moich – uśmiechała się serdecznie i spytała: dlaczego się boję? Ten uśmiech sprawił, że zapomniałam o lęku. Na drugi dzień było już wspólne nabożeństwo i od tego czasu przez szereg lat dzień w dzień chodziłam do szkoły.

Nie było jeszcze tramwaju i kiedy wicher śniegiem zacinał, niania niosła mnie na ręku (matka moja umarła) – bo do św. Andrzeja z ulicy Szpitalnej był spory kawałek drogi w wichrze i śniegu dla 5 – letniej dziewczynki. W szkole nie od razu przyzwyczaiłam się. Początkowo przyglądałam się i na żadne pytanie nie odpowiadałam. Cieszyłam się tylko na wspólne zabawy z dziećmi – duży dziedziniec, a pierwszaki miały się bawić po przeciwnej stronie budynku, gdzie nie było “kocich łbów”.

Starsza uczennica bawiła się z nami – żałowałam, że to nie moja siostra – wszystkie dziewczynki wpatrywały się w nią i słuchały jej. Z pierwszych miesięcy miał ojciec niemiłą ocenę, jak mi opowiadał potem. Nie zmartwił się tą oceną, znał mnie dobrze, wiedział, że z czasem nie będę taka milcząca. I rzeczywiście, gdy wżyłam się w warunki szkolne, przestałam się bać sióstr i z radością chodziłam do szkoły. Ocena “małozdolna” zmieniła się – uczyłam się dobrze, pokochałam szkołę. Wtenczas nie zdawałam sobie z tego sprawy – pokochałam siostry. Jako już starsze dziewczynki nie zdawałyśmy sobie sprawy, jak ciężką regułę zakonną obrały nasze siostry. Zawsze uśmiechnięte, pełne pobłażania, a jednak konsekwentne w wychowaniu nas.

Czy one mówiły nam często o Bogu? – Nie, coś jednak promieniało z ich postaci i z ich postępowania. Dopiero teraz przeglądając historię szkoły – pamiętniki, przeczytałam ten wiersz:

“Bóg mój i wszystko – O Wszechmocny Boże

Za mały mój rozum więc pojąć nie może,

Że Ty Jezu, Ty Święty, Wspaniały,

Mnie takiej nędznej oddałeś się cały ...

Bóg mój i wszystko. Umarłam dla świata

I odtąd wszystkie dni i moje lata

Należą jedynie, wyłącznie do Boga

O, co za szczęście, co za chwila błoga ...

Bóg mój i wszystko. Ten świat bowiem cały

Taki niezmierny, był jednak za mały,

Aby nasycić choć w jednej iskierce

To jedno moje, tak maleńkie serce.

Bóg mój i wszystko. Jak słodkie skonanie,

Jako błogo umrzeć wszystkiemu, o Panie,

By tylko w Tobie żyć i zawsze z Tobą

O wszystkim zapomnieć i pogardzić sobą ...”


I zrozumiałam, wszystko dla Boga. Wszak nie widziałyśmy nigdy ich zmęczenia, nigdy nie narzekały na ciężkie życie klasztorne. Jedne z nich były radosne, a drugie pełne, jakby wewnętrznego żaru.

Lata szkolne mijały. Przepiękne miałyśmy przygotowanie do I-szej Komunii św. Bóg w ich ustach był taki bliski – tak kochał nas. Nie żądał nic od nas, tylko nasze małe serduszka.

Jak dziś przypominam sobie – kościół św. Andrzeja, wielki ołtarz ubrany kwiatami. Po bokach tuż na stopniach dwie starsze uczennice trzymały w rękach długi welon wzdłuż stopni. Nie było balasek, welon zastępował je i my przystępowałyśmy po raz pierwszy do Komunii św. Lęk i radość. Niezmierzony – Niepojęty był naszym gościem. Trudno zresztą opisać to przeżycie – modliłyśmy się przeważnie z książeczek – było nam tak dobrze.

Po nabożeństwie przyjęły nas siostry śniadaniem. Mamusia moja umarła, z takim żalem patrzę na moje koleżanki, gdy matki prowadziły je. Mnie zastępuje ją babunia. Widziałam tylko, jak ocierała łzy, nie lubiła mówić.

We dwa lata potem spotkało mnie pierwsze nieszczęście. Brat mój zginął tragiczną śmiercią. Kolega, bawiąc się bronią przez nieuwagę wystrzelił i brat mój zginął. Jego ostatnie słowa były: Rudek ratuj mnie. Ratunku jednak nie było.

Nieszczęście odsuwa mnie od koleżanek – z nikim nie chcę mówić o nieszczęściu. Dom opustoszał. Chodzę do szkoły, chodzę na lekcje prywatne, byłam tak, jak każda uczennica. Broniłam się, jak mogłam, a raczej jak umiałam przed cierpieniem. Mury klasztorne przez swoją średniowieczność nęciły moją wyobraźnię i to może były te chwile zapomnienia. Oto takie prawdziwe moje przeżycie. Zima – wydawało mi się, że gwiazdki śniegu łączą niebo z ziemią. Oparłam się o mur. Widziałam te piękne wieże kościelne św. Andrzeja, a naprzeciw masyw kościoła św. Piotra. Zdawało mi się, że taka maleńka jestem, oparłam się jeszcze mocniej o mur klasztorny i przymknęłam oczy i marzyłam. Przed moimi oczami – zjawia się kolasa w czwórkę koni zaprzężona. W kolasie siedzi Pani okutana futrami i mała dziewczynka. Przecieram oczy i czym prędzej udaję się na lekcje francuskiego. Nauczycielka widziała, że jestem jakby odmieniona. Spytała czym nie chora? Odpowiedziałam – nie, ale ja z tobą dogadać się nie mogę – milczę.

Cóż, czy mam opowiadać o moich przeżyciach? Przecież byłabym wyśmiana.

Dochodzę do wieku podlotka i ja już jestem tą starszą dziewczynką, która pilnuje na pauzach “młodsze”. Bawię się z nimi serdecznie. Nie mam rodzeństwa, więc te małe, to moje siostrzyczki. Rozbijają kolana na “kocich łbach” podwórka, jak i ja rozbijałam – pocieszam je, że wyrosną, że szkoda łez. Za chwile śpiewamy: “Leci lis koło drogi”. Dzwonek – odprowadza, małe dziewczynki do ich klasy – sama wracam do mojej. A na naszych lekcjach nie nudzę się i historię sztuki wykłada prof. Kopera tak barwnie. Wykłady urozmaica ilustracjami – poznaję piękno rzeźby, obrazu Michała Anioła – poznaję malarstwo szkoły holenderskiej. W ostatniej klasie /V wydziałowa/ uczymy się literatury średniowiecznej. Wykłada ją p. Bielak. A więc jest to przedmiot, który interesował mnie bardzo. Między mną a młodą nauczycielką wywiązała się przyjaźń, która jednak nie trwała długo. Pani Waleria Bielak opuściła kraj – na obczyźnie wstąpiła do klasztoru.

Kres mojego pobytu w szkole św. Andrzeja dobiegał końca. Wybrano mnie jako uczennicę od pierwszej klasy na przedstawicielkę uczennic, aby pożegnać szkołę, siostry, ks. Katechetę, profesorów.

Pamiętam, jak w imieniu swoim i koleżanek zapewniałam, że te ideały, które wyniosłyśmy ze szkoły nigdy nie zapomnimy i wprowadzimy je w życie. Potem kolejno, osobiście żegnałyśmy się z siostrami, profesorami. Pamiętam też moje pożegnanie z matka Heleną Janusz – późniejszą Ksienią. Była ona dla mnie najbliższą ze wszystkich sióstr zakonnych. Może dlatego, że w jednej z klas, widząc moje znużenie i apatię na lekcji – pozwoliła stać kiedy zechcę i zbierać papierki w klasie. W jaki sposób znajdowały się te papierki – to było już tajemnicą matki Heleny.

Do chwili pożegnania, nigdy nie okazywałam jej swojego przywiązania, tak, że ona spytała zdziwiona – co tobie? Nie zdawałam sobie wówczas sprawy, czułam instynktownie żegnając ją, że jej droga życia była inną, niż będzie moja i że ja nie pójdę w jej ślady.

Po skończeniu szkoły – zachodziłyśmy często do klasztoru, zwłaszcza uroczystości maryjne były tym łącznikiem.

W roku 1929 była 25 – cioletnia rocznica Sodalicji. Po uroczystości kościelnej – w niedzielę po południu odbyło się uroczyste zebranie wszystkich sodalisek dawnych, jak i uczennic.

Uroczystość była urozmaicona żywym obrazem pt. “Śmierć Elenai” Malczewskiego.

Po wielu latach – po dwóch wojnach, a zwłaszcza po okupacji – myśl moja często zwraca się do klasztoru. Z żalem wspominam nasza szkołę. Wiem, że jest zamknięta, a budynek przeznaczony na szkołę koedukacyjną.

Dlaczego? Zadaję sobie pytanie – czy dla nas niepotrzebna jest szkoła żeńska – klasztorna? I nasuwa się refleksja – co dała mnie szkoła klasztorna? Co do wykształcenia dała dobrą podstawę do dalszych studiów. Czy może przez wychowanie klasztorne spaczyła nasze podejście do obecnego życia i uczyniła z nas jakieś istoty anormalne? Tu muszę zaznaczyć, że umiałyśmy cieszyć się życiem i iść za postępem czasu. Tylko – ani radość, ani cierpienie, jak nas uczyły, nie mogą zniwelować dekalogu. Szkoła klasztorna dała nam podstawę do etycznego uporządkowania wartości moralnych.

Przypomina mi się taki obrazek. Rok temu spędziłam wypoczynek w Poroninie. Młoda matka – inżynier czytała, obok niej na łące bawiły się dwie dziewczynki. Rozpoczęłyśmy rozmowę, omawiałyśmy kierunki we współczesnej literaturze. Z ust matki wyrwały się słowa: jakże się cieszę, że moje córki są jeszcze małe, gdy dorosną to może przeminie z falą życia ta zmysłowość w literaturze, to smakowanie bez umiaru wyżycia się choćby takiej Saganki.

Tak, potwierdziłam, aby to nastąpiło, trzeba zmienić obecne warunki wychowania. Nie wolno wyrzucić jednego pojęcia – to jest BOGA.

U nas kobiet przeważa serce i uczuciowość. Klasztory kontemplacyjne, przez swoje umiłowanie Boga – wydawałoby się, że nie potrafią iść z prądem życia, jednak jest to pozorna sprzeczność.

Jeśli młoda dziewczyna pragnienie szczęścia będzie widziała tylko w użyciu życia – tym samym obniża piękno miłości w sensie naturalnym. Dzisiaj, kiedy wiedza poczyniła takie postępy, kiedy umysł ludzki opanował i zwyciężył nie tylko ziemię, ale i przestworza międzyplanetarne.. Kiedy przed kobietą stoi otworem każda gałąź wiedzy, czy ma dalej być igraszką i niewolnikiem zmysłów.

Dlatego też na całej jej osobowości musi być wyciśnięte piętno miłości Boga. I tutaj wielką rolę mogą odegrać zakony żeńskie. Czy zakony kontemplacyjne są siedliskiem kobiet o słabej woli, uciekających przed ciężarem życia? Absolutnie nie. To, co dla dzisiejszego świata jest anormalne w rzeczywistości jest bohaterstwem. Umieć unicestwić swoje popędy, opanować własne “ja”, widzieć wyższy cel niż użycie życia, sięgnąć myślą w wyższe sfery duchowe – to było i jest ideałem o szerszym poglądzie nieprzeciętnego człowieka. Kiedy rozmawiając z siostrą zakonną dziwiłam się jak mogą żyć zamknięte w murach klasztornych – odpowiedziała – to prawda, byłyśmy nastawione, że oprócz życia kontemplacyjnego – będziemy uczyć, zakaz dotknął nas bardzo, ale czy rozumie co znaczy łaska powołania? Schyliłam głowę – wszak mały procent kobiet obiera życie klasztorne. Nieraz piękne porzucają świat, nieraz po ukończonych studiach, nie szukają odznaczeń, wstępują do klasztoru.

Miłość Boga – ten płomień jest obecnie niezrozumiany – tak samo, jak u starożytnych Rzymian posiew krwi pierwszych chrześcijan.

Rozmównica klasztorna jest miejscem dla dawnych uczennic, gdzie mogą te “ze świata” wynurzyć swoje troski. Klasztor to nie baza zamknięta murami, mieszkają w nim istoty żywe, dla których poza uwielbieniem Boga istnieje pojęcie współczesne i pojęcie człowieka. Rozmównica to furtka na świat. Przychodzą dawne uczennice /lata nie zerwały łączności/.

Byłam świadkiem jak dawna uczennica pytała się o jedną z sióstr – słyszy odpowiedź – nie żyje, kiedy?, o już dawno, parę lat przed okupacją. A ja, ja – przyszłam podziękować siostrze K.

W czasie okupacji zabrano najpierw męża, potem mnie z dziećmi wysiedlono. Co tu opowiadać – głód, nędza, brud, stały się naszymi nieodłącznymi towarzyszami. Kiedy już rozpacz tak mnie ogarnęła, że nie byłam zdolna do dalszej walki o egzystencję rodziny – miałam sen, w którym siostra K. dodała mi otuchy, mówiąc: “Wierz, jest Opatrzność”.

W rozmównicy słyszą siostry często prośbę o modlitwę. I kiedy wybija północ – Kraków śpi, kiedy zadzwonią na Jutrznię, idą siostry do chóru i unosi się gorąca modlitwa – uwielbienie Boga i prośba o moc i siłę dla społeczeństwa, o etycznie silną kobietę polską.

Tak modlą się codziennie ubogie córki bł. Salomei – Klaryski.


Narzeczeństwo i ślub

Jestem jak się to mówi “rozbita”. Po przeżyciu 48 lat (moja Matka pisała to po śmierci mojego Ojca, w roku 1960, 48 lat od chwili ich ślubu, w roku 1912 ), pozostałam sama. Nie chce się wierzyć, a jednak życie musi się skończyć. Listy rozrzucone na stole są środkiem do wskrzeszenia w sobie samym całego świata utraconej przeszłości. Może człowiek dlatego smakuje we wspomnieniach w miarę wieku, w miarę im się oddalił od wielu rzeczy i im więcej pozostało za nim.

Młodość jest czymś co zostało już w życiu – poza nim. Dlatego też z zapartym oddechem wczytuję się w nasze listy.

Stałam u progu życia w rodzinnym domu z ojcem – śmierć wygnała bliskich i pozostawiła uczucie dziwne, lęk a zarazem bunt – by stworzyć sobie rodzinę. Na drodze mojego życia stanąłeś Ty Janku. Przeglądam listy tak moje jak i Twoje – dzieje miłości – która stała się podwaliną naszej rodziny. Byłam po maturze – za maturę dostałam od ojca pieniądze, by ze starszą kuzynką wyjechać w góry do Zawoji, tam byłeś Ty z rodziną – spotkaliśmy się na przedstawieniu i zamiast słuchać oświadczyłeś się mnie, a potem wyjechałeś, a ja po raz pierwszy w towarzystwie Twojego brata wybrałam się na Babią Górę na wschód słońca, a potem do Zakopanego. Wspomnienia z wycieczek znajdują się w liście pierwszym.


List pierwszy

P. Janku

Wschód słońca na Babiej Górze oczarował mnie. Coś podobnego widziałam pierwszy raz, a w Zakopanem miałam dużo wrażeń – tak ślicznie było – wszak pierwszy raz widziałam góry,. Krzyż na Giewoncie, nad nim błękit nieba – nie umiem opisać wspaniałej przyrody. Żeby Pan wiedział jak tęsknię go gór, do szumu górskich potoków i jak mi tu w mieście smutno. Jak byłam w górach w dolinie Strążyskiej wówczas zdawało mi się, że niektóre wierzchołki skał to zaklęci ludzie, że jak przystąpiłabym bliżej do tych brył – to wyczułabym uderzenie serca, zdawało mi się, że usłyszałabym od nich wiele dziejów, które one dotąd powierzały wichrom – i myśl moja od czasu do czasu odlatywała od tych cudów natury do Pana i żałowałam, że razem nie możemy podziwiać dzieł rąk Boskich. A tu tymczasem dostaję burę. Pisze mi Pan, że uczucie głębsze nie zna żadnych ograniczeń. A ja nie śmię jeszcze pisać o moim uczuciu. Zresztą nie zdaję sobie sprawy – cokolwiek bym napisała, to by nie odzwierciedliło stanu mojej duszy. Nie chciałam ani za słabo ani za silnie przedstawić moje uczucie – chcę z moim Jankiem zawsze postępować szczerze.

Uścisk serdeczny

Fr.


I list Janka z dn. 20 VIII

Kochana Pani

Z niecierpliwością oczekiwałem listu. Bardzo jestem Pani wdzięczny za tych parę słów szczerych i pragnąłbym bardzo, aby cechą naszego stosunku była przede wszystkim szczerość i jednomyślność naszych uczuć. Pragnąłbym bardzo zaraz po przyjeździe mojej Franusi prosić Tatusia o Jej rękę. Więc proszę bardzo sytuację cokolwiek ułatwić.

Godzina 1 w nocy, przez zapomnienie nie wrzuciłem listu po południu. Korzystam z tego, aby drogiej mi istocie przedstawić mój obecny stan psychiczny. Myślę o przyszłości, czy Ty kochana Franuśko będziesz ze mną szczęśliwa, czy Ty pojmiesz moje czyste uczucie ku Tobie, czy w ogóle będę przez Twoich Najbliższych pojęty, czy mnie też nie spotka jaki zawód z ich strony, jakiś dziwny lęk mnie przejmuje. Wiem tylko, że Ty droga stajesz się dla mnie z każdą chwilą droższą i taką, jaką moja wyobraźnia wyśniła. Analizując jednak słowa Twoje, smuci mnie, żeś na chwilę mogła wątpić w prawdziwość uczuć moich – pytasz się czy ja tylko dla flirtu. Uczucie moje dla Ciebie jest zupełnie inne. Całe moje życie poświęcę Franuśce, aby ze mną czuła się szczęśliwa, aby znalazła we mnie prawdziwego i szczerego przyjaciela. Marzę Franuśko o naszym gniazdku, marzę o chwili gdy przez pocałunki przemówię do serduszka. Świat mój będzie Franuszką.


List drugi 19 IX 1911 r.

