Zbigniew Waruszyński - "Dewajtis"
Z Pamięci konspiratorów krakowskiego Kedywu AK
Przedniego - wydaje mi się - lotu utwór poetycki zaprezentował w Baonie „SKAŁA" por. Zbigniew D. Waruszyński - „Dewajtis", „cichociemny", zrzucony z Włoch do Polski na spadochronie w nocy z 21 na 22 maja 1944 r.
Po różnych kolejach losu znalazł się w sierpniu 1944 r. w Samodzielnym Batalionie Partyzanckim „SKAŁA" w charakterze dowódcy plutonu w II Kompanii „Błyskawica". Był równocześnie zastępcą dowódcy tejże kompanii, kpt. Ryszarda Nuszkiewicza - „Powolnego", także „cichociemnego".
Prócz nich w Baonie „SKAŁA" znaleźli się cichociemni: por. Maksymilian Klinicki - „Wierzba", por. Henryk Januszkiewicz - „Spokojny" i na krótko kpt. Walery Krokay - „Siwy".
Wiersz „Dewajtisa" pt. Spadochroniarz[2] napisany został w dniu 12 października 1944 r. pod wrażeniem przeżycia, jakie stanowiła dlań sceneria powrotu na ojczystą ziemię po kilku latach wojennej tułaczki i dalszych, spędzonych w Armii Polskiej na Zachodzie
SPADOCHRONIARZ
Action Station!
Serca w biciu zamarły
Gotowych do skoku trzech
Skurczem się szczęki zwarły
I zbiegła z twarzy krew …
Number One!
Woli ciało zaciążyło głazem,
Instynkt strachem obluźnił
Spazmem skrzepłe pięści.
Jedno stało się tobą,
Ostatnim nakazem:
Tam skoczyć, skoczyć w przepaść
Może Bóg poszczęści ?
Number one, two, three – go!
Skowycząc obłędem, wyje w duszy – no !
Runął w otchłań eteru
Pierwszy, drugi, trzeci.
Runął wywrotną masą
W dynamicznym pędzie,
Krzyżem męki się rozpiął
Nad podniebną trasą
Śląc z przestworzy zdarzeń czasu
Ofiary orędzie...
Na dół!
Pikuj lawiną!
Pikuj wprost przed siebie
Pociski ciała, morderczym szaleństwem
Zawrotnych wirów, zatraceń brawurą
Precz śmierci, bo cię zadławię
Mocarnym przekleństwem
I wydrę, wydrę w życiu
A otchłań ponurą
Odmienię, przeobrażę
Nagle – trzask
I sam nie wiem
Czy krzyczeć w zachwycie?
Płyną, płyną nademną
Życiodajne żagle...
Hej, mocarzu – skarlałeś?
Nie bądź wniebowzięty.
Baczność!
Tam pod twą czaszą
- śmiercionośne skręty.
Dobrze... wolno wyprowadź,
Przyciąg szelki tylne
Baczność! Nowy fonogram
Pilne...bardzo pilne!
Gotuj się, ląd już blisko
Wybawczyń nakazem-
Głowę pochyl , patrz w dół,
Nogi...nogi razem.
Gotuj się, zryw ostatni.
Zbliża się już meta,
Strzała świateł placówki
Rozbłysła planeta
Spowita w mroku nocy
Aksamitną czernią.
Gotuj się! Syn powrócił
Ziemio…Polska Ziemio!
Jak pisze R. Nuszkiewicz – „Powolny” w powołanej pracy: „z 317 „cichociemnych”, z przerzuconych do Polski, zginęło ponad 30%. Zawiłe drogi powojennej historii sprawiły, że nieliczni pozostali jeszcze przy życiu wegetują rozproszeni gdzieś po świecie, a tylko kilka dziesiątków spośród nich przebywa w Ojczyźnie”. Na obczyźnie znalazł się również i „Dewajtis”.
Jakże gorzko brzmieć musiały często dla niego ostanie strofy jego wiersza:
Gotuj się! Syn powrócił
Ziemio… Polska Ziemio!
Artystyczna dusza „Dewajtisa”, tak silnie ujawniono w okresie pobytu w Baonie „Skała”, każe domniemywać, że sporo było jeszcze innych jego utworów poetyckich. Zachował się utwór „Dewajtisa” zatytułowany „QUO VADIS”. Nie potrafię dziś odtworzyć ani daty jego powstania, ani też przypisać treść jego określonym okupacyjnym wydarzeniom.
QUO VADIS
Szelest, szept, chlupot, plusk nabrzmiały.
Dżdżu krople, opadły, deszczem rozszumiały,
Szepleniące, szemrzące liścianym pomrukiem
Nasiąkły wygon polny wilgotnym nadrukiem,
Cięły gładź wodną kałuż poklaśnięciem pierwszem
I kołysanką śpiewną, melodyjną, wierszem
Spłynęły w szyby okien zmatowiałą strugą,
Łkaniem, pukaniem, jękiem, ciągliwą szarugą.
Samotne, czadem senne wspomnienie się ściele,
Nokturnem myśli żalem ogarnionych.
Skra prysła, syczy, omdlewa w popiele,
Kona pobłyskiem światła, smętkiem zaginionych,
Kurniawą wodną nad drogami zapieni,
Szarość, a poza tobą kilometrów brzegi
Przeszłością jak okrętem, widmem wraku płyną…
Maszerujące falami szeregi
Sprószone pyłem szosy, nakiśnięte gliną,
Cierniami rozdłużone skłębionej pomroki
Uważaj! Słyszysz? Idą: kroki, kroki, kroki.
Księżyc umoczon w nieba atramencie
Obielił giezła chmurne
I odsłonił lica,
Lampion, co w stawie złożył woskowe pieczęcie
Światłem pogasił cienie
Ożyła martwica
A serce dotąd leżące odłogiem
Upojne zjawą doznań świadomości,
Gniewne rozpaczą, wadzące się z Bogiem
Objęło ramiona kraj mojej miłości.
Półmrok…
Struga poświeca dłutem, ornamentem mieni,
Siklawica rozbija kamienie siorbiące,
Ryje w zielniku trawy kwiatami odcieni,
Piany wiesza na skałach otęczą płonące.
Konar śliwy owocem granatu przygięty
Pogląda ku niej ociężałą twarzą,
Drzemie dom stary bluszczem obrośnięty…
Na progu próchna szczerbate się jarzą…
I oto chciałbym w to wszystko uwierzyć,
Zapłakać, klęknąć, pięściami uderzyć
O drzwi mojego młodości kościoła…
Aż wstaną żywi, aże ktoś zawoła…
Janicku! Janicku!
Zapal wici niech płoną na watrach,
Koń grzmi kopytem po grani,
Gotuj się!
Dobył miecza rycerz śpiący w Tatrach,
Kłębi się Wisła,
Bałtyk się orkani,
A oni pędzą
Ułani, ułani!
Tętent huczy, narasta grudami, kipielą,
Niesie szaleństwem ludzi i zwierząt do błoni,
Świst szabel, charkot, rozdartą gardzielą
Posoka tryska w koło
A oni w pogoni,
Tną sieką, kłują z wrogiem pomieszani
Gnają, tratują, miażdżą wściekli, rozpasani,
Aż zgrzani walką, znużeni, zmęczeni,
Toną lazurem nieba, błękitem przestrzeni…
Szczerbiec położon w rozmarynie pieśni
Spoczął i trzeba było budować od nowa.
Zręby stanęły, poszli ludzie leśni,
Pod gontem zapachniała chatyna jodłowa.
Do okien jasnych poglądało kwiecie,
Hen białopienne brzozy jej szumiały
Miesiąc mrugał latarnią na gwiezdnym meczecie,
Całonocną muzykę świerszcze polne grały.
Źródła kryniczne ożywiały usta
Winne posmakiem chleba razowicy,
Do grzbietu lgnęła zgrzebna lniana chusta,
Giął się ciężarem ziarna kośny łan pszenicy.
Aż wreszcie przyszedł kolorami strojny
Płonący wrzesień pożogami wojny…
Pamiętasz kiście dojrzałe kaliny
Padła czerwienną na podleśne wrzosy,
Wstrząśnięte pędem stalowej maszyny,
Pamiętasz młode osiwiałe włosy?
Oblicza rośne, nawilgnięte potem,
Krew lepką, ciekłą błota zgniłość,
Lance na czołgi zmierzające grotem,
Ostrzem bagnetu konającą miłość.
Grusza, a ponad gruszą gromadne brzęczenie
Miasto, a ponad miastem złowrogie szerszenie
Wycie, gwizd, po tym twarde głuche uderzenie…
Wybuch! Krzyk straszny, jęk jak zatracenie…
I groza, groza śmierci rzucona w płomienie…
Dym czarny płynie, odbłyskiem wystrzeli,
Świdruje kołem, spalenizny swądem,
Zapada, kipi warem na ogniu zgorzeli
I słania się bezwolnie uniesiony prądem.
Zimnicą wieją stęchłe domów szczątki,
Głusza chwastu szelestem odpycha, oniemia,
Zaułkiem życie płynie schowane w zakątki,
Padł ostrzał! To pomruk zbrojnego podziemia.
Słyszysz?
Echo pobiegło po bruku ulicy,
Opadło trzaskiem, tynkiem kamienicy,
Bezwładne zwisło ramą pustej okiennicy…
A tam daleko w zieleniach winnicy
Marsz dudni rytmem, kamieniami chrzęści,
Idą po ścieżkach krzyżowych pątnicy,
Mrok dyszy groźbą zaciśniętych pięści.
Czai się masą, zaróżawia gromem,
Dołami niesie śpiewną kresów mową,
Ciałem narasta, kompanią, plutonem
Pociskiem bije, godzinę zerową.
Poszli…
Góra ogniem, lawiną, rozpryskami stali,
Rwie się, kotłuje, pęka, podmuchami wali,
Strzępami rakiet świeci, upiorną gromnicą,
Stęka rannym silnikiem, zgrzyta gąsienicą,
Minami żłobi bruzdy, wystrzela gejzerem,
Chrypi, drga, cuchnie padłem, dobija szmajserem,
Podnosi martwe truchła, uskokiem zapada
I nagle ciszą zlęgnie, jękami zagada...
Grzbietem bunt niesie męski, nadludzki rogaty,
Sprzęga mięśni wysiłkiem, rozrywa na szmaty,
Mozołem stóp, bełkotem biegnącym rzemienia.
Nabrzmiewa, kłuje ciosem nawisłym ramienia.
Kruszy opór ładunkiem, nawałą baterii,
Płaszczyzny zgonem, ołowiem i seria po serii
Bije w wargi okrutne, koszmarnych stanowisk,
Ławica za ławicą, kontur za konturem
Dosięga, ścina salwą za klasztornym murem
I bestia biczująca gromami jak burza
Padła łbem roztrzaskana orężem Przedmurza.
Odpływ wraca przypływem, rankiem zarumienia,
Gońcami słońca srebrzy nad chaosem dalą,
Powiek ciemnię podnosi rzęsami promienia,
Kołysze szeptem wiosny, wiatru zwiewną falą.
Poi strawą badyle obumarłych kłączy,
Purpurą maków kłoni ponad gruzowiskiem
Pełza chwytliwym pędem wędrujących pnączy,
Wpija się w trzewie skały korzeni zaciskiem.
Przelotem snów nawiedza poranione drzewa
Zamknięte w kory czarnej zetlałej ognistość,
Błonnym skrzydłem uniesion pocisk pszczeli śpiewa
I ginie unurzany w bezkresną świetlistość...
JUTRZNIA
Brzask podał dłoniom pochylone skronie,
Opadł gestem bezruchu, kosmykiem splątanym,
Rozstrzepiona w powietrzu na blednącym skłonie
Mewa krzykiem szarpnęła żałośnie zbłąkanym.
Niebo,
A na nim etap zatarty cierpieniem,
Ból,
Jak droga spłowiały kresem oddalenia,
Krzyż,
Wilgoć ślizgiem płynęła po ścianie
Dokąd?
Jak błędne ślepca trwożliwe pukanie...
Spójrz, zapamiętaj:
Na granicy losu te drzazgi światła
Meteorów, diadem,
Zatrzymaj twardą dłonią
Gorycz ściskającą, nurt zamulony
Nakipiały jadem,
Chwile skomlące łzami, pragnieniami szklane
Przetrwaj,
Aż przyjdą wreszcie te niedoczekane
Ziarna deszczowe ulewą rodzące,
Rozświetlą jasnym blaskiem czucia konające,
Podniosą duszę głodną, co szuka wytchnienia,
Zerwą zawiasy czasu, rozjarzmią sklepienia
I drżące szczęściem, migotliwe skrzeniem
Do kraju tęsknot powrócą istnieniem.
A pierś zamknięta dotąd bezgłośnym szlochaniem
Łoskotem strun dzwoniącą, Piotrowym pytaniem
Klinami blasku raniejącej zorzy serce otworzy.
Tak zasłuchany w tonów dalekie wołanie
Idę ku Tobie Ziemio Roztomiła
Gotów na śmierć i na zmartwychwstanie.
Dwie ostatnie strofy sugerują, że wiersz ten mógł być napisany przed zrzutem do kraju w maju 1944 roku.
Szperając za dowodami poetyckiej działalności "Skałowców" natknąłem się u "Stasi" na postarzały egzemplarz maszynopisu. Zapisany był na nim (między innymi) nieznany mi dotąd wiersz "Dewajtisa" pt. "Szło nowe". Wszystko wskazuje na to, że jest to twórczość okupacyjna.
SZŁO NOWE
Pluton zległ jeżem, przedpiersie wysunął
Łopata zaorała czernią złote rżysko
Przedpole ubezpieczył, cekaemem splunął
Przypadł twarzą do ziemi, zajął stanowisko.
Hełm, granat czujne karabinów oczy
Iglic napięcie, tętna bijące godziny
Potok odpłynął falą pienistych warkoczy
Trzasła gałąź, wiatr powiał od krzyku wikliny.
Idą ! Drgnął teren, zadygotał ruchem
Nerwowo, krótko szczęknęły mausery
Jękło pociskiem, wytrysło podmuchem
Brzuchem wgniotło do ziemi szereg tyraliery.
Dysząc doszli, sprężyli się skokiem
Osłona dymna zawisła u mety
Obwód drgnął krzyku szokiem
Warknął i runął prosto na bagnety
Oczyścił, złamał, wydławił, odrzucił
Manierkę opróżnił pragnieniem
O sercu w plecaku piosenkę zanucił
Odmaszerował wspomnieniem.
Dniało..
Wycie syreny jękliwie konało
Zwolna, leniwie, ospale, nieśmiało
Miarowym krokiem od bruku zadrżało.
Chrobotnął rozrusznik, kopnęło silnikiem
Zgrzytnęło hamulcem jak starym pilnikiem
Wrzasnęło poranną gazetą, okrzykiem
Dzwonami się wzniosło nad stare wieżyce
Nabrało rozmachu, zabiły tętnice
I życie codzienne wyszło na ulice
A potem
Ruszyło przed siebie piekielnym jazgotem
Pociągiem, tramwajem i grzmotem, łomotem
Wylało na brzegi, porwało fabryki
Targnęło je rytmem dudnieniem muzyki
Brzęknęły od żaru piece, słoneczniki
Żagnęła pożoga i stali się jęła
Obsługa skoczyła, mocarnie zakłęła
Przez palec przez walec
Na krany na piły
Rozmachem, rozpędem
Co siły, co siły
Do przodu kleszczami
Do góry, a razem
Związała się plazma żyjąca z żelazem
Otwarła się brama
Rozgwarem jak echem maszyną ciężarną śmignęło
Gderliwie, mrukliwie, pieściwie, cichliwie
Krańcami przedmieścia chlupnęło...
Parsknęło, zwolniło
I makiem pąsowym
Na rękach chłopaka zatliło...
On stał i słuchał
Ponad jego głową
Rwały się twarze w słońce
Świetliste rakiety
Smugą wietrzną pijane
Wysoko na niebie
Pisały hymn zwycięstwa
Uskrzydlone dżety
On stał -
Oczy niebieskie miał
A włosy żytem płowe
Odczuł i pojął
S z ł o n o w e.
Przypisy:
- ↑ Zbigniew Waruszyński – „Dewajtis”. Ur. 1915. W 1939 – student Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Brał udział w kampanii wrześniowej, podchorąży. W 1940 aresztowany przez NKWD wywieziony do ZSRR. 19440 – 1942 w łagrze w Kołymie. Od stycznia 1942 w Armii Polskiej ZSRR pod dowództwem gen. Andersa. Z nią na Bliskim Wschodzie i we Włoszech. Cichociemny Skok do Polski 21/22.5.1944 Służba w krakowskim Kedywie w Baonie „SKAŁA” do 15.1.1945. Potem w Anglii, gdzie zmarł w roku 1987. Kapitan AK, Virtuti Militari V kl.
- ↑ Wiersz ten opublikowany został w pracach: R. Nuszkiewicz, Ze wspomnień o cichociemnych, „Studia Historyczne", Kraków 1972, z. 2/57, R. Nuszkiewicz, Uparci, Warszawa 1983.