Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi

Zbigniew Waruszyński - "Dewajtis"


Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK

[w:] Władysław Dudek, Muzy konspiracyjne i partyzanckie, Wyd."Skała", Kraków 1995
Notka biograficzna[1]



Przedniego - wydaje mi się - lotu utwór poetycki zaprezentował w Baonie „SKAŁA" por. Zbigniew D. Waruszyński - „Dewajtis", „cichociemny", zrzucony z Włoch do Polski na spadochronie w nocy z 21 na 22 maja 1944 r.

Po różnych kolejach losu znalazł się w sierpniu 1944 r. w Samodzielnym Batalionie Partyzanckim „SKAŁA" w charakterze dowódcy plutonu w II Kompanii „Błyskawica". Był równocześnie zastępcą dowódcy tejże kompanii, kpt. Ryszarda Nuszkiewicza - „Powolnego", także „cichociemnego".

Prócz nich w Baonie „SKAŁA" znaleźli się cichociemni: por. Maksymilian Klinicki - „Wierzba", por. Henryk Januszkiewicz - „Spokojny" i na krótko kpt. Walery Krokay - „Siwy".

Wiersz „Dewajtisa" pt. Spadochroniarz[2] napisany został w dniu 12 października 1944 r. pod wrażeniem przeżycia, jakie stanowiła dlań sceneria powrotu na ojczystą ziemię po kilku latach wojennej tułaczki i dalszych, spędzonych w Armii Polskiej na Zachodzie


SPADOCHRONIARZ


Action Station!


Serca w biciu zamarły

Gotowych do skoku trzech

Skurczem się szczęki zwarły

I zbiegła z twarzy krew …


Number One!


Woli ciało zaciążyło głazem,

Instynkt strachem obluźnił

Spazmem skrzepłe pięści.

Jedno stało się tobą,

Ostatnim nakazem:

Tam skoczyć, skoczyć w przepaść

Może Bóg poszczęści ?

Number one, two, three – go!

Skowycząc obłędem, wyje w duszy – no !

Runął w otchłań eteru

Pierwszy, drugi, trzeci.

Runął wywrotną masą

W dynamicznym pędzie,

Krzyżem męki się rozpiął

Nad podniebną trasą

Śląc z przestworzy zdarzeń czasu

Ofiary orędzie...


Na dół!


Pikuj lawiną!

Pikuj wprost przed siebie

Pociski ciała, morderczym szaleństwem

Zawrotnych wirów, zatraceń brawurą

Precz śmierci, bo cię zadławię

Mocarnym przekleństwem

I wydrę, wydrę w życiu

A otchłań ponurą

Odmienię, przeobrażę

Nagle – trzask

I sam nie wiem

Czy krzyczeć w zachwycie?

Płyną, płyną nademną

Życiodajne żagle...

Hej, mocarzu – skarlałeś?

Nie bądź wniebowzięty.


Baczność!


Tam pod twą czaszą

- śmiercionośne skręty.

Dobrze... wolno wyprowadź,

Przyciąg szelki tylne

Baczność! Nowy fonogram

Pilne...bardzo pilne!

Gotuj się, ląd już blisko

Wybawczyń nakazem-

Głowę pochyl , patrz w dół,

Nogi...nogi razem.

Gotuj się, zryw ostatni.

Zbliża się już meta,

Strzała świateł placówki

Rozbłysła planeta

Spowita w mroku nocy

Aksamitną czernią.

Gotuj się! Syn powrócił

Ziemio…Polska Ziemio!


Jak pisze R. Nuszkiewicz – „Powolny” w powołanej pracy: „z 317 „cichociemnych”, z przerzuconych do Polski, zginęło ponad 30%. Zawiłe drogi powojennej historii sprawiły, że nieliczni pozostali jeszcze przy życiu wegetują rozproszeni gdzieś po świecie, a tylko kilka dziesiątków spośród nich przebywa w Ojczyźnie”. Na obczyźnie znalazł się również i „Dewajtis”.


Jakże gorzko brzmieć musiały często dla niego ostanie strofy jego wiersza:


Gotuj się! Syn powrócił

Ziemio… Polska Ziemio!


Artystyczna dusza „Dewajtisa”, tak silnie ujawniono w okresie pobytu w Baonie „Skała”, każe domniemywać, że sporo było jeszcze innych jego utworów poetyckich. Zachował się utwór „Dewajtisa” zatytułowany „QUO VADIS”. Nie potrafię dziś odtworzyć ani daty jego powstania, ani też przypisać treść jego określonym okupacyjnym wydarzeniom.



QUO VADIS


Szelest, szept, chlupot, plusk nabrzmiały.

Dżdżu krople, opadły, deszczem rozszumiały,

Szepleniące, szemrzące liścianym pomrukiem

Nasiąkły wygon polny wilgotnym nadrukiem,

Cięły gładź wodną kałuż poklaśnięciem pierwszem

I kołysanką śpiewną, melodyjną, wierszem

Spłynęły w szyby okien zmatowiałą strugą,

Łkaniem, pukaniem, jękiem, ciągliwą szarugą.


Samotne, czadem senne wspomnienie się ściele,

Nokturnem myśli żalem ogarnionych.

Skra prysła, syczy, omdlewa w popiele,

Kona pobłyskiem światła, smętkiem zaginionych,

Kurniawą wodną nad drogami zapieni,

Szarość, a poza tobą kilometrów brzegi

Przeszłością jak okrętem, widmem wraku płyną…

Maszerujące falami szeregi

Sprószone pyłem szosy, nakiśnięte gliną,

Cierniami rozdłużone skłębionej pomroki

Uważaj! Słyszysz? Idą: kroki, kroki, kroki.


Księżyc umoczon w nieba atramencie

Obielił giezła chmurne

I odsłonił lica,

Lampion, co w stawie złożył woskowe pieczęcie

Światłem pogasił cienie

Ożyła martwica

A serce dotąd leżące odłogiem

Upojne zjawą doznań świadomości,

Gniewne rozpaczą, wadzące się z Bogiem

Objęło ramiona kraj mojej miłości.


Półmrok…


Struga poświeca dłutem, ornamentem mieni,

Siklawica rozbija kamienie siorbiące,

Ryje w zielniku trawy kwiatami odcieni,

Piany wiesza na skałach otęczą płonące.


Konar śliwy owocem granatu przygięty

Pogląda ku niej ociężałą twarzą,

Drzemie dom stary bluszczem obrośnięty…

Na progu próchna szczerbate się jarzą…


I oto chciałbym w to wszystko uwierzyć,

Zapłakać, klęknąć, pięściami uderzyć

O drzwi mojego młodości kościoła…

Aż wstaną żywi, aże ktoś zawoła…

Janicku! Janicku!

Zapal wici niech płoną na watrach,

Koń grzmi kopytem po grani,

Gotuj się!

Dobył miecza rycerz śpiący w Tatrach,

Kłębi się Wisła,

Bałtyk się orkani,

A oni pędzą

Ułani, ułani!

Tętent huczy, narasta grudami, kipielą,

Niesie szaleństwem ludzi i zwierząt do błoni,

Świst szabel, charkot, rozdartą gardzielą

Posoka tryska w koło

A oni w pogoni,

Tną sieką, kłują z wrogiem pomieszani

Gnają, tratują, miażdżą wściekli, rozpasani,

Aż zgrzani walką, znużeni, zmęczeni,

Toną lazurem nieba, błękitem przestrzeni…


Szczerbiec położon w rozmarynie pieśni

Spoczął i trzeba było budować od nowa.

Zręby stanęły, poszli ludzie leśni,

Pod gontem zapachniała chatyna jodłowa.


Do okien jasnych poglądało kwiecie,

Hen białopienne brzozy jej szumiały

Miesiąc mrugał latarnią na gwiezdnym meczecie,

Całonocną muzykę świerszcze polne grały.


Źródła kryniczne ożywiały usta

Winne posmakiem chleba razowicy,

Do grzbietu lgnęła zgrzebna lniana chusta,

Giął się ciężarem ziarna kośny łan pszenicy.


Aż wreszcie przyszedł kolorami strojny

Płonący wrzesień pożogami wojny…


Pamiętasz kiście dojrzałe kaliny

Padła czerwienną na podleśne wrzosy,

Wstrząśnięte pędem stalowej maszyny,

Pamiętasz młode osiwiałe włosy?

Oblicza rośne, nawilgnięte potem,

Krew lepką, ciekłą błota zgniłość,

Lance na czołgi zmierzające grotem,

Ostrzem bagnetu konającą miłość.


Grusza, a ponad gruszą gromadne brzęczenie

Miasto, a ponad miastem złowrogie szerszenie

Wycie, gwizd, po tym twarde głuche uderzenie…

Wybuch! Krzyk straszny, jęk jak zatracenie…

I groza, groza śmierci rzucona w płomienie…

Dym czarny płynie, odbłyskiem wystrzeli,

Świdruje kołem, spalenizny swądem,

Zapada, kipi warem na ogniu zgorzeli

I słania się bezwolnie uniesiony prądem.


Zimnicą wieją stęchłe domów szczątki,

Głusza chwastu szelestem odpycha, oniemia,

Zaułkiem życie płynie schowane w zakątki,

Padł ostrzał! To pomruk zbrojnego podziemia.

Słyszysz?

Echo pobiegło po bruku ulicy,

Opadło trzaskiem, tynkiem kamienicy,

Bezwładne zwisło ramą pustej okiennicy…


A tam daleko w zieleniach winnicy

Marsz dudni rytmem, kamieniami chrzęści,

Idą po ścieżkach krzyżowych pątnicy,

Mrok dyszy groźbą zaciśniętych pięści.


Czai się masą, zaróżawia gromem,

Dołami niesie śpiewną kresów mową,

Ciałem narasta, kompanią, plutonem

Pociskiem bije, godzinę zerową.


Poszli…

Góra ogniem, lawiną, rozpryskami stali,

Rwie się, kotłuje, pęka, podmuchami wali,

Strzępami rakiet świeci, upiorną gromnicą,

Stęka rannym silnikiem, zgrzyta gąsienicą,

Minami żłobi bruzdy, wystrzela gejzerem,

Chrypi, drga, cuchnie padłem, dobija szmajserem,

Podnosi martwe truchła, uskokiem zapada

I nagle ciszą zlęgnie, jękami zagada...


Grzbietem bunt niesie męski, nadludzki rogaty,

Sprzęga mięśni wysiłkiem, rozrywa na szmaty,

Mozołem stóp, bełkotem biegnącym rzemienia.

Nabrzmiewa, kłuje ciosem nawisłym ramienia.

Kruszy opór ładunkiem, nawałą baterii,

Płaszczyzny zgonem, ołowiem i seria po serii

Bije w wargi okrutne, koszmarnych stanowisk,

Ławica za ławicą, kontur za konturem

Dosięga, ścina salwą za klasztornym murem

I bestia biczująca gromami jak burza

Padła łbem roztrzaskana orężem Przedmurza.


Odpływ wraca przypływem, rankiem zarumienia,

Gońcami słońca srebrzy nad chaosem dalą,

Powiek ciemnię podnosi rzęsami promienia,

Kołysze szeptem wiosny, wiatru zwiewną falą.


Poi strawą badyle obumarłych kłączy,

Purpurą maków kłoni ponad gruzowiskiem

Pełza chwytliwym pędem wędrujących pnączy,

Wpija się w trzewie skały korzeni zaciskiem.


Przelotem snów nawiedza poranione drzewa

Zamknięte w kory czarnej zetlałej ognistość,

Błonnym skrzydłem uniesion pocisk pszczeli śpiewa

I ginie unurzany w bezkresną świetlistość...



JUTRZNIA


Brzask podał dłoniom pochylone skronie,

Opadł gestem bezruchu, kosmykiem splątanym,

Rozstrzepiona w powietrzu na blednącym skłonie

Mewa krzykiem szarpnęła żałośnie zbłąkanym.

Niebo,

A na nim etap zatarty cierpieniem,

Ból,

Jak droga spłowiały kresem oddalenia,

Krzyż,

Wilgoć ślizgiem płynęła po ścianie

Dokąd?

Jak błędne ślepca trwożliwe pukanie...

Spójrz, zapamiętaj:

Na granicy losu te drzazgi światła

Meteorów, diadem,

Zatrzymaj twardą dłonią

Gorycz ściskającą, nurt zamulony

Nakipiały jadem,

Chwile skomlące łzami, pragnieniami szklane

Przetrwaj,

Aż przyjdą wreszcie te niedoczekane

Ziarna deszczowe ulewą rodzące,

Rozświetlą jasnym blaskiem czucia konające,

Podniosą duszę głodną, co szuka wytchnienia,

Zerwą zawiasy czasu, rozjarzmią sklepienia

I drżące szczęściem, migotliwe skrzeniem

Do kraju tęsknot powrócą istnieniem.

A pierś zamknięta dotąd bezgłośnym szlochaniem

Łoskotem strun dzwoniącą, Piotrowym pytaniem

Klinami blasku raniejącej zorzy serce otworzy.

Tak zasłuchany w tonów dalekie wołanie

Idę ku Tobie Ziemio Roztomiła

Gotów na śmierć i na zmartwychwstanie.


Dwie ostatnie strofy sugerują, że wiersz ten mógł być napisany przed zrzutem do kraju w maju 1944 roku.

Szperając za dowodami poetyckiej działalności "Skałowców" natknąłem się u "Stasi" na postarzały egzemplarz maszynopisu. Zapisany był na nim (między innymi) nieznany mi dotąd wiersz "Dewajtisa" pt. "Szło nowe". Wszystko wskazuje na to, że jest to twórczość okupacyjna.


SZŁO NOWE


Pluton zległ jeżem, przedpiersie wysunął

Łopata zaorała czernią złote rżysko

Przedpole ubezpieczył, cekaemem splunął

Przypadł twarzą do ziemi, zajął stanowisko.


Hełm, granat czujne karabinów oczy

Iglic napięcie, tętna bijące godziny

Potok odpłynął falą pienistych warkoczy

Trzasła gałąź, wiatr powiał od krzyku wikliny.


Idą ! Drgnął teren, zadygotał ruchem

Nerwowo, krótko szczęknęły mausery

Jękło pociskiem, wytrysło podmuchem

Brzuchem wgniotło do ziemi szereg tyraliery.


Dysząc doszli, sprężyli się skokiem

Osłona dymna zawisła u mety

Obwód drgnął krzyku szokiem

Warknął i runął prosto na bagnety


Oczyścił, złamał, wydławił, odrzucił

Manierkę opróżnił pragnieniem

O sercu w plecaku piosenkę zanucił

Odmaszerował wspomnieniem.


Dniało..

Wycie syreny jękliwie konało

Zwolna, leniwie, ospale, nieśmiało

Miarowym krokiem od bruku zadrżało.


Chrobotnął rozrusznik, kopnęło silnikiem

Zgrzytnęło hamulcem jak starym pilnikiem

Wrzasnęło poranną gazetą, okrzykiem


Dzwonami się wzniosło nad stare wieżyce

Nabrało rozmachu, zabiły tętnice

I życie codzienne wyszło na ulice


A potem

Ruszyło przed siebie piekielnym jazgotem

Pociągiem, tramwajem i grzmotem, łomotem

Wylało na brzegi, porwało fabryki

Targnęło je rytmem dudnieniem muzyki

Brzęknęły od żaru piece, słoneczniki


Żagnęła pożoga i stali się jęła

Obsługa skoczyła, mocarnie zakłęła


Przez palec przez walec

Na krany na piły

Rozmachem, rozpędem

Co siły, co siły


Do przodu kleszczami

Do góry, a razem

Związała się plazma żyjąca z żelazem


Otwarła się brama

Rozgwarem jak echem maszyną ciężarną śmignęło

Gderliwie, mrukliwie, pieściwie, cichliwie

Krańcami przedmieścia chlupnęło...


Parsknęło, zwolniło

I makiem pąsowym

Na rękach chłopaka zatliło...


On stał i słuchał

Ponad jego głową

Rwały się twarze w słońce

Świetliste rakiety


Smugą wietrzną pijane

Wysoko na niebie

Pisały hymn zwycięstwa

Uskrzydlone dżety


On stał -

Oczy niebieskie miał

A włosy żytem płowe


Odczuł i pojął

S z ł o n o w e.




Przypisy:

  1. Zbigniew Waruszyński – „Dewajtis”. Ur. 1915. W 1939 – student Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Brał udział w kampanii wrześniowej, podchorąży. W 1940 aresztowany przez NKWD wywieziony do ZSRR. 19440 – 1942 w łagrze w Kołymie. Od stycznia 1942 w Armii Polskiej ZSRR pod dowództwem gen. Andersa. Z nią na Bliskim Wschodzie i we Włoszech. Cichociemny Skok do Polski 21/22.5.1944 Służba w krakowskim Kedywie w Baonie „SKAŁA” do 15.1.1945. Potem w Anglii, gdzie zmarł w roku 1987. Kapitan AK, Virtuti Militari V kl.
  2. Wiersz ten opublikowany został w pracach: R. Nuszkiewicz, Ze wspomnień o cichociemnych, „Studia Historyczne", Kraków 1972, z. 2/57, R. Nuszkiewicz, Uparci, Warszawa 1983.

Skocz do: Strona główna Czytelnia Osoby Szare Szeregi