Kochany p. Janku

Jutro kończę 19 lat – zastanawiam się jak pisać do Pana, aby i ten list nie był dla Pana konwencjonalnym i aby Pan nie czuł do mnie żalu. Jak Ciebie nie widzę to wydaje mi się, że jest "coś" nieokreślonego dla mnie, co mnie od Pana oddala. Nie wiem co to jest, nie zdaję sobie z tego nawet sprawy, ale czuję, że to coś mi przeszkadza, że nie mogę tak Ciebie kochać jak mojego ojca. Zdaje mi się, że Pan traktuje mnie jak dzieciaka i obserwuje moje postępowanie. I myślę czasem, że to co czuję, o czem marzę, może u Pana wywołać uśmiech. Czasem moje marzenia są takie dalekie od codziennego życia, ale i w nim myślę o Panu, o Twoim szczęściu. Ja nie piszę często o swoich uczuciach. Nie piszę, bo mnie się wydaje, że Ty żyjąc dłużej, musiałeś dosyć zbierać słów miłości od kobiet, a ja nie chciałabym być podobna do nich. Pisały, a dziś serca ich zwrócone są gdzieś indziej i uważają to za chwilę złudy i mnie się zdaje, że lepiej kochać szczerze, prawdziwie, mniej mówić, ale zawsze posiadać jednakowe uczucie. I ja wyciągam ręce do tego szczęścia, co daje miłość, to wówczas w duszy mojej powstaje nieokreślone uczucie smutku, za co On mógłby Cię pokochać. Dotąd bardzo mało żyłam w rzeczywistości, zawsze marzyłam. Marzyłam jak byłam młodsza o zmartwychwstaniu Ojczyzny, o tem żeby nasza Polska stała się rajem na ziemi i dotąd jeszcze marzę by było lepiej u nas. Marzyłam o miłości, o tem bezgranicznym upojeniu dusz, o tej miłości, gdzie słowa są niepotrzebne. – Dziś przestałam marzyć. Wiem, że u Ciebie może znajdę takie uczucie, ale prędzej zdaje mi się że znajdę litość.

Jestem szczęśliwa tylko w tej chwili, kiedy mogę utonąć w modlitwie, zapomnieć że żyję i modlić się za Ojca, za Ciebie i za siebie bym była dobra. Zdaje mi się, że jestem bliżej Boga i że On mnie musi wysłuchać. Żebyś wiedział co to za rozkosz modlić się za ukochane osoby, żebyś wiedział co to rozkosz, gdy się czuje grzesznym że się nie jest grzesznym. Jak potem każdy upadek moralny boli – a ocenia się dobroć Boga w przebaczaniu.

Zdziwi się na pewno mój Janek dlaczego jak tak piszę – bo czasem smutno mi, odczuwam brak matki, brak tego że nie mogę się zwierzyć ze swoich uczuć. Moje koleżanki maja rodzeństwo, mają to ciepło rodzinne a ja w domu pustkę. Ciekawa co mi Pan odpisze.


Odpowiedź na list drugi

Nie chcąc narazić się na wymówki postanowiłem napisać sam parę słów. Czemu piszesz mi Franuśko w ostatnim liście "że zdaje Ci się gdy mnie nie widzisz, że Cię coś oddala ode mnie". Powiedz mi co za przyczyna jest tego. Wiesz Franuśko tak chciałbym, żebyś Ty Nuśko odczuła co to, że miłość to rzecz inna aniżeli kochać swego Tatusia. W liście Twoim przemawia obawa, że były przed Tobą inne, które szafowały słowami miłości – Wiesz kochana żyłem dużo i to w różnych warunkach, lecz żadnej kobiecie nie wyznałem miłości. Uczucie moje jest pierwsze i wybucha strasznym płomieniem, kiedy znajduję bratnią swą duszę, albo też staje się początkiem wszelkiego nieszczęścia. Głos jednak mówi mi, że bratnią istotę znalazłem w Tobie droga Pani. Chcę mieć cel życia, chcę pracować dla kogoś, chcę znaleźć towarzysza mej niedoli. Zdziwią Panią pewnie te słowa, ja który zawsze na świat patrzyłem tak trzeźwo – zaczynam marzyć. No teraz pojmuję że miłość istnieć może, że ona wytwarza mi nieznany stan duszy. Wiesz Pani tak pragnąłbym wiedzieć czy spotkam się u Ciebie z tem uczuciem jakie ja posiadam. Przed kilku miesiącami chciałem porzucić kraj, rodzinę no Wszystkich i udać się do Arabii, aby zapomnieć o wszystkich, miałem podpisać kontrakt na lat dziesięć, a wie Pani dlaczego? Zdawało mi się, że ja nie potrafię zakochać się, że miłość to mrzonka poetów, że jest to uczucie spotykające się u bardzo młodych ludzi. Dzisiaj jednak dochodzę do innego zdania, miłość istnieje, cóż, tyle jest szczęśliwych ludzi. Zdaje mi się że Ty Pani tak blisko mnie jesteś, że Cię pieszczę w mych ramionach, a kochane usteczka coś odpowiadają, lecz tak cicho, że słuch mój natężam, aby uchwycić ostatnią falę głosu. Lecz wszystko to jednak tylko narzekanie. Ty pewnie kochana gdy rzucam tych parę słów jesteś w innej głębokości, a amor na próżno puka do serduszka Twojego, lecz przyrzekł mi, że się starać będzie zdobyć maleńką odrobinę serduszka kochanej Franuski i przynieść mi w podarku serduszko Kochanej Franuśki, jak najprędzej, gdyż oczekuję z utęsknieniem.

Między czasie byłeś Janku u nas, nie mogłam zrozumieć Twego chłodu i małomówności. Pewnie, że na takie zachowanie przyczynia się nastrój domu. Gdy przychodziłeś – Ojciec po całym dniu pracy zostawiał nas samych.


List III

Najdroższy Janku

Dziwnie byłam rozstrojona po wczorajszym odejściu Pana. Dotąd nie miałam takiego smutnego nieprzyjemnego uczucia jak wczoraj. Bolało mnie to, że Pan poznawszy mnie jest małomówny, że nie mamy takiej wspólnej pracy, takiego celu, który by nas łączył i zawiązał się w przyjaźni. Janku, gdy Ty będziesz taki małomówny, to mnie wydawać się będzie, że Ty ze mną nie jesteś szczęśliwy, że postępujesz tak jak człowiek honoru, który powiedziawszy raz swoje zdanie, nie chce go zmienić, ale czuje się nieszczęśliwym. Dotąd znałam tylko jedno uczucie – miłości do Ojca, a więc nic dziwnego że odczuwam lęk czy ja przez Ciebie będę zawsze kochaną. Janku, żebyś Ty wiedział jak boję się wytknąć jeden cel życia – kochać Ciebie szalenie. Czuję ,że miłość także byłaby dla mnie męką, że chciałabym by trwała nieskończenie, że nie byłaby szczęściem dla mnie.


Odpowiedź na list III

Dlaczego Ty jesteś dla mnie taka niedobra. Robisz takie przypuszczenia, które wiesz że mnie bolą. Że jestem małomówny, to już na to nie poradzę, mogę mieć jakieś wewnętrzne uczucia czasem, że wtenczas być wesołym, to byłoby rzeczą złą. Wiesz gdybym Cię nie kochał, to przede wszystkim bym u Was nie bywał, gdyż w żadnym razie nie kłamałbym. Kocham Cię i pragnę Twojego szczęścia, to wiesz o tym dobrze. Wiesz tak strasznie smutny byłem wczoraj. Nie wiem Franuśko, czy Ty tak często myślisz o mnie jak ja o Tobie, nie znam chyba godziny żebym nie słał serdecznej myśli do drogiej Franuśki. Boli mnie to bardzo, tym bardziej przypuszczenie, a zwłaszcza żeśmy przyrzekli być zupełnie szczerzy. Zmieniłem się bardzo, wspomnienie o Tobie chroni mnie od wielu rzeczy. Kocham Cię i nie chciałbym mojego uczucia splamić czymkolwiek. Dziwi mnie też Franuśko, dlaczego Ty jesteś tak pesymistycznie usposobiona. Myślę, że wiadomość, że znajduje się ktoś na świecie który inaczej kocha aniżeli ojciec córkę, lub brat siostrę powinno być bodźcem do trochę weselszego usposobienia. Wiem, że znajdujesz się w wyjątkowych okolicznościach, odczuwasz ten brak co innym ludziom Stwórca nie odmówił, odczuwasz brak matki. Wierz mi jednak, że całym moim staraniem będzie życie tak ułożyć, abyś jak najmniej to odczuła. Jedyną troską dla mnie to jest uszczęśliwić Franuśkę, sądzę że nie będziesz miała powodu uskarżać się w przyszłości na mnie.


List IV

Dziękuję za list i za wyjaśnienie. Jeszcze raz muszę zaznaczyć, że Ty jesteś poważny a ja jeszcze młoda i dla mnie choćby najserdeczniejsze uczucie pokryte zimną powagą to dla mnie za mało. Bez wątpienia, że wspólne pójście na cmentarz, pójście na pogrzeb mojego Dyrektora Preizadena wywarło na nas wrażenie, ale czy Ty byłeś tylko w tą niedzielę taki – nie. Nie widuję Cię często, ale parę razy odczułam u Ciebie taki chłód. Przedtem nie powiedziałabym Ci tego nigdy, teraz jesteśmy szczerzy i powinno to być naszym obowiązkiem, bo nie za długo mamy być dla siebie istotami droższymi niż brat i siostra, i wtenczas za późno by było na wzajemne poznanie. List Twój przekonał mnie, że moje przypuszczenia są mylne, ale nie nabrałam jeszcze przekonania że dla Ciebie jestem niedobra.


List V

Mój kochany Janku

Cieszę się, że jesteś zadowolony z ostatniego widzenia. Ale czemu piszesz, że ja troszkę byłam dobra – czy mogłam być inną. Wczoraj chyba czułeś, że jesteś mi drogim i to bardzo kochanym. Czy myślisz żebym ja mogła zachować wobec kogo innego. Tak pragnę żebyśmy stworzyli dla siebie osobny świat, a jeśli znajdziemy miłość szlachetną, która nie wyrzuci Boga z naszych serc- to naprawdę możemy Bogu podziękować za ten dar i taka miłość da nam szczęście. Bo czyż można wyobrazić większe szczęście, gdy związani jednym uczuciem możemy wzlecieć w nieskończoność, tam gdzie Bóg, gdzie piękno. Wiem mój drogi, że życie jest ciężkie, mówią podobno, że złe i kruche, ale przecież i ono ma piękne chwile i przez to staje w poprzek z pożądaniem. Z początku wydawało mi się, że:

moje szczęście hen ponad świat,

hen ponad życie,

że w duszy jeno ból i żal

a w życiu zawód i smutek

Dziś mam trochę odmienne zdanie :

Ja pragnę jeno widzieć Ciebie

i z Tobą razem żyć

i z Tobą o szczęściu śnić

i kochać, kochać Cię.

Jakoś mi smutno jest

bo po deszczu głucha cisza

lecz ukołysz moją duszę

wspomnieniem wczorajszych chwil.

Lecz jeszcze przychodzi myśl

że będę jak zerwany liść

rzucony przez jesienny wiatr

w zapomnienia smutny świat.

I boję się by dusza ma

nie jęknęła jak rozbita harfa

i to co dzisiaj święte mi

nie należało do minionych dni.

Kończę bo cóż Ci z mojej bazgraniny – może jesteśmy dwa odrębne światy.


Odpowiedź na list piąty

Dziękuję Ci bardzo za list. Zaraz po otrzymaniu listu chciałem odpisać, lecz byłem dzisiaj tak zajęty, że nawet chwili czasu nie miałem. List ucieszył mnie bardzo, a to tym bardziej, że czuję Franuśko, że zbliżamy się do stanu naszego uczucia, z którym nam dobrze będzie. Uczucie nasze jest święte i uczucie to zawsze zachowam dla mojej kochanej Franuśki, tak że nigdy nie będzie zerwanym listkiem, którym igra jesienny wiatr. Będziesz dla mnie kochanym i drogim kwiatuszkiem, którego życie będzie pojone szczerą miłością i przywiązaniem. Miło i błogo jest mężczyźnie, gdy czuje, że jest tym filarem, który dźwiga nadzieje i życie drogiej istoty. Za wierszyk serdecznie dziękuję.

Pisanie listu przerwałem, przyjechał Władek- postanowiliśmy się przejść, myślałem że Franuśkę spotkam przypadkowo. Następnie udaliśmy się do nowego mieszkania Wandy, gdzie pomagaliśmy urządzać Jej mieszkanie, wspaniale bawiliśmy się, myślą jednak byłem zawsze przy mojej Franuśce, marzyłem o chwili w której my będziemy słali sobie nasze gniazdko rodzinne, marzyłem o Tobie, tak pragnąłem mieć Cię w pobliżu, tak pragnąłem podzielić się myślami z moją Franuśką. Lecz pewnie tam zajęta była Franuśka, lecz pewnie nie mną. Wiesz słonko tak chciałem, żeby jak najprędzej przyszła ta chwila, żebyś Ty Franuśko odczuła to, że miłość to rzecz inna, aniżeli kochać swego Tatusia.

Serdeczne ucałowania śle Janek.


Listy otrzymałem i muszę napisać, że i ja się modlę do Boga, proszę często o błogosławieństwo moim zamiarom. Wiesz Franuśko, tak bardzo chciałbym żebym mógł uszczęśliwić Ciebie, tak bardzo chciałbym, żebyś wiedziała jak ja Cię szczerze kocham i także zawsze jednakowe uczucie pragnąłbym zachować. Może przecież Bóg wysłucha modły swej Franuśki i ześle nam to uczucie prawdziwe, to uczucie które wzajemnie uszlachetnia.

Za tydzień wyjadę do cioci do Wiednia.


Wiedeń 8.XII.1911

Najdroższa moja Franuśko

Jestem u ciotki i chcę dotrzymać słowo, piszę do Mojego małego dzieciaka. Cały mój pobyt u ciotki to tylko jedno wspomnienie. Są wspomnienia wesołe, ale więcej jest wspomnień przykrych. Cała nasza rozmowa toczyła się o ś.p. Moim Ojcu. Opowiadałem dużo, bardzo dużo o mojej drogiej Franuśce. Byłem w kościele – zdawało mi się jednak, że modlitwa tutaj jest inna – myślę, że w Krakowie modlę się inaczej do Boga. A jednak w tej jedynie serdecznie modliłem się za nas za naszą wspólną przyszłość. Następnie udałem się na przechadzkę po Wiedniu, ładnie jest wszędzie, nie bawi mnie jednak, gdyż brakuje do tego szczęście tego, kogo kocham tak serdecznie i tulę do mego serca. Wiesz Franuśko zdaje mi się żeś Ty tak blisko koło mnie jesteś, że całuję moją Drogą tak bardzo serdecznie i pytam się jej czy kochasz – zdaje mi się że słyszę głosik i widzę Te oczka przymknięte... Wiesz Franuśko wszelkie szczęście, przyjemności moje bez Ciebie – to szczęście nie zupełne, stałaś się dla mnie czymś co uzupełnia wszystko, me myśli, me pragnienia.


List VI

Dziękuję Ci bardzo serdecznie za list. Zarzucasz mnie znów Ty – że i ja potrafię być "sztywna". Wiesz w teatrze było tyle światła i ta sztuka, to wszystko mnie źle usposobiło a przede wszystkim i Twój chłód. Myślałam, że Tobie jest obojętne jaka ja dla Ciebie jestem. A mimo wszystko ufam Tobie, że Ty dla mnie dobrym będziesz. Wiem, że życie może nie spełni wszystkich naszych marzeń, bo by nie było życiem, ale o jedno tylko proszę Boga żebyś Ty, tak samo jak i ja czuli się ze sobą szczęśliwi. Pytasz czy ja Ciebie kocham? To sam wiesz najlepiej, czyżby kobieta, która by nie kochała mogła Ciebie tak pocałować. Ty Mój – bałam się miłości, bo wiedziałam, że będę bardzo kochać – całą duszą. Wiesz dobrze, że broniłam się z początku bo dobrze wiedziałam że i od Ciebie będę wymagać takiego uczucia. Gdybyś nie odwzajemnił się – to będę nieszczęśliwa. Nie wiem Janku czemu serce ludzkie może tak ukochać drugą osobę, nie wiem ale mnie się wydaje, że to uczucie jest także święte, że to może największy dar dla człowieka. Czasem są chwile smutku, niepokoju, ale jesteśmy winni sami. Gdybym ja nie była tak przeczulona – byłoby mnie i Tobie lepiej. Czuję, że nasza miłość musi uszlachetnić, musi nauczyć nas kochać Boga, bo szczęście jakie nam daje skieruje nasze uczucia do Niego.


Po naszych zaręczynach.

List

Zdziwisz się, że pomimo tego, że powiedziałam, że nie pojadę ze Stryjem, wyjechałam. Jednak czuję że w domu nie wypoczęłabym, a chcę choćby dla Ciebie być zrównoważoną, mniej rozdrażnioną niż dzisiaj. Nie lubię wścibskich ludzi, którzy nie wiem dlaczego opiekują się nami – Przez sprawy finansowe chcieliby nas rozdzielić, a zresztą lepiej niech ta cała sprawa dla nas nie istnieje. Gdybym tak mogła napisać szczerze – co się w mojej duszy dzieje – każda godzina dostarczyła mnie coraz to innego uczucia. Tylko jedna myśl nad nimi przeważa, chęć wspólnego szczęścia, chęć miłości. Wczoraj pytałam się Ciebie czy Ty mnie naprawdę kochasz, wierzę Tobie, ale w tej chwili kiedy czuję, że zaczynam inne życie, że to muszę czuć żeś Ty mój i że wszystkim dla mnie będziesz. Nie myślałam, że zaręczyny to taka ważna chwila.


Gaj 4 I

Dziękuję serdecznie za list i za życzenia. Gdy Bóg dał nam szczęśliwy rok – rok naszej miłości. Życie przed nami – stoję u progu "Nowego". Ty mnie poprowadzisz a jeśli świat jest inny (niż mój wymarzony) to wierzę, że Ty mnie zabezpieczysz przed złem. Obudziłeś we mnie uczucie miłości, czuję że miłość nasza to nie szał – to dar Boży.

U Stryja przyjemnie spędzam czas – słonko tak świeciło. Z dala ze wzgórza widziałam Kraków, wieżyce zamku i pola usłane śniegiem. Iść, iść dalej to było moim pragnieniem. Żałowałam, że Ciebie tu nie było, że z Tobą nie mogłam rozmawiać o tym co mi się podoba. Zapadła wieś – o żadnej. Nie ma mowy. Byłam wczoraj na cmentarzu gajowskim, cicho, krzyże poprószone śniegiem wyciągają w górę ramiona i zdają się modlić za tych, którzy tu spoczywają. Gdzieniegdzie drzewo porusza gałęziami, tak jakby żałowało, że tu tak smutno. Janku, jak zmrok zapada, to wydaje się że to cmentarz z Dziadów, a dzwony wzywające na Anioł Pański tak uroczo dzwonią i budzą w duszy takie dziwne uczucie – przemijania. Toteż w wieczór tak gorąco modliłam się o nasze przyszłe życie, boję się czasem tego życia, ale wiem, czuję że miłość Twoja da mi szczęście.


Jako narzeczonym mijają dni szybko – często spotykamy się, piszemy. Znów choroba Janka przerwała Jego odwiedziny. Maj, tak pięknie było na świecie – chodziłam sama. Piszemy listy- chodzę nawet do matki narzeczonego. Rozdrażniony nie może pogodzić się bezczynnością, a mimo wszystkiego uczucie nasze potęguje się.


W lipcu wyjeżdżam do Krynicy – a we wrześniu wzięliśmy ślub. W Krynicy spotkała mnie duża przykrość. W czasie wizyty lekarskiej usłyszałam – pani nie powinna wyjść za mąż. Diagnozę postawił starszy lekarz – ależ Panie doktorze – wszystko przygotowane do ślubu – trudno – słyszę odpowiedź. Choroba Pani należy do Tego rodzaju – że pani przez całe życie (jeśli nie przeprowadzi operacji) nie wyjdzie z rąk lekarzy. Co zrobić, zadaję sobie pytanie – w liście nie rozwiąże tak palącej kwestii. Listy moje są krótkie – nie bawili się – ale nie mogłam napisać prawdy – wspomniałam tylko krótko o diagnozie, nagadał mi dosyć lekarz a ja jednym uchem słuchałam a drugim wypuszczałam złe wiadomości. W rzeczywistości byłam dotknięta do głębi wiadomością. Zostawiłam konieczną rozmowę na powrót do domu.


List z Krynicy

1912 Krynica

Przepraszam za pismo – list piszę w lesie na kolanach. Jestem sama w lesie przy figurze Matki Bożej. Nie mogę kręcić się tylko po deptaku. Wolę las, ciszę i spokój. Tu przed statuą Matki Bożej klęczę. Jakaś słodycz zdawała się spływać na klęczących i dziwne ukojenie. Czułam się tutaj tak dobrze, zapomniałam o wszystkim i tylko modliłam się za nas i nasze przyszłe życie. A drzewa szumiały zbite w masie, na zachodzie słońce rzucało ostatnie promienie przez gałęzie. Coraz więcej pusto w lesie – w oddali słyszeć się dało śmiech swobodny i to kojarzy się ze świergotem ptasząt. Ja sama i myślę o Tobie o mojej przyszłości i myślę jakie me życie będzie. Żebyś wiedział ile tu w Krynicy tłoczy się myśli. W tej pustce jaką tutaj przeżywam, chociaż tak mi smutno po przeróżnych diagnozach lekarskich. Mimo wszystkiego pragnę życia, ale takiego co bym czuła coś szalonego, co by mnie upajało. Niedługo się zobaczymy – to porozmawiamy.


Wróciłam z Krynicy. Radości Janka dużo – mieszkanko odnowione obrączki zamówione a ja – biję się z myślami – czy powiedzieć o diagnozie lekarskiej – Po pierwszym przywitaniu – znając już dobrze moje usposobienie Janek zauważył zmianę – pyta się o powód – trudno mi powiedzieć o diagnozie lekarskiej – a z drugiej strony musi być pewna uczciwość w postępowaniu – Janku mówić jest przykro – gdy widzę Twoją radość (a Ty mało kiedy umiesz się cieszyć), ja muszę powiedzieć o diagnozie lekarskiej – jeżeli wyjdę za mąż w tym stanie zdrowia – To według jego słów – nie wyjdę z rąk lekarskich. Zrozumiesz, że i ja cieszyłam się bardzo na nasz ślub, ale czy mogę zawiązywać Ci życie, jak Ojciec mój mówi – że zdrowie kobiety – to szczęście w domu. Janek nie zważa na nic, nie wiersz, lekarz może się mylić a zresztą ja jestem silny i zdrowy. To musi wystarczyć dla nas obojgu. Resztę godzin spędzamy już w miłym nastroju. A jednak cień smutku rzuca na nasze dni. Jak zwykle refleksje z naszych spotkań umieszczamy w listach; pisze Janek. Czy mogłem pisać, w chwili, gdy byłaś dla mnie jakaś taka zimna. Czy myślisz, że taką rzecz nie odczuje się za raz, zwłaszcza gdy spotyka ona od osoby którą się kocha gdy pochodzi od osoby, która za chwil parę żoną mą nazywać będę... Wiem jednak jedno, że nie pochodzi ono ze złej woli, lecz z chwilowego usposobienia i to łagodzi moje chwilowe przykrości. Nie żądam od Ciebie specjalnych czułości, proszę tylko żebyś miała zawsze otwarte serduszko dla Janka, który jej za to będzie wdzięczny. Może i ja czasem dla Ciebie jestem inny, ale wierz mi że występuje to w skutek różnych bieżących okoliczności. Są czasem chwile, że zastanawiam się Franuszko czy ja będę mógł uszczęśliwić czy będę mógł dać obecnie takie utrzymanie do jakiego jesteś przyzwyczajona. Myślę Franuszko, że moje pobory wystarczyłyby nam może teraz, ale znasz moje położenie, do czasu dopóki Boguś na siebie nie zapracuje ja muszę mojej Matce pomagać, więc nie dziw się, gdy czasem jestem smutny i zamyślony, gdyż myślę o tych sprawach. Napisałem to wszystko żebyś była dobra i w chwilach takich mnie zrozumieć i nie postępować tak, aby jeszcze Jankowi odrobinę dokuczyć. Ty wiesz, że Cię bardzo serdecznie kocham i pragnę od Ciebie troszeczkę serca i tej miłości, o której ciągle śniłem... Tyle Ci chciałem napisać.


Biegną dni szybko – zdawałam sobie sprawę że chociaż z Ojcem będę pod jednym dachem ale mimo wszystkiego życie nas oddali. Zwłaszcza ostatni wieczór przed naszym ślubem był dla nas obojgu ciężki. Dziwne uczucie – po raz ostatni jestem w domu. Chociaż co dzień będziemy się widzieć a jednak instynktownie czułam, że odejdę niedługo, że dlatego człowieka Jego życie się zmieni. Mój śmiech, moja radość była Jego siłą. Nie zdradził się, że Mu ciężko będzie samemu w Jego pokoju, że boi się o mnie. Ojciec nie chciał, aby wesele odbyło się w domu. Dotąd jak mógł zastępował mi Matkę. W ostatni wieczór powiedział tylko, gdy umarła Twoja Matka nie ożeniłem się powtórnie, wiedziałem, że żonę dla siebie znajdę, ale czy znajdę matkę dziecku ?

Ślub odbył się w małym kościółku parafialnym w Gaju, dawał mi go Stryj ksiądz Jan Skwarczyński. Rzęsiście oświetlony kościół w Wielki na Ołtarzu obraz Matki Bożej i te proste mocne słowa przysięgi – nie opuszczę Cię do śmierci.

A potem takie odrębne przyjęcie weselne, wchodzimy do jadalni, doskonała płyta gra na nasze przyjęcie Ave Maria. Przez wszystkie dni życia popłynęła dla nas melodia – w radości i w smutku – bo życie miało nam przynieść dużo chwil radości, jednak do najpiękniejszych, nie zapomnianych melodii należy Ave Maria.

Wyjechaliśmy do Zakopanego – jesień – jeszcze gorące promienie słońca ale i pochmurno – Przy Morskim Oku trafiliśmy na wicher halny. Trzeszczy schronisko – stoły na werandzie poruszają się a w oddali ciemne rozhukane fale Morskiego Oka i ja czuję się taka mała zagubiona w grozie przyrody.

W Krakowie zaczęło się życie szare – zostałam matką – jak powiedział lekarz – zaczął się dla mnie ciężki okres życia. Zapalenie ślepej kiszki – lekarz nie chce by mnie operowano – chce aby przyszło na świat to pierwsze dziecko – ciągle muszę być w opiece lekarza. Dziś kiedy już z nami żyje mój pierworodny syn, kiedy tyle nadziei, kiedy cofam się wstecz, czyż przyszło mi na myśl, że ten dla którego tyle chwil ciężkich przeżyłam – zginie zamordowany w obozie jeńców i zginie po nim ślad – jakby nigdy nie istniał. Ale wtenczas w chwili cierpienia – nie mogłam się pogodzić z tym że szczęście współżycia kobieta musi opłacić cierpieniem. Gdy przyszedł na świat byłam tak wyczerpaną ciężką ciążą, że lekarz kazał mi wyjechać – odpocząć – by móc dalej żyć i pracować. Wtenczas to byłeś dla mnie Janku moim opiekunem

W powieści – opisy życia kończą się albo zerwaniem albo ślubem. Tymczasem życie w małżeństwie jest tym zadokumentowaniem czym właściwie była miłość, czy wzlotem i marzeniem, czy upragnionym przeżyciem seksualnym jak dużo piszą. Czym właściwie jest miłość, każdy i każda chciałaby, by upojenie trwało, by to uczucie przyniosło szczęście. A jednak stanęliśmy – i zawsze stawać będę przed zagadnieniem, że człowiek obdarzony rozumem a katolik musi zrozumieć, że miłość to nie chwilowe przeżycie, ale przynależność wzajemna osób.

Przeżycia Matki przy chorym dziecku

(Felieton ogłoszony w "Głosie Narodu" pt. Matka i "matka" w 1932roku ).

Zadecydowana została operacja. W porozumieniu z lekarzem chirurgiem nie powiadomiłam synka o tej decyzji. Po cóż 10 – letniemu chłopcu (to jest Jankowi, mojemu starszemu bratu), zatruwać strachem te parę dni. Było mi ciężko udawać “wesołą minę”, ciężko podwójnie, bo miałam świadomość tego, że zataiłam przed nim decyzję, a myśl: kto wie, jak wypadnie operacja – nurtowała mnie ustawicznie. Najgorsze może było dla mnie to zaufanie, jakim mnie chłopiec darzył jadąc do sanatorium rzekomo dla “prześwietlenia”. Jednak wolałam ten stan, niż patrzeć na rozszerzone strachem przed operacją oczy dziecka.

W sanatorium (Dom Zdrowia przy ulicy Siemiradzkiego w Krakowie), dziwiło go wszystko, prosił tylko lekarza, abym była przy nim w czasie “badania”. Nie mogłam odmówić. I gdy kładł się nieświadomy na stół operacyjny, trzymałam go za ręce i kazałam liczyć. Oszołomienie wywołane eterem postępowało szybko – maska coraz bliżej twarzy – rączki dziecka coraz więcej kurczowo trzymają się moich rąk – aż wreszcie maska zakrywa usta, nos, eter sączy się szybciej. Z ust dziecka wyrywa się krzyk: “mamo jak możesz na to pozwolić ?” Niemy gest lekarza wskazuje mi drzwi – obce ręce pielęgniarki zastępują moje – wybiegam na korytarz wyczerpana z jedną myślą, by nie słyszeć skargi dziecka i uciec jak najdalej od sali operacyjnej.

W międzyczasie błąkanie po korytarzach sanatorium; naraz otwierają się wytapetowane drzwi, wysuwa się wózek, na którym leży uśpiona postać kobieca – pielęgniarka wraca do sali operacyjnej i prosi mnie bym chwilę stanęła przy chorej.

Krótka obserwacja. Śliczna twarz kobieca otoczona złotymi lokami, głęboko uśpiona: nie znać na niej wcale bólu. Zdziwiona pytam się pielęgniarki: co tu robi? Grymas ironiczny i cichy szept pielęgniarki; – zwykły “zabieg” kobiecy .... Pod wrażeniem własnego przeżycia czuję wzrastające oburzenie. Jak to? Jak można tak lekko niszczyć kiełkujące nowe życie? Ja przecież wprost dygotam na samą myśl, że operacja może się nie udać.

Wracam w stronę sali, gdzie operują mojego synka. Czekam, kiedy otworzą się drzwi. Wreszcie widzę toczący się wózek. Chirurg odprowadza sam małego pacjenta do pokoju; sam jest przy przenoszeniu dziecka na łóżko. Widzę bezwładne ciałko dziecięce i zastygłe duże dwie łzy na policzkach. Słyszę przytłumiony głos lekarza; “zrobiłem wszystko, co do mnie należało, niech Bóg ma go w swojej opiece”. Zostaję sama z dzieckiem. Powoli wraca mu świadomość; ból budzi go do życia. Pochylam się nad twarzyczką dziecka i słyszę jego szept – “czy to była operacja – mamo nie odejdziesz ode mnie prawda?” Znów senne majaczenie dziecka. Wreszcie przychodzi noc. Nie wychodzę już z pokoiku. Opar eteru zdaje się mnie dusić. Jestem jednak mimo to jak najbliżej łóżka. Śledzę cierpienie i widzę każdy bolesny skurcz twarzy i gest rączek niespokojnie rzucających się, podobny do bezradnego trzepotu skrzydeł ptaka. Naraz znów szept dziecka: “Czy ja będę żył – ja tak cierpię”.

Żal ściska mi gardło, pochylam się nad twarzyczką dziecka, siląc się o spokój – uspokajam, jak mogę, najserdeczniej – głaskam rozpaloną twarzyczkę i trzymam drżącą rączkę dziecka w mojej ręce. Powoli dziecko uspakaja się. Wloką się godziny, każdy kwadrans przedłużać się zdaje w nieskończoność. A ciągłe pytania dziecka: “czy ja żyć będę” – staje się dla mnie przerażającym. Skąd ja mogę to wiedzieć. Jestem bezsilna, jak ty moje dziecko. Myśl moja zaczepia tę nieznajomą, która z takim lekkim sercem pozbyła się nowego życia.

I myślę, jak nędzni jesteśmy, jeśli dla chwili kaprysu łamiemy prawo przyrody, a jak bezsilne wobec uchodzącego życia. I cóż z tego, że setki, tysiące kobiet może zniszczyć kiełkujące nowe życie, jeśli nikt wskrzesić nie może jednego życia?

Jedna noc spędzona przy chorym dziecku uprzytomnia mi błędność głoszonej “swobody kobiecej”.


Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi