Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Stanisław Dąbrowa-Kostka (1972), Akcja Luty


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Rozdział w: Stanisław Dąbrowa-Kostka, W okupowanym Krakowie



26 maja 1944 r. po południu, u zbiegu ulic Lubicz i Botanicznej, trzasnęły serie pistoletów maszynowych. Przerażeni przechodnie rozpierzchli się. Na płytach chodnika pozostali w kałużach krwi dwaj hitlerowcy. Mówiono potem, że zatrzymali oni młodych ludzi i chcieli ich legitymować, a zatrzymani odpowiedzieli ogniem automatów.

Kilkanaście minut po zastrzeleniu Niemców rozpętało się w mieście prawdziwe piekło. Z wyciem syren wyjechały na ulice policyjne wozy załadowane po brzegi uzbrojonymi po zęby żandarmami. Zamachowców szukano wszędzie, w centrum i na peryferiach. Zamykano całe dzielnice, wywlekano pasażerów z tramwajów, przeprowadzano rewizje osobiste całych grup ludzi pod lufami gotowej do strzału broni. Obławy nie dały jednak rezultatów. Sprawcy śmierci niemieckich policjantów zniknęli bez śladu i nie zostali przez hitlerowców ujęci.

Za śmierć żandarmów okupant zemścił się straszliwie. Nie opodal miejsca, w którym zostali zabici, rozstrzelano następnego dnia 40 przywiezionych z więzienia Montelupich Polaków.

Kim byli zamordowani w publicznej egzekucji skazańcy? Dlaczego właśnie oni odpowiedzieli swym życiem za śmierć żandarmów? Jednoznaczną odpowiedź na to pytanie dawała wywieszona przez Niemców lista, na której, obok nazwisk, podano przyczyny aresztowania i rozstrzelania. Rozstrzelani byli żołnierzami podziemnego wojska Polski Walczącej. Ich śmierć miała odstraszyć i sparaliżować działalność innych.

Kim byli zabici żandarmi? Starszy przodownik rezerwy Schutzpolizei Schönwald przymaszerował po swoją śmierć, na róg ulicy Botanicznej, jako osoba bliżej nie znana. Może bezwzględna machina wojny wtłoczyła go w mundur żandarma? A może, tak jak inni jego kamraci, bez drgnienia oka rozstrzeliwał i katował bezbronnych, mordował kobiety i dzieci w pacyfikacjach i innych akcjach policyjnych? Tego nie udało się ustalić. Wiadomo natomiast, że postacią znaną był jego kolega. Doktor Erwin Hoff pracował jako kierownik sekcji historycznej w „Institute für Deutsche Ostarbeit”[1] Das Institut für Deutsche Ostarbeit powołany został dekretem Franka z dnia 19 kwietnia 1940 r. dla kontynuowania niemieckich prac naukowych na wschodzie. W rzeczywistości ta pseudonaukowa placówka zbierała materiały informacyjne o Polsce i Polakach, zajmowała się preparowaniem fałszów historycznych oraz wskazywaniem kierunków rabunkowej eksploatacji naszego kraju.</ref>, miał w dorobku liczne fałszerstwa pseudonaukowe na temat Polski w rodzaju Zur Geschichte des Weichselraumes. Miał doskonałe stosunki z Propagandaamt i podejrzany był o współpracę z Abwehrą i Gestapo. Na jego esesmańskiej legitymacji widniał niski numer, co świadczyło, iż bardzo wcześnie wstąpił do tej organizacji. Służył w Hilfspolizei. Niebezpieczny hakatysta i polakożerca, zamieszany w liczne zbrodnie, już wcześniej zarobił sobie na wyrok śmierci podziemnego Sądu Specjalnego. Przypadkowo znalazł się w patrolu na ulicy Botanicznej. Zastrzelony został tam dzięki własnej nadgorliwości.

Kto zabił Niemców? Kim byli ludzie, którzy znaleźli się w biały dzień w centrum „stolicy GG”, nie pozwolili się aresztować, a po starciu z żandarmami zniknęli? By odpowiedzieć na to pytanie, trzeba cofnąć się w czasie.

Pod koniec roku 1942 nastąpiła kolejna zmiana na stanowisku komendanta Okręgu AK Kraków. Nie miejsce płka dypl. „Wrzosa” przybył płk „Luty”. Był to oficer zawodowy. Przed samą wojną dowódca Batalionu Stołecznego, potem uczestnik kampanii wrześniowej. Przeszkolony w Wielkiej Brytanii zrzucony został do kraju jako skoczek spadochronowy[2]. W chwili przybycia do Krakowa miał już za sobą staż działalności konspiracyjnej.

Objęcie funkcji komendanta przez pika „Lutego” zbiegło się z reorganizacją odcinka walki bieżącej. Zadania tego odcinka wykonywane dotąd przez sieci sabotażowo-dywersyjne ZO i TOW, a także przez liczne grupy powstałe poza tymi sieciami, realizowane być miały odtąd przez Kedyw[3], który utworzono zimą, na przełomie lat 1942/1943. Okres reorganizacji trwał od wiosny do jesieni 1943 r., a rezultatem wytężonych prac było utworzenie we wszystkich (8) inspektoratach Okręgu oddziałów dyspozycyjnych i plutonów dywersyjnych na szczeblu obwodów i placówek oraz przygotowanie gruntu do utworzenia nowych, zwartych oddziałów leśnych.

Obok prac organizacyjnych trwało progresywnie wzrastające nasilenie działalności sabotażowo-dywersyjnej. Zespoły bojowe atakowały przede wszystkim transport, niszczyły lokomotywy i wagony, dezorganizowały ruch podrzucając zapalające ładunki termitowe, dokonując zniszczeń w urządzeniach stacyjnych i na szlakach kolejowych, niszczyły pojazdy mechaniczne w garażach i warsztatach naprawczych oraz zanieczyszczając i marnotrawiąc materiały pędne i smary. Celem sabotażu i dywersji były ponadto pracujące dla nieprzyjaciela zakłady przemysłowe, linie telekomunikacyjne i wysokiego napięcia, rurociągi ropy i gazu oraz urzędy okupanta.

W ostatnich trzech kwartałach 1943 r. i w pierwszym kwartale roku 1944, a więc w czasie, kiedy okręgiem krakowskim dowodził płk „Luty”, wykonane tu zostały pierwsze głośne akcje bojowe mające charakter odwetu lub samoobrony. 29 marca 1943 r. uwolniono z więzienia w Mielcu około 180 więźniów. 20 kwietnia dokonano zamachu na podsekretarza stanu w rządzie GG, generała SS i policji Krügera. Nocą 5/6 sierpnia rozbito więzienie w Jaśle wyprowadzając 66 więźniów politycznych i umożliwiając ucieczkę 120 innym. 29/30 stycznia 1944 r. nocą zaatakowano specjalny pociąg wiozący gubernatora Franka, a następnej nocy dokonano w rejonie Dębicy uderzenia na inny pociąg niemiecki.

Niszczono dokumenty w niemieckich urzędach pracy dezorganizując zsyłkę niewolniczych sił roboczych do Rzeszy. Podjęto szeroko zakrojone dozbrojenia oddziałów własnych przez rozbrojenie nieprzyjaciela. W ramach akcji o kryptonimie „Taśma” atakowano placówki Grenzschutzu. Niszczono transformatory zasilające poważne zakłady przemysłowe. Palono i wysadzano zbiorniki materiałów pędnych. Odpowiadano terrorem na terror atakując najniebezpieczniejszych spośród reprezentantów okupacyjnej władzy i tępiąc bezlitośnie pozostających na jej usługach konfidentów i kolaborantów.

Płk „Luty” z pełnym przekonaniem dążył do rozwinięcia działalności bojowej, co potwierdzały wydawane przezeń rozkazy. W rozkazie z 8 stycznia 1944 r. nakreślił plan na okres zimowo-wiosenny 1943/1944 i nakazał wzmożenie akcji dotychczas prowadzonej, a także zlecał inspektorom nowe zadania - polecając przygotowanie szeregu poważnych akcji zastrzeżonych. Zimą 1943/1944 poczyniono ostatnie przygotowania do utworzenia na wiosnę tak szerokiego frontu działań bojowych, który mógłby przekształcić się szybko w powstanie powszechne.

Istotnie, wiosną i latem 1944 r. działania dywersyjne przeszły w fazę walk partyzanckich. Objęty był nimi cały okręg krakowski, znaczne obszary znajdowały się pod kontrolą polskich partyzantów, w wielu miejscach powstały „Partyzanckie Rzeczypospolite”.

Rezultaty tego najefektywniejszego okresu walki z okupantem hitlerowskim na ziemi krakowskiej i rzeszowskiej były w znacznym stopniu zasługą płka „Lutego”, który ogromnym nakładem wysiłku przygotował teren, ludzi i środki. Niestety, sam tego okresu nie doczekał: 24 marca 1944 r. został aresztowany przez Gestapo. Równocześnie hitlerowcy ujęli kilkunastu innych oficerów pełniących ważne funkcje w konspiracji.

Decyzja odbicia płka „Lutego” podjęta została niezwłocznie. Na dowodzącego akcją wyznaczono szefa Kedywu Podokręgu Rzeszów por. „Świdę”, który natychmiast wraz z grupą swych ludzi przybył do Krakowa. Na miejscu podporządkowano mu wszystkie zdolne do akcji oddziały własne. Były to dyspozycyjne oddziały Kedywu pozostające pod bezpośrednimi rozkazami ppłka dra „Jaremy” oraz patrole dywersyjne i zespoły noszącego kryptonim „Żelbet” Odcinka II Obwodu AK Kraków-Miasto. W miarę rozwoju przygotowań, które trwały aż do pierwszych dni czerwca 1944 roku, ściągane były z terenu Podokręgu Rzeszów doskonałe zespoły bojowe dywersji inspektoratu rzeszowskiego.

Działania uzgadniano z pełniącym obowiązki komendanta Okręgu inspektorem krakowskim ppłkiem dypl. „Odwetem” i jego oficerem dywersji kpt. drem „Durem”. W przygotowaniach obok szefa Kedywu, ppłka „Jaremy”, uczestniczyli oficerowie jego sztabu: kpt. „Zimowit”, ppor. „Hańcza”, skoczkowie spadochronowi: por. „Powolny” i por. „Spokojny”[4], ppor. „Rak” wraz z grupą łączniczek oraz ppor. „Czesław”. Wraz kpt. „Kordianem” w akcji brali udział oficerowie sztabu „Żelbetu”: kpt. mgr inż. „Siekierz”, por. „Nawara”, por. „Sierp”, ppor. „Bicz”, por. inż. „Lubicz” oraz niektórzy dowódcy batalionu i kompanii „Żelbetu”.

Z dowodzącym akcją „Świdą” przybyli do Krakowa ludzie jego sztabu, a więc zastępca: skoczek spadochronowy por. „Mazepa”[5], adiutant i dca ochrony - kpr. pchor. „Dąbrowa”, oficerowie do zleceń specjalnych: „Karsznicki” i „Jacek”, oficer łączności „Feliks” z łączniczkami: „Sławką”, „Gliczanką” i „Weronką”, oraz „Janek” z ochrony osobistej szefa.

Łączność między sprowadzanymi zespołami dywersyjnymi, którymi dowodził plut. pchor. „Gil”, stanowili oficerowie dywersji: kpt. „Dyzma” i por. „Jasica”.

Biorące udział w akcji specjalnej zespoły były nieźle uzbrojone i pozostawały w stałej gotowości bojowej. Większość kontaktów odbywała się na ulicach miasta, gdyż nie starczało lokali i skrzynek kontaktowych. Kolosalnych trudności nastręczało zakwaterowanie żołnierzy zamiejscowych, a zwłaszcza kilku- lub kilkunastoosobowych zespołów bojowych z Rzeszowszczyzny oraz oddziałów partyzanckich Kedywu. Przeciążone były lokale konspiracyjne przy ulicach: Bandurskiego, Potockiego, Lelewela, Starowiślnej 33, Ariańskiej 4, Grzegórzeckiej 52, mieszkanie „Wilka” przy Orzeszkowej 4, Kobyleckich przy Warszawskiej l, Juliana Romanowskiego przy Botanicznej 6, Szczepaniaków przy Kazimierza Wielkiego 31, apteka Mariana Stopy na rogu Nowowiejskiej i Kazimierza oraz mały sklepik przy alei Prażmowskiego.

Zadanie było wyjątkowo trudne. Przygotowaniom nadano od razu bardzo ostre tempo z uwagi na obawę wywiezienia lub rozstrzelania płka „Lutego”. Niemcy, jak zdołano stwierdzić, umieścili aresztowanego w więzieniu przy ulicy Montelupich, którego dniem i nocą strzegły poważne siły policyjne.

W oparciu o drobiazgowe rozpoznanie „Świda” czynił przygotowania do napadu na więzienie Montelupich[6]. Równocześnie dążył do stworzenia sytuacji umożliwiającej odbicie płka „Lutego” poza obrębem więzienia, a także przygotowywał zamach na SS-Obergruppenführera Koppego zamierzając ująć go żywcem, by potem zaproponować hitlerowcom wymianę.

Skomplikowanymi drogami nawiązano z „Lutym” łączność. Grypsami powiadomiono go o rozpoczętej akcji, w której, po części, nieodzowne było jego osobiste współdziałanie.

Napadu na Montelupich dokonać miał zespół bojowy, którego członkowie mieli być przebrani za więźniów i eskor-tujących ich żandarmów. Gdyby straż więzienna nie wpuściła zespołu dobrowolnie, przygotowani na taką ewentualność minerzy wysadzić mieli plastykiem żelazną bramę. Zespołem szturmowym dowodzić miał kpt. „Irka”.

Zakładano ubezpieczenie działania zespołu szturmowego silnymi jednostkami terenowymi „Żelbetu”, których zadaniem miała być osłona szturmujących podczas napadu i odskoku. Wyposażone w broń maszynową oddziały ubezpieczenia miały też zająć i utrzymać przez określony czas towarowy dworzec kolejowy, gdzie przy pomocy kolejarzy zestawiony być miał niewielki pociąg. Po wykonaniu zadania w obrębie więzienia zespół szturmowy, wraz z uwolnionymi, wycofać się miał w kierunku dworca kolejowego i odjechać na północ, na tereny inspektoratu miechowskiego, gdzie przygotowywano kwatery i dokumenty dla uwolnionych. Po odejściu pociągu ubezpieczenia oderwać się miały od nieprzyjaciela i wycofać wyznaczonymi trasami ku Wiśle - na Łęg i Wieczystą. Na dowódcę ubezpieczenia wyznaczony został por. „Mazepa”.

Plan przewidywał zsynchronizowanie uderzenia na więzienie z nalotem bombowców RAF-u, które bombardując dzielnicę niemiecką Krakowa spowodować miały popłoch i zamieszanie u nieprzyjaciela. Wywołany nalotem chaos zwiększać miały zespoły żołnierzy „Żelbetu”, których zadaniem było spotęgowanie petardami efektu bombardowania.

Przygotowania do rozbicia więzienia Montelupich zaszły bardzo daleko. Wyznaczonym do akcji oddziałom wydano szczegółowe rozkazy, opracowano drobiazgowo zadania dla poszczególnych zespołów, na podstawy wyjściowe ściągnięto broń maszynową. Zespół szturmowy wyposażony miał być w broń zrzutową, którą odebrać należało z lasów koło Proszowic.

Niezależnie od przygotowań do napadu na więzienie realizował „Świda” swój zamiar porwania Koppego. Nad dyg-nitarzem wywiad roztoczył „opiekę”. Udało się uzyskać informatorów w najbliższym otoczeniu hitlerowca. Pod dyskretną obserwacją pozostawały trasy przejazdu Koppego kontrolowane przez „Feliksa”, „Gliczankę”, „Sławkę” i wiele innych kobiet-żołnierzy.

Równolegle usiłowano sprowokować gestapowców, by wyszli z aresztowanym poza obręb więzienia. Płkowi „Lutemu” przekazano grypsem polecenie, by symulując niezręczność, a potem załamanie ujawnił w śledztwie, że wiadome są mu miejsca ukrycia danych w sprawie zrzutów lotniczych. Mianowicie na cmentarzach: Rakowickim i Salwatorskim. W grypsach określono też miejsca, gdzie uprzednio ukryte zostały, starannie spreparowane, fałszywe materiały w zalutowanych blaszanych puszkach.

Odbicie nastąpić miało w rejonie cmentarza Salwatorskiego. Gestapowcy powinni byli pojawić się najpierw na cmentarzu Rakowickim, gdzie czuwała dowodzona przez „Nawarę” gęsta sieć obserwatorów i wywiadowców własnych. Spodziewano się, że Niemcy nie zwęszą podstępu i przywiozą płka „Lutego” na Salwator, gdzie miał zeznać, że kryjówek na drugim cmentarzu nie potrafi opisać i musi wskazać je osobiście.

Przy cmentarzu Salwatorskim czuwał oddział dywersyjny „Bicza” w składzie patroli „Ducego”, „Morawy”, „Afry-kańczyka”, „Błyskawicy” i „Kruka”. Przewidując jednak ewentualne zmiany w sytuacji zakwaterowano w warsztacie mechanicznym „Pika” na Powiślu zespoły dywersyjne utworzone ad hoc z partyzantów „Błyskawicy” i „Gromu”, które wraz z zespołami dywersyjnymi „Gila” pozostawały w stałym pogotowiu bojowym. Zespoły te, dysponując samochodami, zdolne były wykonać uderzenie na ewentualnej trasie przejazdu gestapowskiej karetki z aresztowanym.

Obstawiony przez ludzi „Nawary” cmentarz Rakowicki wkrótce stał się przedmiotem zainteresowania gestapowców.

Pojawili się na nim podejrzani osobnicy. Kołując między grobami najwyraźniej dokonywali obserwacji. Inwigilacja nieprzyjacielska narastała dosłownie z godziny na godzinę. Podobne meldunki nadeszły też z cmentarza Salwatorskiego.

Stało się jasne, że akcja nie przebiega w przewidywany sposób i gestapowcy węsząc zasadzkę nie przywiozą „Lutego”. W tej sytuacji, wobec wzmagającego się zagrożenia swoich żołnierzy, „Świda” rozładował akcję.

Kontynuując przygotowania do napadu na więzienie przystąpiono do ściągnięcia z lasów proszowickich przydzielonej broni zrzutowej. Transportem zajął się por. „Gołąb”, który zadanie to wykonywał przy pomocy żołnierzy swojej kompanii. Nocą z 7/8 maja w lasku na południe od Proszowic, podjęto czterech cichociemnych[7], znaczną ilość Stenów z amunicją oraz granaty ręczne. Liczący niemal 40 ludzi oddział forsownym marszem kierował się ku podkrakowskiej wsi Łęg.

Świtało, gdy na drodze między Bieńczycami a Czyżynami napotkano dwóch granatowych policjantów. Gorliwcy, nie orientując się w sytuacji, usiłowali zatrzymać nadchodzących. O ukryciu się nie było mowy; na dobitkę policjanci rozpoznali niektórych żołnierzy konwoju.

Decyzja była trudna. Gdy policjanci na wszystkie świętości poczęli zaklinać się, że dotrzymają tajemnicy, po odebraniu przysięgi puszczono ich wolno.

Oddział dotarł do zabudowań „Karpa”. Po prowizorycznym zamelinowaniu broni por. „Gołąb” zwolnił żołnierzy do domów, a sam udał się do Krakowa zameldować o wykonaniu powierzonego mu zadania. Na miejscu u „Karpa” pozostali na razie cichociemni oraz sześciu żołnierzy „Żelbetu”, którzy stanowili ochronę improwizowanego magazynu.

Do incydentu z napotkanymi granatowymi nie przywiązano większej wagi nie przypuszczając, że zemści się to straszliwie. Koło południa na Łęg zajechały samochody niemieckie, a sposób zachowania się nieprzyjaciela ujawnił natychmiast, że jest on doskonale poinformowany o obecności przeciwnika. Zabudowania, które stanowiły melinę żołnierzy AK i tymczasowy magazyn broni, otoczone zostały szczelnym pierścieniem obławy. Pierścień ten zacieśniał się z każdą chwilą.

Dywersanci dopuścili nieprzyjaciela na bliską odległość, a następnie podjęli walkę. W rezultacie brawurowej akcji, pod morderczym ogniem nieprzyjaciela, udało się ujść z życiem „Rezule”, „Wyrwidębowi”, „Sępowi” i cichociemnemu „Janczarowi”. Zginął dowodzący zespołem cichochociemny ppor. „Golf”, cichociemni: ppor. „Powiślak” i ppor. „Jelito” oraz żołnierze „Żelbetu”: „Chrystian”, „Waligóra” i „Tygrys”[8]. Niemcy spalili zabudowania „Karpa”, a w Łęgu przeprowadzili akcję pacyfikacyjną.

Kolejnym fragmentem akcji specjalnej była jeszcze jedna próba odbicia płka „Lutego” poza obrębem więzienia. Korzystając z usiłowań czynionych przez Niemców celem nawiązania rozmów z Komendą Główną AK w ramach hit-lerowskiej akcji „Berta”[9] upozorowane zostało spotkanie płka „Lutego” z rzekomym łącznikiem KG. Wiadomo było, jak bardzo zależy hitlerowcom na nawiązaniu owych rozmów, co stwarzało poważną szansę odbicia uwięzionego. Aresztowanemu znów przekazano grypsami szczegółowe wytyczne i przygotowano zasadzkę.

26 maja obstawiony został przez zespoły dywersyjne rejon ulic: Okopy, Lubicz i Mogilska. Około godziny 14.00 przewidywany był przejazd gestapowców. Uzbrojony w pistolety maszynowe i granaty ręczne zespół uderzeniowy rozlokowany został na terenie planowanej akcji w sposób wykluczający niepowodzenie. Karetka gestapowska spodziewana była od strony ulicy Lubicz i tam też ustawione zostały posterunki alarmowe, które miały sygnalizować jej przyjazd oraz włączyć się do akcji w razie próby przedwczesnego wycofania się nieprzyjaciela.

Po ulicach: Ariańska, Topolowa, Mogilska, Lubicz, oraz Botaniczna, Kopernika, Staromogilska, Lubicz krążyły bezustannie dwu- i trzyosobowe patrole zespołu dywersyjnego „Gila”[10], które uzbrojone były w pistolety maszynowe typu Sten, automatyczne wielokalibrowe Colty i ręczne granaty obronne. Na rogu Mogilskiej i Lubicz, mając na oku obie te ulice, stał uzbrojony w dwa pistolety automatyczne i ręczne granaty „Dąbrowa”, mający zasygnalizować w kierunku ulicy Kopernika pojawienie się karetki. Następnie sygnał przekazać miał „Janek”. Na „wabia” wystawiono „Zbroję”, jego zadaniem było pozorowanie oczekującego na spotkanie z „Lutym” łącznika KG. Akcją dowodził osobiście „Świda”, który z „Mazepą” kilkakrotnie obszedł teren sprawdzając obstawę.

Przewidywany termin przyjazdu karetki minął. Z minuty na minutę sytuacja wyczekujących stawała się trudniejsza, tym bardziej że naprzeciw ulicy Lubicz były wielkie niemieckie magazyny materiałów pędnych, przy których stał uzbrojony wartownik. Drugi wartownik kręcił się u wejścia Offiziersheimu.

Mniej więcej pół godziny po planowanym terminie przyjazdu gestapowców z „Lutym” w rejonie zasadzki pojawili się konfidenci wyraźnie inwigilujący okolicę i obstawiający żołnierzy AK[11]. Szczególnie ciężka stała się teraz sytuacja dywersantów, którym zadania nie pozwalały na zmianę miejsca lub spacerowanie.

Około godziny 15.00 żołnierze któregoś z patroli dywersyjnych wstąpili na piwo do restauracyjki na rogu Topolowej i Mogilskiej. Przy barze właściciel knajpy dojrzał u jednego z nich wystającą spod prochowca kolbę Stena. Szpicel natychmiast pobiegł na posterunek policji w Białym Domku przy ulicy Lubicz i doniósł, że w jego restauracji przebywają uzbrojeni „bandyci”.

Donos odebrał policjant z siatki „Janusza”. Zostawił restauratora na wartowni i wybiegł, by niezwłocznie przekazać meldunek do którejś z czynnych skrzynek kontrwywiadu. Szpicel jakiś czas czekał, lecz stosunkowo szybko pojął, że trafił źle. Wyszedł z posterunku i podążył w kierunku alei Prażmowskiego zamierzając zaalarmować mieszczący się tam posterunek policji niemieckiej. Po drodze, tuż przy alejach, natknął się na żandarmów, którym doniósł o „bandytach”.

Gorliwi policjanci w kilka minut później byli już w restauracji. Dywersantów nie zastali, ale Niemcy musieli głośno rozmawiać na ich temat, gdyż po chwili z knajpy wyszła kobieta, podbiegła do stojącego obok Offiziersheimu „Dąbrowy” i krzyknęła:

- Niech pan ucieka! Oni chcą pana aresztować...

Parę sekund wcześniej przeszedł tędy „Gil” z „Orlikiem” kierując się ulicą Lubicz ku Ariańskiej. „Dąbrowa” widział wbiegających do knajpki żandarmów, lecz nie zwrócił na nich większej niż na innych Niemców uwagi. Teraz nieznajoma sygnalizowała z tej strony niebezpieczeństwo. Zachowanie policjantów potwierdzało jej słowa. Zdążyli już wyjść na ulicę i z karabinami w rękach szybko się zbliżali.

„Dąbrowa” chciał uniknąć legitymowania. Każdy incydent palił zasadzkę. Postanowił odskoczyć Botaniczną, by potem biegiem wrócić przez Kopernika na swoje stanowisko. Nie patrząc w kierunku znajdujących się już tylko o parę kroków żandarmów ruszył za „Gilem”. Mijając powiadomił go o nadchodzącym patrolu.

„Gil" kątem oka dojrzał Niemców. Zamierzając zejść im z drogi skręcił skosem ku Botanicznej, lecz żandarmi poderwali się do biegu.

- Prędzej! - nakazał „Orlikowi”. - W razie czegoś prujemy...

Wskoczyli za załom muru.

- Halt! Halt! Hände hoch!!! - rozległo się za nimi.

„Gil” wyszarpnął Stena. „Orlik” błysnął Coltem. Nie zdążyli jednak wystrzelić, gdyż wcześniej trzasnęły z przeciwległego chodnika serie peemów „Dalekiego” i „Sowy”... Żandarmi na moment sprężyli się w fantastycznych pozach, a potem upadli. Jeden z nich próbował jeszcze unieść w górę karabin, lecz „Gil” wytrącił mu broń nogą i poprawił krótką serią.

Zasadzka była spalona. Dywersanci wycofali się z zagrożonego terenu. Z rejonu przygotowywanej akcji odskoczyli bez przeszkód, gdyż znajdujący się tam Niemcy nie wzięli udziału w strzelaninie. Nie uczestniczyli w niej również wartownicy z Offiziersheimu oraz z pobliskich magazynów wojskowych.

Znacznie trudniej było wyrwać się z dzikiej obławy, która w kilkanaście minut po starciu objęła cały Kraków i trwała do późnej nocy.

Następnego dnia, 27 maja br., w odwet za zabicie Hoffa i Schönwalda Niemcy zamordowali przy ulicy Botanicznej 40 więźniów. Tego samego dnia okupant przesunął godzinę policyjną na 18.00 - zapowiadając strzelanie bez ostrzeżenia do wszystkich, którzy ośmielą się jej nie przestrzegać. Od nieszczęsnego incydentu przy Botanicznej hitlerowskie patrole policyjne krążyły po Krakowie w zwiększonym składzie, z karabinami w rękach.

W kilka dni później wywiad uzyskał wiadomość, iż Niemcy wywieźli płka „Lutego” z Krakowa w nieznanym kierunku[12]. Taki bieg rzeczy spowodował, że zaniechano prób odbicia i akcję specjalną odwołano[13].


Przypisy:

  1. Das Institut für Deutsche Ostarbeit powołany został dekretem Franka z dnia 19 kwietnia 1940 r. dla kontynuowania niemieckich prac naukowych na wschodzie. W rzeczywistości ta pseudonaukowa placówka zbierała materiały informacyjne o Polsce i Polakach, zaj-mowała się preparowaniem fałszów historycznych oraz wskazywaniem kierunków rabunkowej eksploatacji naszego kraju.
  2. Płk Józef Spychalski „Luty” zrzucony został nocą z 30/31 marca 1942 r. w składzie jednej z pierwszych ekip spadochronowych.
  3. Okoliczności aresztowania płka Józefa Spychalskiego „Lutego” nie zostały dotąd wyjaśnione.
  4. Cichociemny por. Henryk Januszkiewicz „Spokojny” zrzucony został w nocy z 16 na 17 lutego 1943 r.
  5. Cichociemny por. Władysław Miciek „Mazepa” zrzucony był nocą z 25/26 stycznia 1943 r. Zaskoczony przez wybuch powstania w Warszawie nie mógł już powrócić do podokręgu rzeszowskiego, wziął udział w walkach i zginął na Starówce 6 sierpnia 1944 r.
  6. Por. Zenon Sobota „Świda”, dowodząc 5-osobowym zespołem dokonał nocą z 5/6 sierpnia 1943 r. udanego napadu na duże i silnie strzeżone więzienie w Jaśle. Projekt użycia przy zamierzonym napadzie na więzienie Montelupich fikcyjnego konwoju więźniów eskortowanych przez żandarmów był jedną z kilku nie wykorzystanych wersji rozbicia więzienia w Jaśle.
  7. Cichociemni: por. Bronisław Kamiński „Golf”, ppor. Włodzimierz Lech „Powiślak”, ppor. Jerzy Niemczycki „Janczar”, ppor. Józef Wątróbski „Jelito” zrzuceni zostali nocą z 14/15 kwietnia 1944 r.
  8. Po potyczce na Łęgu por. „Gołąb” wraz z częścią „spalonych” ludzi odskoczył do wsi Branice leżącej na lewym brzegu Wisły, ok. 14 km na wschód od Krakowa, gdzie utworzył pierwszy oddział partyzancki zgrupowania „Żelbet”.
  9. Latem 1944 roku hitlerowcy rozpoczęli na terenie GG pod kryptonimem „Berta”, realizację złożonej akcji, która miała na celu uspokojenie bezpośredniego zaplecza frontu wschodniego przez wyciszenie działań dywersyjnych i partyzanckich. Akcję „Berta” realizował okupant drogą zakłamanej propagandy, gróźb i terroru, fałszerstw i obłudnych obietnic, przez wygrywanie wewnętrznych konfliktów i usilne dążenie do spowodowania zbrojnych starć między ugrupowaniami Polski Podziemnej (patrz rozdział „es geht alles voriiber...". W ramach akcji „Berta” hitlerowcy czynili próby nawiązywania kontaktów z ugrupowaniami niekomunistycznymi, w tym również z dowództwami AK różnych szczebli. W odnie-sieniu do Armii Krajowej usiłowania te nie dały nigdy pozytywnych rezultatów. Aresztowanego w marcu 1944 r. płka Józefa Spychalskiego „Lutego” Niemcy usiłowali pozyskać dla swoich zamierzeń, podobnie zresztą jak i wielu innych ujętych wyższych oficerów AK. W takim stanie rzeczy zaproponowano mu możliwość wysłania nie kontrolowanego listu do Komendy Głównej przez kuriera dowolnie wybranego spośród aresztowanych z nim razem oficerów, ale pod warunkiem, że w liście tym znajdzie się informacja o chęci rozmów władz niemieckich z kompetentnymi czynnikami AK. „Luty” początkowo odrzucił i tę propozycję, lecz ostatecznie wyraził zgodę. Stwierdził jednak, iż pewien jest negatywnego rezultatu. Na decyzję płka „Lutego” wpłynął zapewne tok akcji mającej na celu odbicie go z rąk nieprzyjaciela, o czym informowany był przez grypsy. Niemcy zapewniali, że kurier nie będzie śledzony. Nie kryli, iż szansa uzyskania możliwości rozmów z Komendą Główną AK jest dla nich cenniejsza niż ryzyko ewentualnej ucieczki kuriera. Na przełomie kwietnia i maja 1944 r. dwukrotnie opuszczał więzienie aresztowany razem z ko-mendantem Okręgu ppłk Alojzy Kaczmarczyk „Wacław”, który miał starać się o nawiązanie żądanego przez hitlerowców kontaktu. Komenda Główna AK przejmowała przynoszone przez „Wacława” listy od płka „Lutego”, ale ignorowała całkowicie propozycje, insynuacje i sugestie nieprzyjaciela. Za drugim razem ppłka „Wacława” zatrzymano w Warszawie i zabroniono mu powrócić do więzienia. O całej tej sprawie informowany być musiał oczywiście oddział II, który znał z całą pewnością przebieg akcji mającej na celu uwolnienie płka „Lutego”. Sądzić należy, że niemieckie starania wykorzystano podczas ostatniej zasadzki przygotowanej w rejonie ulic Mogilska, Lubicz i Okopy.
  10. Odkomenderowane do tej akcji jednostki dyspozycyjne inspek-toratu rzeszowskiego AK.
  11. Wobec mającego nastąpić spotkania płka „Lutego” z rzekomym łącznikiem KG AK Niemców nie powinna dziwić polska obstawa terenu.
  12. Istnieje wersja iż płk Józef Spychalski „Luty” zamordowany został na osobisty rozkaz Himmlera, nocą 1/2 sierpnia 1944 r. w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen, wraz z gen. Stefanem Roweckim „Grotem” i kilku innymi więzionymi tam wyższymi oficerami AK. Mord ten miał być odwetem za wybuch powstania warszawskiego. Natomiast według relacji Eleonory Spychalskiej mąż jej, płk „Luty”, nie został wywieziony z Krakowa i zginął pod koniec lipca 1944 r. zamordowany w więzieniu Montelupich, ale na rozkaz Heinricha Hamanna.
  13. Ostatnie zespoły por. „Świdy” opuściły Kraków 11 czerwca 1944 r.

Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi