Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Stanisław Dąbrowa-Kostka (1972), SA-Obergruppenführer Frank i SS-Obergruppenführer Koppe


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Rozdział w: Stanisław Dąbrowa-Kostka, W okupowanym Krakowie



(Zamach na Generalnego Gubernatora Hansa Franka)

SA- Obergruppenführer doktor prawa Hans Frank zjechał ceremonialnie na Wawel w dniu 7 listopada 1939 r. Tu sprawował swoje krwawe rządy, był najważniejszym i pierwszym hitlerowskim łotrem w okupowanej Polsce, stąd zbiegł chyłkiem 17 stycznia 1945 r. przed Armią Czerwoną. SS-Obergruppenführer Friedrich Wilhelm Krüger to drugi spośród hitlerowskich łotrów w okupowanej Polsce; od 4 listopada 1939 r. do 18 listopada roku 1943 piastował stanowisko wyższego dowódcy SS i policji w Generalnym Gubernatorstwie, poturbowany zniknął gdzieś jesienią w roku 1943. Trzecim był SS-Obergruppenführer Wilhelm Koppe, który piastował opróżnione przez Krügera stanowisko wyższego dowódcy SS i policji w Generalnym Gubernatorstwie od 18 listopada 1943 r. do stycznia 1945 r. i zbiegł razem z Frankiem. Na życie wszystkich trzech tych łotrów dokonywano zamachów. Wszyscy trzej mieli wyjątkowe szczęście.

Zamach na Franka nastąpił nocą 29/30 stycznia 1944 r., gdy jechał do Lwowa, by wziąć udział w uroczystościach organizowanych tam z okazji 11 rocznicy dojścia do władzy Hitlera. O godzinę 22.30 Herr Generalgouverneur pojechał do Hauptbahnhoff, to znaczy, na krakowski dworzec, główny. O 22.45 D-Zug ruszył do Lwowa. W składzie pociągu specjalnego znajdowały się tylko trzy wagony. Oznaczoną numerem 1006 salonką podróżowali Frank ze swym adiutantem Pfaffenrothem i trzema innymi hitlerowcami. W salonce 1001 jechał generał Koppe, również z trzema dygnitarzami. Wagon osobowy mieścił 25-osobową grupę uzbrojonych po zęby bahnschutzów.

Dokładnie o godzinie 23.17, gdy pociąg był w okolicach Grodkowic nastąpiła silna detonacja. Pociąg wyskoczył z szyn i niebezpiecznie balansując, zatrzymał się w odległości kilkudziesięciu metrów od miejsca wybuchu< ref>Wybuch nastąpił o ułamek sekundy za wcześnie, dlatego Frank uszedł z życiem.</ref>. Niemal natychmiast z lokomotywy trzasnęły serie pistoletów maszynowych. Tuż potem zagrzmiała kanonada broni maszynowej reszty obstawy. Ostrzeliwano las. Po chwili, na rozkaz Koppego, wybiegło z pociągu dziesięciu bahnschutzów i zajęło stanowiska obok toru.

Gerteis zajął się nawiązaniem kontaktu – telefonicznego z Krakowem, Koppe przystąpił do szukania zamachowców. Stwierdził, że wycofując się zostawili na miejscu 60-metrowy przewód i elektryczną zapalarkę. Uznał, że mogło ich być najwyżej pięciu.

Pociąg z Krakowa przybył o godzinie 1.30. O godzinie 3.00 Herr Generalgouverneur z całym swym orszakiem wyruszył w drogę powrotną i o godzinie 4.00 znalazł się na Wawelu. O godzinie 8.30 odleciał do Lwowa samolotem wojskowym Ju-52.

Podejrzliwy Frank był przekonany, że do zamachu na niego przyłożyć musiał rękę ktoś z jego otoczenia, ktoś, kto doniósł dywersantom o starannie ukrywanym terminie podroży. Załogi pociągu ratowniczego nie wpuszczono do wykolejonych wagonów i zaprzysiężono ją na miejscu w sprawie zachowania tajemnicy co do skutków katastrofy. W jej wyniku zaś kilkunastu Niemców zostało ciężej lub lżej rannych, Herr Generalgouverneur ciężko przerażony, a przerwa w ruchu na ważnej magistrali kolejowej trwała około 15 godzin.

Akcję tę na rozkaz płka „Lutego” wykonał specjalny zespół krakowskiego Kedywu pod dowództwem mjra „Wąsacza”. Rozpoznanie terenu przeprowadził skoczek spadochronowy por. „Powolny”, on też dokonał wyboru miejsca, a następnie, wraz z por. „Marsem”, sporządził minę, do której użyto materiałów wybuchowych pochodzących z kopalni soli w Wieliczce. Zakładano początkowo, że wysadzony pociąg zostanie ostrzelany oraz obrzucony granatami ręcznymi i butelkami z benzyną, lecz z braku odpowiednich środków „Wąsacz” musiał z tego zrezygnować.

29 stycznia 1944 r. o zmroku 9-osobowy zespół znajdował się już na podstawie wyjściowej, w zagajniku obok wsi Cudów, półtora kilometra od miejsca planowanej zasadzki. Około godziny 21.30 „Powolny” z „Marsem” i „Spokojnym” przystąpili do zakładania ładunku. Ich prace od strony Krakowa ubezpieczał „Zawała” „Wrak” i „Kruk”, od strony Bochni — „Bąk” i cichociemny „Wróbel”. Dowodzący całością „Wąsacz” miał ostrą grypę. Teraz wysoka gorączka wyeliminowała go niemal całkowicie z działania, więc praktycznie kierownictwo zespołu przejął „Powolny”.

Praca minerów trwała około 30 minut i przerwana została raz tylko, na krótko, przez przechodzący w stronę Krakowa patrol bahnschutzów. Potem, ukryci na skraju lasu, oczekiwali na znak „Kruka”, który latarką sygnalizować miał nadejście pociągu. Około godziny 22.20 przejechała powoli, od strony Bochni, lokomotywa pchająca przed sobą wagon z piaskiem. Niemcy kontrolowali trasę.

Minęła 23.10. Od Krakowa dało się słyszeć głuche dudnienie pociągu, Za chwilę raz i drugi błysnęła latarka „Kruka”, a tuż potem padł rozkaz „Spokojnego”. „Mars” nacisnął zapalarkę. Rozległ się ogłuszający huk, buchnął słup ognia. W świetle rakiet, pod gradem pocisków maszynowej broni nieprzyjaciela siejącego gęsto po lesie, dywersanci wycofali się na południe. W tym czasie patrol „Brzozy” pozorował przeprawę zespołu na lewy brzeg Wisły i jego dalszy odskok w kierunku północnym.

Następnej nocy, na tej samej linii kolejowej, nie opodal stacji Czarna koło Dębicy, zespoły dywersyjne rzeszowskiego inspektoratu AK wysadziły w powietrze pociąg „nur für Deutsche”, po czym obrzuciły go granatami ręcznymi, butelkami samozapalającymi oraz ostrzelały z broni maszynowej[1]. Prócz znacznych strat nieprzyjaciela w rannych i zabitych, katastrofa ta spowodowała wstrzymanie ruchu na okres 10 godzin.

Za zamachy te wzięli Niemcy zwykły odwet. W dniu 2 lutego na miejsce obu akcji przywieźli z więzienia Montelupich po kilkudziesięciu ludzi z zagipsowanymi ustami i z rękami powiązanymi kolczastym drutem. Więźniowie znajdowali się w takim stanie, że nie byli zdolni do jakiegokolwiek oporu. Oprawcy rozstrzelali ich z broni maszynowej, miejscową ludność zmusili do ładowania na samochody zmasakrowanych zwłok, które pogrzebali w nieznanym miejscu.

Akcja pod Grodkowicami była jedyną próbą zamachu na życie Franka, która wyszła poza stadium przygotowań. Robili je dywersanci oddziału Kedywu „Kosa-30”, ci sami, którzy 20 kwietnia 1943 r. zaatakowali SS-Obergruppenführera Krügera. Rozpoznania dokonywali też wywiadowcy z siatki dywersyjnej „Żywioła”.

(Zamach na Wilhelma Koppego)

Przygotowania do zamachu na kolejnego wyższego dowódcę SS i policji, podsekretarza stanu w rządzie GG SS-Obergruppenführera Wilhelma Koppego podjął krakowski Kedyw już w listopadzie 1943 r., a więc natychmiast po przybyciu Koppego do Krakowa. Akcję montował por. „Powolny”. Zamierzał on osobiście zabić przejeżdżającego Koppego strzałem snajperskim z okienka strychu narożnego domu u zbiegu ulic Smoczej i Bernardyńskiej, potem wycofać się na przygotowanym wcześniej motocyklu, pod osłoną jednego tylko dywersanta. Niestety, przygotowania te i planowany termin zamachu zbiegły się z falą dzikiego terroru szalejącego w Krakowie - podobnie zresztą jak i w całej Polsce - po wprowadzeniu w życie październikowego dekretu Franka. Ostatecznie więc, w obawie przed masakrą całej podwawelskiej dzielnicy, akcji zaniechano.

W kwietniu 1944 r. szef Kedywu okręgu krakowskiego ppłk „Jarema” przekazał sprawę zamachu na Koppego w ręce por. „Świdy”, który dowodził w tym czasie w Krakowie akcją specjalną mającą na celu uwolnienie płka „Lutego”. Odbicie „Lutego” było jednak ważniejsze - angażowało niemal zupełnie wszystkie zdolne do akcji siły Kedywu i garnizonu AK w Krakowie. „Świda” potraktował więc zamach na Koppego jako wariant akcji specjalnej, choć czynił w tym kierunku daleko idące przygotowania. W maju Komenda Główna AK odebrała mu jednak „akcję Koppe” i nakazała jej wykonanie oddziałowi dyspozycyjnemu Kedywu warszawskiego.

Z początkiem czerwca przybyła do Krakowa, kierowana przez dra „Maksa”, grupa sanitarna „Parasola”[2]. Założono bazę w okolicach Wolbromia, na przewidywanej trasie wycofania zespołu bojowego. Między 24 a 29 czerwca nadjechał z Warszawy, czterema samochodami, zespół dywer-syjny. Broń i sprzęt przetransportowano przesyłkami kolejowymi, które sprytnie przygotował „Dietrich”. W Krakowie zespół „Parasola”, w porozumieniu z miejscowym Kedywem, nawiązał ścisłą współpracę z „Powolnym” i „Rakiem”, korzystał z kwater oraz z pomocy wywiadu. Akcją dowodził „Rafał”. Znakomicie opracowany plan przewidywał uderzenie na Koppego przy placu Kossaka, a więc w niewielkiej odległości od miejsca, gdzie zaatakowany został przed rokiem Krüger. W dwóch grupach uderzeniowych i dwóch ubezpieczających, razem z kierowcami samochodów i odwodem, uczestniczyć miało w akcji 20 dywersantów; nadto brał w niej udział kierujący rozpoznaniem por. „Rayski”, łączniczki: „Kama”, „Dewajtis”, „Ina”, „Zeta”, „Ada” i „Dzidzia” oraz dr „Maks”.

11 lipca rankiem zajęto po raz trzeci stanowiska. Kilkanaście minut po 9.00 „Rafał”, otrzymał sygnał, że Koppe nadjeżdża, dał rozkaz rozpoczęcia akcji.

Zbliżającemu się od strony Wawelu czarnemu Mercedesowi zajechał drogę załadowany kamieniami 4-tonowy ciężarowy Chevrolett prowadzony przez „Otwockiego”. Niemiecki kierowca umiejętnie jednak wymanewrował, w ostatniej chwili uniknął zderzenia, po trawniku wyminął napastnika i umykał sinusoidą utrudniając celność strzałów. Biły peemy „Rafała”, „Mietka”, „Kruszynki”, „Dietricha”, „Warskiego”, „Ziutka” i „Reka”. Strzelało również ubezpieczenie, ale Mercedes wciąż uciekał. Za nim ruszył w pościg lekki Chevrolett z kierowcą „Pikusiem”. Koppe skulił się na podłodze swego wozu i nie było go widać. Ze ścigającego auta pruli z peemów „Ali”, „Akszak”, „Orlik” i „Kruszynka”. Z Mercedesa ostrzeliwał się adiutant Koppego, lecz tuż za placem Kossaka śmiertelnie raniony zamilkł. Ostatecznie szybki niemiecki wóz wpadł w aleje i umknął.

Zespół „Rafała” ruszył ustaloną uprzednio trasą poza Kraków, ku szosie katowickiej, następnie w kierunku Ojcowa, a stamtąd dalej drogami ubezpieczanymi przez oddziały terenowe AK[3].

W pierwszym samochodzie jechał „Korczak” przebrany w mundur oficera SS. Licząca 4 samochody kolumna minęła bez przeszkód Skalę i Wolbrom spotykając po drodze policję granatową i Niemców, lecz ci nie zdradzali zaczepnych zamiarów. Dopiero za Wolbromiem doszło do starcia z napotkanymi żandarmami. W rezultacie strzelaniny raniono niemieckiego oficera i zabito dwóch żandarmów. W potyczce tej ciężko ranny został „Dietrich”. Kolumna jechała dalej. Po dotarciu do wsi Udórz „Rafał” nakazał półgodzinny postój, podczas którego udało się znaleźć locum dla „Dietricha”. Rannemu towarzyszył dr „Maks” oraz ubezpieczenie, w jego skład wszedł „Akszak” oraz „Bartek” i „Rek”.

Pozostali dywersanci przystanęli w niewielkim wąwozie, skąd łącznik miał ich przeprowadzić do oddziału partyzanckiego. Tu zaskoczyły ich jednak przeważające siły niemieckie. Strzelając wycofywali się pod silnym ogniem nieprzyjacielskich kaemów ku wsi Chlina, a następnie przez rzeczkę Uzerkę do wsi Zamiechówka. W samochodzie pozostała ranna „Zeta”, która ogniem peemu osłaniała odwrót kolegów.

W pierwszych minutach walki nieprzyjacielskie pociski raniły „Warskiego” i „Zeusa”, a tuż potem „Rafała”. Dowództwo przejął „Jeremi”. Próbował on kontratakować, by odbić ranną „Zetę”, lecz pod ogniem broni maszynowej Niemców akcja ta nie powiodła się. Na polach zostali nieżywi: „Ali” i „Orlik”, oraz ranni: „Warski” i „Storch”.

Na zarekwirowaną w Zamiechówce podwodę położono „Rafała” i „Zeusa” i skierowano się do wsi Jelcza. Tam zespół napotkał ponownie żandarmów, lecz ci nie przyjęli walki. Ostatecznie zamelinowano się w niewielkiej wiosce Staszyn, 13 km na północny wschód od Wolbromia, 7 km od miejsca potyczki pod Udorzem. Tam nawiązano kontakt z oddziałami miechowskimi, które przejęły opiekę nad rannymi i zdrowymi dywersantami zespołu „Rafała”.

Brawurowa akcja „Parasola” miała niewątpliwie znaczenie moralne, nie dała jednak spodziewanych rezultatów i kosztowała bardzo drogo. Kraków był trudnym terenem walki.

Prócz poległych w boju „Alego” i „Orlika”, w ręce niemieckie wpadła ciężko ranna „Zeta” oraz ranni: „Storch” i „Warski”. Przewieziono ich na Pomorską, poddano bestialskiemu śledztwu, a w końcu zamordowano.

W zamachu na placu Kossaka zginął adiutant Koppego; on sam wyszedł cało dzięki znakomitej jeździe szofera, a także dzięki pancernym płytom Mercedesa, które chroniły go wówczas, gdy leżał skulony na podłodze wozu.

Niemal zaraz po ciężko okupionej akcji „Parasola” przygotowania do kolejnego zamachu podjął por. „Powolny”, który zamierzał zaatakować Koppego zrzutowym Gamonem na rogu ulicy Czystej i alei Mickiewicza, tuż przy gmachu Akademii Górniczej. Znowu nastąpiło żmudne rozpoznanie, w którym podstawowy materiał zebrała „Ina”. Prócz „Powolnego” w akcji uczestniczyć miał cichociemny por. „Dewajtis” oraz podchorążowie: „Zawała” i „Żnin”. Po uderzeniu zamierzano odskoczyć piwnicami, przez otwory wykute między domami dla celów obrony przeciwlotniczej.

Był to już jednak lipiec 1944 r. i nim przygotowania do akcji zostały zakończone, nadszedł dla por. „Powolnego”, wraz z awansem do stopnia kapitana, rozkaz odejścia w rejon koncentracji Samodzielnego Partyzanckiego Batalionu Kedywu „Skała” w Miechowskie.

Uderzenie na Koppego znowu zeszło na plan dalszy, potem nie wykonano go wcale. SS-Obergruppenführer Koppe podobno żyje do dzisiaj, cieszy się doskonałym zdrowiem i kpi ze ścigającego zbrodniarzy wojennych aparatu sprawiedliwości, który nie umie, nie może, czy też nie chce go dosięgnąć.


Przypisy:

  1. Akcje koło Grodkowic i Czarnej były zsynchronizowane.
  2. Używający kryptonimu „Parasol” oddział był jednostką dyspozycyjną Kedywu Komendy Głównej AK, wyspecjalizowaną w walce z funkcjonariuszami hitlerowskiej służby bezpieczeństwa.
  3. Trasę wycofania ubezpieczały oddziały terenowe Inspektoratu AK Miechów.

Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi