Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby

Ryszard Nuszkiewicz, W służbie Kedywu (Kedyw w Krakowie)


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Fragment 1 Rozdz.38 w: Ryszard Nuszkiewicz, Uparci



Spis treści

(Pierwsze kontakty i pierwsze wrażenia)

Dnia 15 czerwca 1943 r. rano pociąg z Warszawy dojeżdżał do Krakowa.

- Jak się pan czuje - zagadnęła mnie, zwiniętego w kłębek na korytarzu, uśmiechnięta blondynka z silnymi papierami.

- Spałem nieźle, tylko wyprostować się trudno - odpowiedziałem, wstając, by usłyszeć dalsze instrukcje.

- Spotkamy się o dwunastej w kościele Mariackim - szepnęła mi na ucho i wycofała się do przedziału „nur für Deutsche” wśród pogardliwych spojrzeń stłoczonych pasażerów.

Przy wyjściu z dworca zażywny Niemiec i dwóch granatowych policjantów taksowało podejrzliwym wzrokiem przyjezdnych. Nie interesowała ich jednak moja chuda teczka. Oczy wypatrywały chciwie łupu w pękatych, szmuglerskich bagażach.

Przystanąłem przez chwilę przed dworcem, by zorientować się w mieście, które znałem jedynie na podstawie jego planu. Teraz należało iść w kierunku Plant, następnie Floriańską do Rynku i Grodzką w kierunku Wawelu.

Ruszyłem przed siebie. Dzień zapowiadał się pochmurny i groził deszczem. Miasto oczarowało mnie z miejsca. Soczystą zieleń Plant, stare mury obronne i Barbakan przyćmiła za chwilę perspektywa wież kościoła Mariackiego, a dalej rozległość krakowskiego Rynku ze stylowymi Sukiennicami pośrodku.

Patrzyłem na te cuda tylko ukradkiem i zatrzymałem się dopiero przed Wawelem. Królewski zamek wznosił się majestatycznie na tle ołowianego nieba i wydawał się dziwnie smutny w swym bezruchu. Najprzedniejszy zabytek Rzeczypospolitej Polskiej, skarbiec kultury, niegdyś centrum historycznej świetności, a dziś tylko „Krakauer Burg”. Rezydował w nim dr Hans Frank ze świtą hitlerowskich zbirów. Jakież to przykre i upokarzające. I jak na ironię wytoczyły się z wawelskiego dziedzińca dwie limuzyny, błysnęły galą niemieckich mundurów i pomknęły w Podwale. Ze zwieszoną głową zawróciłem i podążyłem w kierunku rynku.

W porównaniu z Warszawą ruch uliczny był tu niewielki, a przechodnie bardziej poważni. Uderzała duża liczba ludzi w różnej maści uniformach i cywilów z hackenkreuzami w klapach. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że mieszka tu więcej Niemców niż Polaków.

Po przydługim siedzeniu w lichej jadłodajni przy Małym Rynku wszedłem o godzinie 12 do kościoła Mariackiego. Blond kurierka przekazała przywieziony „towar” tym razem w ręce mężczyzny. „Wiktor” (NN z Grudziądza) był łącznikiem Komendy Okręgu Krakowskiego AK i miał mnie skontaktować z ludźmi z Kedywu.

- Powiedz pan, co słychać w Wielkiej Brytanii - rozpoczął na kwaterze przy ulicy Radziwiłłowskiej 21 (obecnie ulica Mikołaja Reja) dłuższy polityczny dyskurs, dając do zrozumienia, że wie, z kim ma do czynienia. - Zatrzyma się pan tu najwyżej dzień lub dwa, aż znajdziemy inne lokum.

A więc mają kłopoty z melinami - pomyślałem.

- Tu niebezpiecznie - usprawiedliwiał się za chwilę. - Jedna z lokatorek kamienicy współpracuje prawdopodobnie z Niemcami.

Właścicielka mieszkania p. Mazurkiewiczowa była dostojną matroną.

Nazajutrz lało jak z cebra. Nawet tak ważną sprawę, jak obejrzenie kamienicy przy ulicy Karmelickiej 76, gdzie miało być moje rzekome miejsce zamieszkania i zapoznanie się przynajmniej ze spisem lokatorów trzeba było odłożyć na później.

Po trzech dniach ulokowano mnie u pani wicewojewodziny Długockiej przy ulicy Krowoderskiej 68. W obszernym mieszkaniu jeden pokój zajmowała niezbyt wybredna sublokatorka, u której wylegiwał się godzinami krzywonogi podoficer niemiecki szurając przy tym podkutymi butami po ścianie. Pani Długocka miała przy sobie tylko młodszego syna. Starszego syna i męża Niemcy wywieźli do Oświęcimia. Na szczęście młodszy był na tyle sprytny, że potrafił zarobić na dom.

Dopiero w tydzień po przyjeździe z Warszawy nawiązałem przez łączniczkę „Omę” (Aleksandra Służewska-Szklarczyk) kontakt z Kedywem Okręgu Krakowskiego. W punkcie kontaktowym zjawił się por. „Zimowit”- „Skała”, chudy, z burzą kręconych włosów i angielskim wąsikiem.

- Mam problem z ulokowaniem pana - wyznał z miejsca - ale chyba znajdziemy jakieś mieszkanie.

Umówiliśmy się w oznaczonym terminie na Plantach. Przyszedł tym razem z „Rakiem” (Józef Baster), który miał zawieźć mnie, warszawskiego przybysza, na nową kwaterę.

- Zatrzyma się pan tutaj tylko dwa dni - oznajmił wprowadzając mnie do pani Hofmanowej przy ulicy Bosackiej.

Jak to dobrze, że „omnia mecum porto” - pomyślałem usłyszawszy zapowiedź kolejnej przeprowadzki.

W rezultacie zadomowiłem się przy ulicy Topolowej 12. Właścicielką mieszkania nr 4 okazała się „Kora” - (Antonina Biermańska), żona Karola, znanego działacza harcerskiego w Krakowie. Niemcy jednak nie pozwolili się im cieszyć zbyt długo szczęściem małżeńskim. W rok po ślubie aresztowali znanego, skorego do pomocy bliźnim człowieka i osadzili w obozie koncentracyjnym w Gross-Rosen.

- Jak patrzą w Wielkiej Brytanii na sprawę Żydów - zadała we wstępnej rozmowie pytanie „Kora”.

Popatrzyłem z wyrzutem na siedzącego obok „Raka”.

- Jeżeli już pani tyle wie o mnie, to proszę nikomu nie mówić, skąd przybyłem - odrzekłem, wyjaśniając następnie, że ze względów ludzkich jak i politycznych tragedia Żydów jest ustawicznie podnoszona przez rząd polski przed światem, a nieszczęśliwcy ci ze wszech miar zasługują na litość i wszelką pomoc narodu polskiego.

Przekonałem się niebawem, że ciekawość „Kory” nie była przypadkowa. W pokoju z kuchnią oprócz ładnej 22-letniej właścicielki mieszkała jej szwagierka i nie zameldowany mężczyzna.

Kazimierz Stalmach, młody blondyn, miał w sobie niewiele z rasowego Izraelity, ale zaskakujące pytanie „Kory” sprawiło, że szybko rozszyfrowałem tajemnicę tego domu.

Pierwsze wrażenia z Krakowa nie były w sumie budujące. Duża liczba Niemców, trudności z zakwaterowaniem, niemożność uzyskania stałego zameldowania wskazywały, że tutejszy Kedyw niewiele może, a Kraków to jednak nie Warszawa. Nic dziwnego, że tęskniłem za jej atmosferą.

Pierwszy raz wyjechałem do Warszawy, by przywieźć stamtąd dolary przechowywane u państwa Ochmanów, a następnym razem, by odetchnąć - jak mi się wydawało - wolnością. Zachodziłem zwykle do Elżbiety Makowskiej, Ochmanów i do lokalu kontaktowego „Naty”. Miałem nadzieję, że wśród nowo przybyłych cichociemnych spotkam wreszcie swego przyjaciela Jasia Serafina, który na razie zboczył z kursu, ale na pewno kiedyś przyleci do Polski. Ściągnąłbym go wówczas do Krakowa.

Na Nowym Świecie spotkałem przypadkowo cichociemnego „Lawę” (Tadeusz Gaworski).

- Jak ci leci? Robisz już coś konkretnego? - zagaiłem.

- A jakże, zdobywamy broń. Właśnie spieszę na polowanie. Pomacaj! - wskazał na brzuch.

Rzeczywiście za pasem tkwił wciśnięty w ciało pistolet.

W końcu czerwca 1943 r. idąc na spotkanie ze „Skałą” spostrzegłem kręcącego się na Plantach Dietla cichociemnego ppor. „Spokojnego” (Henryk Januszkiewicz). Znałem go z widzenia z Audley End jako uczestnika poprzedniego kursu odprawowego. „Spokojny” skoczył do Polski w nocy z 16 na 17 lutego 1943 r. w pechowym zrzucie koło Sulejowa, w którym zginął „Bystrzyc”, a przywiezione przez ekipę dolary wpadły w całości w niemieckie łapy.

- Dobrze, że pana spotykam - powitał mnie „Spokojny”.

- Czekasz może na kogoś? - przeszedłem, z miejsca na ty.

- Człowieku! Wyratowałeś mnie z nie lada kłopotu. Wyobraź sobie, że stracili ze mną kontakt. Wróciłem więc do Warszawy, a dzisiaj przyjechałem ponownie na miejsce pierwszego spotkania w nadziei, że może zjawi się ktoś z Kedywu. Teraz będę się już ciebie trzymał, a oni niech załatwią mi jakiś pokój.

Topolowa 12 zyskała w ten sposób jeszcze jednego nielegalnego domownika. Wprawdzie „Spokojny” kwaterował gdzieś w Łagiewnikach, ale praktycznie też tu bazował. W sumie było to mieszkanie wyjątkowo „trefne” i nad miarę eksploatowane.

Gdy „Kora” i jej szwagierka przebywały w pracy, „dwunastka” - taki mieszkanie miało kryptonim - stawała się lokalem kontaktowym dla ludzi z Kedywu. Oprócz nie meldowanych sublokatorów, mnie i Stalmacha, przesiadywał tu nigdzie nie pracujący brat „Kory” Władek Śledziowski, no i codziennie dochodził „Spokojny”.

Wieczorami zbierało się grono znajomych, by potańczyć przy patefonie i niekiedy trącić się kieliszkiem. Może właśnie ten ciągły ruch i pozornie beztroskie życie sprawiało, że lokatorów spod numeru 4 można było posądzić o różne rzeczy, ale nigdy o konspirację. „Dwunastka” nie cieszyła się z pewnością świetlaną opinią w kamienicy, ale kryła szczęśliwie przed okupantem i wścibskimi swoje niemałe tajemnice.


(Zorganizowanie krakowskiego Kedywu)

Komenda Dywersji Okręgu Krakowskiego AK powstała formalnie w lutym 1943 r. na bazie dawnego Związku Odwetu[1] i Tajnej Organizacji Wojskowej[2]. Na dowódcę TOW, po jej rozbiciu wiosną 1941r. został wyznaczony przez ppłka „Radosława” (Jan Mazurkiewicz) mjr „Jarema” (także „Skóra”, „Kmicic” - dr Stefan Tarnawski), dowódcą zaś ZO był mjr „Olszyna” (Stefan Dul). Zasięg terytorialny tych organizacji układał się na tyle zgodnie, że TOW dysponowała silnymi komórkami na Podkarpaciu w trójkącie Gorlice – Lesko - Rzeszów, ZO natomiast na terenie południowo-zachodnim i północnym województwa krakowskiego.

Na przełomie roku 1942/1943 na szczeblu Komendy Głównej AK powstaje Kedyw. W styczniu 1943 r. dochodzi do wsypy w ZO w Krakowie, w czasie której dowódca tej organizacji mjr „Olszyna” cudem unika aresztowania.

Świeżo mianowany komendant Okręgu Krakowskiego AK płk „Luty” (Józef Spychalski) żąda wyznaczenia nowego dowódcy ZO. W tej sytuacji Komenda Główna - wcześniej niż gdziekolwiek, bo w lutym 1943 r. - decyduje się na powołanie Komendy Dywersji Okręgu Krakowskiego AK i mianuje jej szefem mjra „Jaremę”.

Zadaniem nowo powstałej organizacji jest walka czynna z okupantem. Kedyw Okręgu Krakowskiego obejmuje swym zasięgiem region krakowski i rzeszowski. Jego struktura organizacyjna w lipcu 1943 r. przedstawiała się następująco:

Obwód I - »Szerszeń«, w rejonie Myślenice-Skawina, dowódca: kpt. „Wąsacz” (Stanisław Więckowski), zastępca dowódcy: „Hańcza” (Henryk Galas).

Obwód II - »Ront«, w rejonie Wieliczka-Bochnia, dowódca: por. „Bąk”-„Koral” (Mieczysław Cieślik).

Obwód III - »Trasa« w rejonie Kraków powiat-Miechów-Olkusz, dowódca: por. „Zimowit”- „Skała” (Jan Pańczakiewicz).

Obwód IV - »Lawa« w rejonie Kraków miasto, dowódca: por. „Powoly”-„Lach” (Ryszard Nuszkiewicz).

Podokręg V - »Zamek«, w rejonie Rzeszowa i Podkarpacia, dowódca: por. „Poraj”-„Korczak”-„Świda” (Zenon Sobota).

Obwód VI - rejon Limanowa-Nowy Sącz, dowódca: „Lech” (Wiktor Szczypka).

Obwód VII - Mielec, dowódca: mjr „Stef”-„Korczynski” (Stefan Gross).

Obwód VIII - Przemyśl, dowódca: ppor. „Żbik” (Zbigniew Zawiła).

Nieco później Obwody VII i VIII zostały wcielone do Podokręgu Rzeszowskiego »Zamek«.

Ścisły sztab Kedywu Okręgu Krakowskiego AK o zmiennych funkcjach tworzyli:

Mjr „Jarema” - szef Kedywu,

kpt. „Wąsacz” - zastępca szefa sztabu,

por. „Skała” i por. „Powolny” - oficerowie operacyjni,

„Rak” (Józef Baster) - oficer łączności,

por. „Twardy”-„Osa”-„Tajny” (Stanisław Matuszczyk) - oficer wywiadu,

„Maciej” - finanse, płatnik,

„Żofr” - zaopatrzenie,

„Ina” (Zofia Carnelli-Jasieńska) - łączniczka szefa sztabu.

Działalność Kedywu Okręgu Krakowskiego AK była w tym czasie ukierunkowana, głównie na sabotaż, dywersję kolejowo-gospodarczą, walkę toksyczno-bakteriologiczną, kontrwywiad i szkolenie sabotażowo-dywersyjne. Po wielkiej wsypie ZO w kwietniu 1941 r. zostały zdekonspirowane i zlikwidowane własne wytwórnie materiałów zapalających. Pozostała jedynie przy ulicy Księcia Józefa w Krakowie komórka „Tadka” (Tadeusz Bułat), produkująca samoczynne zapalniki i świece termitowe. Gros innych materiałów przywożono z Warszawy, a następnie przez magazyn główny („Muniu” - Zygmunt Nikiel) rozprowadzano na poszczególne obwody dywersyjne.

Nadchodzące z terenu meldunki o akcjach kolejowych i gospodarczych wskazywały dużą efektywność działania. Skutki dywersji kolejowej były szczególnie widoczne - z racji stosowania czasowych zapalników chemicznych - na superważnej linii strategicznej Kraków - Lwów, od Dębicy począwszy.

Ponadto wykonywano takiego typu akcje, jak spalenie w maju 1943 r. przez drużynę »Pomost« z Niepołomic dużego tartaku w miejscowości Kłaj wraz z likwidacją jego niemieckiego kierownika. Wywiezienie w czwartym kwartale 1942 r. 4 sztuk silników elektrycznych i uszkodzenie 6 maszyn do produkcji łańcuchów rowerowych w niemieckiej firmie na Zakrzówku w Krakowie przez „Bartosza” (Stefan Janik), „Sprężynkę” (Zdzisław Małecki) i „Zegarka” (Mieczysław Tomczyk). Dochodziło coraz częściej do bezpośrednich walk przy zdobywaniu broni i likwidacji konfidentów, planowano większe uderzenia na więzienia i placówki wroga.

W Krakowie działała sprawnie, zorganizowana przez „Raka”, komórka przechwytywania donosów i anonimów do władz niemieckich, którą kierował na Głównej Poczcie „Stefan” (Stefan Faber). Przejęto tym sposobem kilka tysięcy listów i zawiadomiono zainteresowane osoby o grożącym im niebezpieczeństwie.

Z końcem 1942 r. walka sabotażowo-dywersyjna w samym Krakowie została mocno przyhamowana. Przypadkowe, jak się później okazało, aresztowanie ppor. „Czesława” (Czesław Skrobecki) spowodowało na długie miesiące odizolowanie podległych mu licznych patroli dyspozycyjno-dywersyjnych od dowództwa i skazało je na ograniczone samodzielne działania.

("Trójka" - główny lokal konspiracyjny Kedywu)

Główny lokal konspiracyjny Komendy Dywersji Okręgu Krakowskiego AK zwany „trójką” znajdował się na pierwszym piętrze budynku przy ulicy Starowiślnej 33. Był to samodzielny pokój biurowy, w którym w oznaczonych dniach po południu urzędował dostojnie „Rak” w charakterze ogólnie cenionego administratora domu. W godzinach jednak pozaurzędowych panował tu ruch o wiele większy. Umowny sygnał dzwonka dyskretnie zainstalowanego pod skrzynką do listów otwierał drzwi ludziom ze sztabu i terenowych obwodów Kedywu. Skrytki w ścianie za lustrem i wśród licznych naczyń gospodarskich, zdeponowanych przez „Raka” ze sklepu aresztowanego w 1940 r. brata, kryły pełno tajemnic, o których poznaniu marzyło krakowskie gestapo.

Gdy w czerwcu 1943 r. znalazłem się tam po raz pierwszy, zastałem prawie w komplecie najczęstszych bywalców. Zaaferowany „Rak” pisał coś na maszynie, obok niego siedział z poważną twarzą „Wąsacz”, paczkę w kącie okupował obłożony papierami „Skała”, a szef Kedywu rozmawiał na ucho z „Iną”.

Zameldowałem się po wojskowemu, poznałem obecnych i czekałem skromnie na dalsze rozkazy.

„Jarema” co chwilę przerywał dyktowanie „Rakowi”, rozmawiał urywanymi zdaniami z obecnymi sypiąc nieznanymi pseudonimami i kryptonimami. Rozgardiasz tu jak w prawdziwym biurze - pomyślałem. Szef znalazł wreszcie czas i stanął przede mną z założoną po napoleońsku ręką za klapą marynarki.

- No i co z panem zrobimy? - powiedział wreszcie, lustrując przy tym przenikliwie swoje vis a vis.

- Chciałbym robić coś konkretnego.

- Hm, hm - zamruczał „Jarema” i zaczął chodzić po pokoju.

- Już mam - przystanął na chwilę. - Będzie pan przeglądał i opiniował plany akcji dywersyjnych. To coś w rodzaju oficera operacyjnego.

Wydłużyła mi się mina.

- I będzie pan dowódcą oddziałów dyspozycyjnych - dodał widząc moje niezadowolenie.

- A broń i ludzie? - zapytałem.

- Z tym na razie jest źle, ale jakoś poradzimy.

- Mam jeszcze kolegę. Pseudonim „Spokojny”. Co z nim?

- To zajmijcie się jeszcze szkoleniem - zdecydował „Jarema” po zastanowieniu. - Należałoby dobrać się do konfidentów gestapo. W Krakowie jest ich mnóstwo, a Komendant Okręgu też na to naciska. Proszę przychodzić codziennie na „trójkę”. Trzeba najpierw zapoznać się z meldunkami wywiadu i poznać teren.

- Tak jest! - stuknąłem obcasami.

„Jarema” popatrzył z uznaniem i widocznym zadowoleniem na wojskowy gest stojącego przed nim cywila.

- Od jutra zaczynamy - rzekł podając mi rękę na pożegnanie.

Na Topolowej zrelacjonowałem rozmowę „Spokojnemu”.

Zgodnie z poleceniem szefa przesiadywałem teraz na „trójce” i wczytywałem się w meldunki wywiadu. W mózg zapadały zdarzenia, meliny i nazwiska ludzi najgorszego chyba autoramentu. Można by przecież usiłować zrozumieć Niemców tropiących, nawet maltretujących swych narodowych wrogów, ale nigdy nie można zrozumieć Żydów i Polaków żerujących na nieszczęściu współrodaków, sprzedających hitlerowskim oprawcom niedawnych kolegów i przyjaciół za marne, judaszowskie srebrniki.

Elitę konfidenckiej szajki stanowili: Józef Diamand, Artur i Julian Appelowie, Gottlieb, Birner, Taubman, Genowefa Brandstatterówna zwana „piękną Krysią”, Ryszard Karolewski, Bielecki, Jodłowski, Roman Słania, Ryszard Żabiński, agent międzynarodowego faszyzmu Michał Pankow, przewodząc sforze innych różnej maści i wielkości kąśliwych piesków. Cóż mogły zdziałać bez nich i jak infiltrować w polskie społeczeństwo hitlerowskie organa bezpieczeństwa złożone z ludzi narodowo obcych, nie znających języka i środowiska? Na pewno niewiele.

Ta właśnie banda degeneratów i szubrawców bez skrupułów spełniała wydatnie rolę prowokatorskiego desantu w zwartym, jednolitym wobec okupanta narodzie. To oni wykonywali najohydniejszą robotę i byli w istocie głównymi dostarczycielami ofiar do osławionej kaźni krakowskiego gestapo przy ulicy Pomorskiej.

Znajdujące się w Kedywie raporty wydawały się w tym zakresie niepełne i opóźnione w czasie. Zapadły dopiero dwa wyroki Polski Podziemnej. Jednym z nich był wyrok wydany na Michała Pankowa. Refleksje płynące z lektury nasuwały się same. Wynikała z niej konieczność likwidowania w miarę możliwości konfidenckiej agentury i przycinanie w ten sposób gestapowskich macek w polskim społeczeństwie. Niedoskonałość sądownictwa Polski Podziemnej, które z uwagi na przewód dowodowy mogło skazywać tylko najbardziej wysłużonych, już spopularyzowanych szpiclów, podczas gdy bardziej niebezpiecznymi dla organizacji byli bezsprzecznie ci początkujący, wspinający się dopiero po szczeblach zdradzieckiej kariery. Wreszcie samo zadanie wykonywania wyroków było najmniej wdzięczne w konspiracyjnej działalności i wymagało zdecydowanych bojowców, broni oraz operatywnego wywiadu. Tego wszystkiego w Kedywie na terenie Krakowa niestety nie było.

Z bywalców „trójki” najbardziej przypadli mi do gustu „Rak” i „Ina”. Pierwszy imponował wyjątkowym zaangażowaniem i oddaniem w pracy konspiracyjnej. Związany z ruchem oporu od 1939 r. wywodził się z jednego z licznych rodów krakowskich, które mimo obco brzmiących nazwisk służyły całym sercem ojczyźnie. Takimi właśnie byli Basterowie, Fiszerowie, Hofmanowie, podczas gdy Gostyńscy, Matowscy, a nawet Polaczkowie stawali się volksdeutschami i reichsdeutschami.

„Rak” (Józef Baster) jako członek Związku Odwetu dokonał w październiku 1940 r. podpalenia świecami termitowymi Urzędu Skarbowego przy ulicy Wiślnej 7. Później był więziony na Montelupich i zwolniony stamtąd na skutek symulowania choroby psychicznej nie zaprzestał walki, mimo wywiezienia ojca i dwóch braci do Oświęcimia. Głównie dzięki niemu udało się zachować siatkę konspiracyjną i lokale po pamiętnej wsypie w 1941 r. „Ina” (Zofia Jasieńska z domu Carnelli), 28-letnia artystka-malarka pochodzenia włoskiego, wdowa po zamordowanym przez gestapo inżynierze Józefie Jasieńskim ps. „Poryw”, była wcieleniem tych wszystkich ofiarnych kobiet-łączniczek, które zawsze nosiły przy sobie coś trefnego i ryzykowały najczęściej. Duże niebieskie oczy, kontrastujące z niesfornymi loczkami czarnych włosów, wzbudzały z miejsca zaufanie i sympatię.

Kolego! Postarajcie się przynajmniej o jeden pistolet – naciskałem „Raka”.

Może coś skombinuję - obiecywał.

Rzeczywiście po kilku dniach przyniósł kilka sztuk. Wśród nich był jeden pistolet typu Mauser z długą kolbą, dwie „szóstki” typu FN i jeden bębenkowiec. Okazało się, że szef Kedywu też nie próżnował.

Przypisy:

  1. ZO - Związek Odwetu - został powołany w kwietniu 1940 r. Dowódcą był ppłk „Teodor” (Franciszek Niepokólczycki).
  2. TOW - Tajna Organizacja Wojskowa. Decyzję o jej utworzeniu podjęto jeszcze przed wojną w dniu 14 kwietnia 1939 r. Jej dowódcą był „Zagłoba” - „Radosław” (Jan Mazurkiewicz).

Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby