Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Stanisław Dąbrowa-Kostka (1972), Siatka inżyniera „Dornbacha”


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Rozdział w: Stanisław Dąbrowa-Kostka, W okupowanym Krakowie



W kreowanym przez okupanta na stolicę GG Krakowie działały szeroko rozbudowane siatki wywiadowcze i sabotażowo-dywersyjne. Istniały one we wszystkich obiektach kolejowych, w dużych i małych fabrykach, urzędach, zakładach żywienia i lokalach rozrywkowych „nur für Deutsche". Suma nieustannych drobnych uderzeń przynosiła sukcesy natury wojskowej. Wywiad przejmował najtajniejsze materiały.

Inżynier „Dornbach" był długoletnim pracownikiem Zjednoczonych Fabryk Maszyn, Kotłów i Wagonów L. Zieleniewski i Fitzner-Gamper S.A. i tam już w październiku 1939 r. utworzył zawiązek dywersyjno-wywiadowczej siatki działającej początkowo w ramach Organizacji Orła Białego. W fabryce zaprzysiągł inżyniera „Pławę", „Lorda", „Wulkana" i „Globusa", spoza fabryki - „Wujka", „Bursztyna", „Białego", „Grenadę", „Kalinę", „Adwokata", „Kosmę", „Sochę" i wielu innych. Niezależnie od kontaktów w Krakowie „Dornbach" współpracował z przebywającym wówczas w Kielcach swym przyjacielem kpt. „Drożyną"[1].

W pierwszych dniach stycznia 1940 r. złożył przysięgę „Żywioł", który objął funkcję zastępcy „Dornbacha". „Żywioł" przedostał się do Krakowa po ucieczce z obozu jenieckiego w Niemczech, a melinując czas jakiś w domu „Sochy" - tam właśnie porozumiał się z „Dornbachern". Sieć szybko rosła systemem „piątkowym". Pierwszą „piątkę" tworzyli: „Żywioł", „Kruk", „Soła", „Delfin" i „Newada", drugą - „Tytus", „Francuz", „Nurek", „Skrzypek" i „Mały", trzecią - „Globus", „Mulat", „Mojżesz", „Birkut" i „Lutek", czwartą - „Halinka", „Rewera", „Wulkan", „Furman" i „Balwierz", piątą - „Dąbek", „Hufnal", „Klinga", „Puszczyk" i „Remiza". Wywiadem siatki inżyniera „Dornbacha" kierował „Lord" ze swym zastępcą „Białym", współpracując z inż. „Pławą", „Żmiją", „Wenedą", „Orawą", „Rumbą", „Aramisem", „Alexem", „Romanem" i „Miglancem". Podstawowe magazyny, lokale i skrzynki kontaktowe mieściły się tuż pod bokiem hitlerowskiego Propagandaamt w restauracji „Łuny" przy Rynku Kleparskim 4[2], w mieszkaniach „Bambuka" i „Żywioła" przy Rynku Kleparskim 5, w restauracji Józefa i Marii Tychmańskich przy Rynku Kleparskim 7, u inż. „Dornbacha" w jego domku na Bronowicach przy ulicy Wesele l, u „Lorda" przy Topolowej 30, u „Białego" przy Ariańskiej 4, na Prądniku Czerwonym u „Bursztyna" przy ulicy Duchackiej, na Starej Olszy u „Dąbka" przy ulicy Jaworowskiego 5, na Woli Justowskiej w mieszkaniach dra „Grenady", „Kośmy", „Halinki" i w gospodarstwie ogrodniczym „Sochy", oraz w Krzeszowicach przy ulicy Gminnej, u „Majstra".

Jesienią 1940 r. dowodzący Podokręgiem ZO kpt. „Jaszcz" podzielił Kraków na pięć odcinków. Dowódcą Odcinka III, obejmującego północno-zachodnie dzielnice miasta, został „Żywioł", pozostając zresztą nadal zastępcą inż. „Dornbacha" w siatce fabrycznej; większość odpowiedzialnych funkcji obsadzili również ludzie od „Zieleniewskiego". Odcinek III podzielono na sześć grup. Grupą I, Krowodrze, dowodził „Delfin", zastępcą był „Soła", instruktorem „Wołga", łączniczką „Aga", a sanitariuszką „Lilka". Grupą II, Łobzów-Czarna Wieś, dowodził „Dąbek", zastępcą był „Mały", instruktorem por. „Okruch", łącznikiem „Mulat", sanitariuszką „Dentystka". Dowódcą Grupy III Bronowice był „Adwokat", zastępcą „Wulkan", instruktorem „Kalina", łącznikiem „Noc", a potem „Rio", sanitariuszką „Bambisia". Grupą IV Chełm- Olszanica dowodził „Topór", zastępcą był „Globus", łącznikiem „Okoń", sanitariuszką „Kwiatka". Dowódcą Grupy V był „Halinka", zastępcą „Wujek", instruktorem „Jantar", łącznikiem „Judasz", sanitariuszką „Bona". Dowódcą Grupy VI Półwsie Zwierzynieckie-Przegorzaly był „Kruk", zastępcą „Lotnik", instruktorem „Rota", łącznikiem „Mołojec", sanitariuszką „Mira".

Pod koniec 1940 r. zapoczątkowana organizacyjnie przez inż. „Dornbacha" siatka dywersyjno-wywiadowcza liczyła w Krakowie kilkaset ludzi. W oparciu o przygotowane przez „Dornbacha" instrukcje prowadzono intensywne szkolenie ogólnowojskowe i specjalistyczne w zakresie wywiadu, sabotażu i dywersji. Utrzymywano stały nasłuch radiowy[3] i powielano komunikaty, które kolportowano nie tylko w szeregach własnych, ale także wśród zaufanych spoza siatki. Od pierwszych chwil atakowano okupanta w każdym czasie i miejscu, nie opuszczano żadnej po temu okazji.

Zakłady „Zieleniewskiego" w Krakowie produkowały skorupy granatów i min morskich, elementy konstrukcyjne do łodzi podwodnych, osłaniacze okrętów zwane Bugschutzami, które zabezpieczały przed minami, i inny sprzęt wojenny.

Żołnierze siatki „Dornbacha" sukcesywnie przejmowali dokumentację techniczną i produkcyjną, zdobywali najstaranniej strzeżone przez nieprzyjaciela obliczenia i rysunki. Wykradzione dokumenty wynosili poza obręb fabryki coraz to inni ludzie i pozostawiali je w umówionym miejscu, na porośniętym gęstymi chwastami ugorze, w rejonie ulicy Okopy, skąd podejmował je „Biały". Czasem, przez obsadzoną silnie Werkschutzem i kapusiami wartownię, przenosiła je „Żmija", która korzystała z uprzywilejowanej pozycji, jaką dawało jej stanowisko kierownika sekretariatu ogólnego w fabryce. Uzyskany materiał poddawano najczęściej wstępnej segregacji i ocenie. Czynił to najczęściej „Dornbach" z „Lordem" w mieszkaniu „Białego". Uporządkowaną zdobycz przekazywano dalej, poprzez skrzynki podokręgu w mieszkaniach: „Tosi", przy ul. Bema 2, Aliny Angielskiej, przy ul. Bandurskiego 6, oraz w składzie węgla przy ul. Grzegórzeckiej 22 - do dyspozycji kpta „Jaszcza" lub por. „Czesława".

Permanentny sabotaż w fabryce polegał przede wszystkim na opóźnianiu tempa produkcji, powodowaniu częstych zakłóceń w ustalonych przez niemieckie kierownictwo harmonogramach, powodowaniu bałaganu w gospodarce materiałowej, dostawach i ekspedycji, możliwie najczęstszym uszkadzaniu narzędzi, maszyn i urządzeń oraz na świadomym sporządzaniu wadliwej dokumentacji technicznej powodującej trudne do wykrycia wady całych serii wyrobów. Metody sabotażu dobierano starannie dla każdego z asortymentów z osobna. Np.: Bugschutze, osłaniacze okrętów, składały się z rozstawionych w kształcie litery „V" rur o średnicy ok. 400 mm, w których teleskopowo zamieszczone rury cieńsze wysuwały się napędzane mechanizmem zębatkowym. Urządzenie, przystosowane do zamocowania tuż poniżej lustra wody na dziobie statku, tworzyło jakby dwa wąsy połączone na końcach linami, które po trafieniu na pływającą minę powodowały jej wybuch z dala od statku. Sabotażyści osłabiali rury Bugschutzów i w sposób niewidoczny uszkadzali ich mechanizmy zębatkowe.

Na użytek Podokręgu ZO i na „potrzeby własne" „Dornbach" uruchomił w fabryce masową produkcję kolców przeciwoponowych[4]. Niezwykle prosty w konstrukcji kolec był niebezpieczną bronią dywersanta. Porzucony na ziemi zawsze ustawiał się ostrzem w górę. Z fabrycznych surowców i na koszt okupanta wykonywano dziesiątki tysięcy egzemplarzy wynoszonych systematycznie w drobnych ilościach, ewentualnie wywożonych większymi partiami, przez „Halinkę" i „Hufnala". Drobne ilości odbierał „Biały", a od niego „Bambuk". Wywożone furmanką większe partie składano w stajni „Hufnala". Kolce nigdy nie zalegały w magazynach. Pobierane stamtąd rozsiewano po szosach i drogach wokół Krakowa. W akcji tej z czasem uczestniczyło kilkudziesięciu rowerzystów.

Ważną rolę w zabezpieczeniu siatki przed nieprzyjacielem spełniała „Żmija". Dzięki dobrej znajomości języka niemieckiego i pełnionej w fabryce funkcji wielokrotnie zdołała ona ostrzec na czas o przybyciu gestapowców dając zagrożonym aresztowaniem pracownikom możność ucieczki z ominięciem strzeżonego wyjścia. Korzystając ze swobodnego dostępu do fabrycznych pieczęci i druków wystawiała zaświadczenia konieczne dla uzyskania Personalausweisów i Kennkart na fałszywe nazwiska, a potem także chroniące przed łapanką i wywozem do Rzeszy dokumenty Rüstungsbetrieb. Z legalizacyjnej akcji „Żmii" korzystali zarówno żołnierze siatki inż. „Dombacha" pracujący w fabryce, jak też i inni.

Hitlerowcy, doceniając znaczenie ceremonialnych uroczystości oddziaływających na psychikę tłumu, urządzali raz po raz wystawne parady i galówki. 26 października 1940 r. wypadała pierwsza rocznica utworzenia Generalnego Gubernatorstwa. Jej obchody przygotowywał okupant szczególnie uroczyście. Na kilka dni wcześniej wystawiono na krakowskich Błoniach ogromną trybunę otoczoną potężnymi masztami flagowymi, przed którą miała się odbyć defilada wojska i policji. W przeddzień parady Frank wprowadził hałaśliwie na Wawel Hoheitsfahne des Arbeitsbereiches GG der NSDAP - czyli chorągiew partii hitlerowskiej - umieszczając ją na miejscu chorągwi krzyżackich spod Grunwaldu, które wywieziono do Malborka z nie mniejszym ceremoniałem.

Rozkaz spalenia trybuny na Błoniach przekazał „Żywiołowi" por. „Czesław". Szczegółowe rozpoznanie obiektu przeprowadził „Lord" z „Białym", „Mojżeszem", „Newadą" i „Okoniem". Nie było to łatwe - już podczas budowy trybunę oświetlono jasnymi reflektorami i strzeżono gęstymi posterunkami policji granatowej i niemieckiej. „Lord" przedstawił jednak szkice trybuny, usytuowanie okalających ją masztów oraz rozmieszczenie wart. Zadanie postanowiono wykonać przy użyciu „termitów".

Po zapadnięciu mroku, lecz jeszcze przed godziną policyjną, dywersanci wyszli do akcji z mieszkania „Żywioła" docierając na Błonie parami lub w pojedynkę. Dowodzący akcją „Żywioł" podzielił wcześniej role między „Żmiję", „Hankę", „Sołę", „Halinkę", „Kruka", „Delfina" i „Lotnika". Część z nich - z „termitami" - ubezpieczona przez resztę miała podejść do trybuny, lecz uniemożliwiało to jaskrawe światło reflektorów. Ponadto tego dnia hitlerowcy wystawili gęściej niż przedtem posterunki. Godzina policyjna minęła już dawno. „Żywioł" bezskutecznie czekał na jakąś okazję. W końcu stało się jasne, że bez użycia siły do trybuny nie można podejść. Niestety, o stoczeniu walki nie mogli dywersanci wówczas marzyć. Ich słabiutkie uzbrojenie przesądzało z góry wynik takiej próby.

Już po północy „Żywioł" zmienił decyzję. Rozumiał, że trybuny nie spali, lecz z wykonania zadania nie zamierzał rezygnować. Naboje termitowe zamocowano tedy przy kilku masztach flagowych i dopiero potem dowódca nakazał odskok.

Cofali się grupkami ku rzece Rudawie, a potem, wzdłuż jej biegu, w kierunku Woli Justowskiej. Nieśli ze sobą kilka nie wykorzystanych „termitów". W pewnej chwili - już nad rzeczką - zaostrzony wcześniej nabój zapalił się w ręku „Żywioła". Rzucony do Rudawy płonął długo dając jasną poświatę. Krótko potem rozgorzała łuna od strony Błoń.

Akcja nie spowodowała większych szkód. Gęste posterunki nieprzyjaciela w porę zauważyły pożar masztów i zdołały stłumić ogień, lecz i tak zaistniała konieczność improwizowania napraw i zacierania śladów dywersji. Jeszcze raz przypomniano okupantowi, że nie zazna spokoju w tym kraju.

Krakowski Grób Nieznanego Żołnierza usytuowany jest w eksponowanym punkcie miasta. Przekazane „Żywiołowi" zadanie udekorowania Grobu nie należało do łatwych. Akcja miała charakter propagandowy, jej efekt zależał od sprawnego wykonania.

Spory wieniec sporządzono w mieszkaniu „Żywioła". Jedlinę, zebraną w Lasku Wolskim, powiązano drutem kolczastym o ostrzach wysmarowanych trucizną. Na pięknej szarfie „Żywioł" napisał: „Nieznanemu Żołnierzowi - Naród, który żyje".

Pod Barbakanem stały dyskretnie ubezpieczone rowery. „Kruk" z „Lotnikiem" wyszli z mieszkania dowódcy przy Rynku Kleparskim. Nieśli wieniec nie okryty. Nieco za nimi podążał „Żywioł" z „Rio". Był to l listopada 1940 r. Wielu krakowian zmierzało na cmentarze z kwiatami, zespół nie zwracał więc niczyjej uwagi.

Przystanęli obok Grobu. Spokojnie lokowali wieniec na oczach gromadzących się przechodniów, wśród których byli także żołnierze niemieccy. „Żywioł" rozwinął szarfę. Układał ją tak, by wszyscy mogli odczytać napis. „Kruk" fotografował. Potem bez pośpiechu odeszli pod Barbakan. Odjechali rowerami. Klucząc po uliczkach dotarli bez przeszkód na Wolę Justowską do „Sochy".

Wieniec przeleżał nie tknięty niemal dwie godziny, potem zabrali go gestapowcy. Wieść o dekoracji Grobu Nieznanego Żołnierza obiegła błyskawicznie cały polski Kraków i długo powtarzano ją z ust do ust. Następnego dnia ten sam zespół udekorował statuę Matki Boskiej przy ulicy Kapucyńskiej.

Volksdeutsch Ireneusz P. pojawił się w Krakowie 9 listopada 1939 r. Na razie urzędował jako komisarz fabryki gwoździ Baumingera przy ulicy Grzegórzeckiej, lecz marzył mu się podobno kolaboracyjny prohitlerowski rząd polski i odpowiednia w nim funkcja. Jego współpraca z okupantem polegała początkowo na wydawaniu w ręce nieprzyjaciela nie zarejestrowanych oficerów polskich, potem sięgnął do prowokacji, a następnie przystąpił do „pracy naukowej" wyszukując i preparując na użytek hitlerowskich władz odpowiednio dobrane materiały historyczne. Stwierdzono, iż odwiedzał kancelarię Franka na Wawelu. Bywał nadto częstym gościem na Pomorskiej i Montelupich, w gmachu Propagandaamtu przy Rynku Kleparskim 4, w siedzibie władz dystryktu krakowskiego w pałacu pod Baranami i władz Generalnego Gubernatorstwa w gmachu Akademii Górniczej przy Alejach Mickiewicza przemianowanych na Aussenring. Na niebezpiecznego renegata i kolaboranta zapadł wyrok śmierci. Wykonanie pierwszej tego rodzaju akcji w Krakowie powierzono „Żywiołowi".

Najpierw począł działać „Lord" z „Białym", „Mojżeszem", „Nocą", „Newadą", „Małym", „Francuzem", „Mulatem", „Bartkiem" i „Kapitalnym". Renegata otoczono troskliwą „opieką". Trwające od połowy października do pierwszych dni listopada rozpoznanie potwierdziło jego kontakty. Ustalono nadto, iż wieczorami, dwa lub trzy razy w tygodniu, odwiedza on niewielki sklepik przy ulicy Karmelickiej, nie opodal skrzyżowania z ulicą Krupniczą, z którego właścicielką jest w zażyłej przyjaźni. Mieszkał na parterze niewielkiej willi przy ulicy Orląt 17, na Osiedlu Oficerskim. Jowialny, łysawy starszy pan nie wyglądał groźnie. Ubrany pospolicie, w ciemną jesionkę i taki sam garnitur, nosił welurowy kapelusz starej daty i okulary w drucianej oprawie. Prawie zawsze miał ze sobą brązową podniszczoną teczkę. Jego fizjonomia nie wskazywała, że był on kiedyś kapitanem żandarmerii - a jako taki mógł nieźle strzelać. Dla stwierdzenia, czy nosi on ze sobą broń, „Biały" spowodował w tramwaju sztuczny tłok, co umożliwiło mu wyczuć w lewej górnej kieszeni jego jesionki pistolet dużego kalibru.

Po wyjściu z kawiarenki przy ulicy Karmelickiej Ireneusz P. wsiadał do tramwaju i jechał pod cmentarz Rakowicki. Niekiedy, po opuszczeniu gmachu Propagandaamt, szedł do domu piechotą. Parę razy z pałacu pod Baranami odwoził go niemiecki samochód. Rozstawiając odpowiednio obserwatorów stwierdzono, że podwozi go do skrzyżowania alei Prażmowskiego i Olszańskiej. Pod dom nie zajeżdżał nigdy. Tak samo czynił wracając z miasta dorożką konną.

Udało się ustalić, iż raz w tygodniu, określonego dnia, Ireneusz P. wyjeżdża z kawiarenki przy Karmelickiej punktualnie o godzinie 20.00. Ten dzień wybrano do wykonania wyroku. Zdecydowano, iż akcję przeprowadzić trzeba bez użycia broni palnej przy ulicy Orląt. Było to najmniej uczęszczane ze wszystkich wchodzących w rachubę miejsc. „Żywioł" zamierzał ogłuszyć skazanego przygotowaną przez „Dąbka" drewnianą pałką, zakneblowanego odtransportować nad pobliską rzeczkę Białuchę i tam po odczytaniu wyroku wykonać go. Liczono na zdobycie pistoletu i teczki ze zdradzieckimi dokumentami.

Parę godzin przed wykonaniem wyroku „Biały" przeprowadził w mieszkaniu „Żywioła" odprawę i przekazał najświeższe informacje. Przypomniał, że nie opodal zamieszkiwanej przez renegata willi kwateruje jakiś wyższy oficer niemiecki chroniony stałym posterunkiem wojskowym.

O ustalonej porze „Żywioł" z „Delfinem" przejęli Ireneusza P. przy ulicy Karmelickiej i tropili jadąc z nim razem tramwajem. Na ulicy Orląt czekał już „Kruk" z „Lotnikiem", „Sołą" i „Bruno". Ubezpieczenie zespołu stanowił „Halinka" z „Bursztynem", „Mołojcem", „Okoniem" i „Dąbkiem", który nadto sprowadził dwóch znajomych dorożkarzy mających - w razie potrzeby - dopomóc przy odskoku. Uzbrojenie dywersantów było bardzo kiepskie. Kilkoma pistoletami i paru granatami konspiracyjnej produkcji dysponowała tylko obstawa.

„Żywioł" z „Delfinem" wysiedli na przystanku obok cmentarza, wyprzedzili Ireneusza P. i skrótami dotarli w pobliże jego mieszkania. Wkrótce usłyszeli kroki renegata i czyjeś jeszcze. W nadchodzącym rozpoznali Józefa Chłebowskiego. Jak i oni pracował w fabryce „Zieleniewskiego", lecz nie konspirował. Trochę za późno uskoczyli w mrok. Chlebowski poznał obu i witał entuzjastycznie... Zmartwiał na reakcję „Żywioła", który ujął go za ramię i szepnął zduszonym głosem:

- Józek... Zmykaj stąd natychmiast! Nie wyglądaj oknem. Jutro wyjaśnię ci wszystko.

Chlebowski zniknął... Nadszedł Ireneusz P. Zaczepił go „Delfin":

- Przepraszam - zagadnął - jak stąd dojść najkrótszą drogą na Rakowicki cmentarz?

Równocześnie „Żywioł", zgodnie z planem, owiniętą w gazetę drewnianą pałką zdzielił kolaboranta w głowę. Trafiony zachwiał się na nogach, lecz nie upadł i począł krzyczeć wzywając ratunku. Zdenerwowanemu „Żywiołowi" pałka wypadła z rąk na ziemię... Renegat bronił się zaciekle przed próbującym kneblować go „Delfinem", bił na oślep i boleśnie gryzł... Wreszcie „Żywioł" odnalazł w mroku zgubioną pałkę...

Hałaśliwa bójka mogła lada chwila sprowadzić Niemców. Należało działać bardzo szybko. Od strony rzeczki Białuchy podeszli zwabieni krzykiem Ireneusza P. żołnierze z obstawy. „Żywioł" w stanie najwyższego podniecenia bił kolaboranta... Reszta ludzi odeszła dalej... „Kruk" wymiotował... „Żywioł" usiłował rozpiąć płaszcz zdrajcy, by zabrać dokumenty i broń... Trafił na krew... Chwyciły go torsje... Nakazał odskok... Ireneusza P. pozostawiono leżącego na ulicy, wciskając mu w rękę przygotowaną wcześniej kartkę z wyrokiem Sądu Polski Podziemnej.

Odskoczono w samą porę. Tu i ówdzie trzaskały już otwierane okiennice i słychać było głosy zaniepokojonych bójką ludzi. Zespół dotarł do rzeczki Białuchy. Tam „Żywioł" zmył krew i zakopał pałkę, potem dywersanci rozproszyli się wracając do swych domów. Wstrząsającej sceny z ulicy Orląt nie mogli długo zapomnieć. Nie tak pragnęli walczyć z wrogiem, lecz przecież i te zadania ktoś musiał wykonać.

Odnalezionego w beznadziejnym stanie Ireneusza P. Niemcy odtransportowali do szpitala, gdzie mimo starannej opieki lekarskiej zmarł nie odzyskując przytomności i nie wydając już nikogo więcej[5].

Kolejnym przekazanym do wykonania „Żywiołowi" był wyrok śmierci na agenta Gestapo Istwana F. Wysoki, przystojny i doskonale zbudowany Cygan o czarnych włosach i ciemnej cerze południowca pozował na Węgra. Mówił dobrze po węgiersku i niemiecku, lecz znał także język polski. Ubrany w piękną, skórzaną kurtkę i eleganckie, wysokie buty do jazdy konnej rzucał się w oczy. Na głowie nosił tyrolski kapelusz z zamocowanym na modę niemiecką pędzelkiem. W Krakowie dysponował licznymi mieszkaniami - przy Wybickiego, Basztowej i Starowiślnej, lecz najczęściej rezydował przy ulicy Marka 16. Nie liczył się z pieniędzmi, miał ich zawsze dużo. Utrzymywał zażyłą przyjaźń z zatrudnionym w Colegium Medicum, przy ulicy Grzegórzeckiej, niemieckim lekarzem, który nie rozstawał się nigdy z pistoletem maszynowym i przy każdej okazji dawał wyraz swoim sadystycznym skłonnościom bijąc i maltretując Polaków pod byle pretekstem. Przyjaźnił się nadto z wielu innymi Niemcami darząc szczególną sympatią gestapowców, którzy asystowali chętnie bogatemu „Węgrowi".

Istwan F. odwiedzał często Pomorską i więzienie przy ulicy Montelupich. Tam uzyskiwał adresy polskich oficerów i ich rodzin. Podając się za Węgra składał im potem wizyty i zależnie od sytuacji obiecywał ratunek dla aresztowanych lub też - czasem - trafiając na naiwnych docierał do tych, którzy aresztowania uniknęli. Łudził ich przerzutem za granicę, a po otrzymaniu pieniędzy na rzekome koszta - wydawał w ręce nieprzyjaciela. Grasował także w obozach internowanych oficerów polskich na Węgrzech, gdzie uprawiał podobny proceder. Wiadomości o nim, wraz z materiałem obciążającym, dotarły do Polski właśnie z Węgier i spowodowały w konsekwencji wyrok skazujący.

Rozpoznanie Istwana F. prowadził „Lord" z „Białym" i kilku innymi ludźmi, starając się ustalić jego kontakty i rozkład dnia. Ucharakteryzowany „Bursztyn", jako kontroler elektrowni, dotarł nawet do mieszkania agenta przy ulicy Marka. Stwierdzono, że „Węgier" jest częstym gościem lokalu „Feniks" przy ulicy Jana i baru „Stach" przy Grzegórzeckiej. W „Feniksie" udało się „Ślązakowi" i „Dentystce" zawrzeć znajomość z Istwanem F. Ta okoliczność posłużyć mogła jako okazja do wykonania wyroku przy użyciu cjankali. Nastawiono się na takie rozwiązanie czekając odpowiedniej okazji, choć opracowano także plan zastrzelenia agenta.

Niestety, wszystko zepsuł krewki „Delfin". Zdenerwowany długim wyczekiwaniem postanowił wykonać wyrok na własną rękę. Uzbrojony udał się za Istwanem F. do jego mieszkania przy ulicy Marka. Drzwi otworzyli mu umundurowani gestapowcy. „Delfin" wybąkał jakieś nazwisko i błyskawicznie skoczył do ucieczki. Padły strzały, lecz zdążył umknąć...

Po tym incydencie Istwan F. zniknął z Krakowa i wszelki ślad po nim zaginął. Ucharakteryzowany na hitlerowca „Ślązak" szukał go jakiś czas w lokalach warszawskich, lecz bez rezultatu. „Delfin" za samowolę otrzymał ostrą naganę.

Z początkiem grudnia 1940 r. gubernatorzy Frank i Wächter dokonali w Pałacu Sztuki na placu Szczepańskim otwarcia Pierwszej Wystawy Wzorów Dystryktu Krakowskiego. Owe Mustermesse tworzyć miały wrażenie stabilizacji gospodarczej Polski pod rządami hitlerowskimi. Wystawę reklamowano szeroko w gadzinowej prasie. Na urągowisko głodnym i wynędzniałym ludziom demonstrowali Niemcy stoiska z bogatym asortymentem wyrobów mącznych, słodyczy, przetworów owocowych, ryb, wódek i likierów.

Wśród wystawców przemysłowych znalazła się oczywiście krakowska fabryka „Zieleniewskiego", Organizatorzy stoiska: „Żywioł" i „Kruk" rozmieścili między eksponatami otrzymane od „Czesława" naboje termitowe... W tym samym dniu puszkę z termitem podrzuciła na stoisko wyrobów spirytusowych Generaldirektion der Monopole - „Janka".

Pożar nastąpił nocą 3/4 grudnia. Z głównej sali na parterze ogień przeniósł się na strych i dach rujnując szklane sklepienie. Zniszczeniu uległo wiele eksponatów. Straty oceniono oficjalnie na kwotę przekraczającą 60 tys. złotych. Niemcom mimo śledztwa nie udało się ustalić prawdziwej przyczyny pożaru.

Pod koniec stycznia 1941 r. por. „Czesław" przekazał „Żywiołowi" rozkaz wykonania wyroku śmierci na zasłużonym agencie niemieckiej V kolumny, hakatyście hitlerowskim Gustawie Beckmanie, przedwojennym właścicielu fabryki żyletek Toledo na Podgórzu w Krakowie. Beckman w swej fabryce urządził obecnie najprawdziwszy obóz niewolniczej pracy. Z upodobaniem szczuł na ludzi specjalnie tresowane psy, przy każdej okazji bił i katował Polaków. Skazany przed wojną na więzienie za obrazę narodu polskiego, natychmiast po wkroczeniu Niemców spowodował aresztowanie i wymordowanie związanego z tą sprawą kompletu sędziowskiego.

Trudnego zadania rozpoznania Beckmana podjął się „Biały" z „Krukiem", „Lotnikiem", „Delfinem", „Halinką", „Kapitalnym" i „Żywiołem". Tym razem zebranie materiału natrafiało na specjalne trudności, gdyż hitlerowiec nigdzie nie bywał, pijaństwa i orgie urządzał u siebie, nie chodził nigdy piechotą korzystając z samochodu prowadzonego przez zaufanego kierowcę.

Rozpoznanie szło ślimaczym tempem. Podczas długotrwałych obserwacji z Krzemionek „Biały", na skutek przemarznięcia, nabawił się ciężkiego zapalenia płuc. Mimo wszystko sporządzono ostatecznie dokładne szkice obiektu i ustalono harmonogram zajęć domowników. Stwierdzono, iż Beckmana odwiedzają najróżniejsi dygnitarze. Rozważano możliwość wykonania zadania snajperskim strzałem. Ostatecznie jednak, gdy skompletowano potrzebny materiał, akcja została wstrzymana. Konspiracyjne władze obawiały się, iż w odwet za śmierć Beckmana Niemcy zamordują co najmniej 100 Polaków.


Przypisy:

  1. Obaj byli oficerami saperów, a ich przyjaźń sięgała jeszcze czasów wspólnej służby wojskowej.
  2. W gmachu przy Rynku Kleparskim nr 4 rezydował Volksaufklarung und Propaganda Reieichsanitsleiter dr Freiherr du Prel.
  3. Systematycznego nasłuchu radiowego dokonywano w mieszkaniu „Żywioła" przy Rynku Kleparskim nr 5, w domu sąsiadują-cym z Propagandaamtem. Redagowane wspólnie komunikaty przepisywała na matrycach „Żmija", a powielał „Kruk".
  4. Kolce przeciwoponowe stanowiły część wyposażenia materiałowego zespołów dywersji pozafrontowej. Masową produkcję kolców podjęto po wyczerpaniu zapasów przedwojennych. Znane są różne wzory kolców przeciwoponowych. Sądzić należy, że w większości opracowano je już w okresie okupacji.
  5. Był to pierwszy wyrok śmierci wykonany na kolaborancie i zdrajcy w okupowanym Krakowie.

Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi